Wrota w piachu, czyli dlaczego Science Fiction kojarzy mi się z piaskiem

Data:
Ocena recenzenta: 9/10
Artykuł zawiera spoilery!

Choć film ma już kilkanaście lat, to jednak wciąż można go polecić każdemu fanowi science-fiction jako pozycję obowiązkową. Zapraszam więc wszystkich czytelników do przeczytania recenzji filmu StarGate z roku 1994.

Scenariusz napisali Dean Devlin oraz Roland Emmerich, ten ostatni zajął się także reżyserowaniem, a sam film, jak już wspomniałem, pojawił się w 1994 roku. Twórcy zapewne sami nie spodziewali się tak ogromnego sukcesu, jaki osiągęło ich dzieło. Sukces ten potwierdzić może choćby liczba seriali czy też książek, które powstały na podstawie tej produkcji. Nawiasem mówiąc, StarGate to pierwszy film, który doczekał się swojej oficjalnej strony w internecie.

Można powiedzieć, że StarGate bazuje na słynnym stwierdzeniu, że “film powinien zaczynać się trzęsieniem ziemii, a następnie napięcie powinno powoli rosnąć.” Nie mamy trzęsienia, mamy za to olbrzymi statek kosmiczny, który przybywa na Ziemię, aby… no dobra, dość tych spojlerów. W tym miejscu ktoś, kto widział film może stwierdzić, że czegoś takiego na początku nie ma – i będzie miał rację. Wynika to bowiem z tego, iż są conajmniej dwie wersje – jedna reżyserska, druga kinowa (a także telewizyjna) – ta druga właśnie jest nieco okrojona o zaledwie kilka scen, które to jednak wydają się być kluczowe dla całego filmu.

Trochę o fabule

Historia opowiedziana w filmie przedstawia odkrycie tajemniczego urządzenia (tytułowe Gwiezdne Wrota), służącego do podróży na inne planety, sposób odkrycia zasady działania urządzenia oraz misję rozpoznawczą na inną planetę. Proste, prawda? Głównymi bohaterami jest odkrywca zasady działania Wrót – doktor Daniel Jackson (James Spader) oraz pułkownik Amerykańskich Sił Powietrznych – Jonathan “Jack” O’Neil. Jackson to typowy “jajogłowy” naukowiec, w dodatku alergik. O’Neil to natomiast typowy żołnierz, w filmie z widocznymi problemami emocjonalnymi wynikłymi z utraty syna. Tutaj można stwierdzić, że scenarzyści starają się budować portret psychologiczny Jonathana w oparciu właśnie o wypadek jego syna, co nawet im wychodzi. Wrota zostają otwarte, bohaterowie (dwaj główni oraz kilku żołnierzy) przechodzi na obcą planetę Abydos, gdzie napotykają prymitywną cywilizację oraz potężnego fałszywego boga Ra (w tej roli Jaye Davidson) – i dalej napięcie kontynuuje proces wzrastania.

Efekty specjalne i muzyka

Biorąc pod uwagę fakt, że film powstał w 1994 roku to nie należałoby się spodziewać fajerwerków. Jakież jest więc zdziwienie widza, gdy okazuje się, że te dawne efekty wciąż mogą spokojnie konkurować z tymi współczesnymi. Wykorzystano bardzo mało komputerów, główny trzon efektów specjalnych to modele i materiały wybuchowe. Sam efekt otwarcia Gwiezdnych Wrót to nic innego jak odpowiednio nagrany wir w nieco większej szklance wody :). Wyjątkowa dokładność w przypadku modeli oraz prostota wszelkich wybuchów nadają oryginalny klimat całemu filmowi.

Należy tutaj jeszcze wspominieć o niesamowitej scenie wybuchu statku Ra w finale – dysk energii powstały po wybuchu “reaktora” jest wręcz niesamowity. Dodatkowo w fotel wbija widza scena przejścia przez wrota – w przypadku oglądania filmu na dużym ekranie pozostaje tylko stwierdzenie “ale jazda”.

Muzyka, skomponowana przez Davida Arnolda, to typowy przykład świetnej roboty w wykonaniu orkiestry symfonicznej. Podniosły charakter połączony ze swoistymi klimatami arabii czy też egiptu na długo zapada w pamięci. Już na samym początku wita nas wspaniale skomponowany temat przewodni – połączenie symfonii i “arabskiej nuty”, który później stał się tematem całej “sagi”.

Kreacje aktorskie

Jeśli chodzi o grę aktorską to nie można filmowi nic zarzucić, większość postaci zagrała w sposób bardzo dobry. Jack O’Neil pokazany został jak trzeba: człowiek rozbity emocjonalnie, gotowy na samobójczą misję. Spader zagrał postać Jacksona w sposób odpowiedni – Daniel to typowy naukowiec i to się czuje. Uznanie należy się Jaye’owi Davidsonowi za rolę Boga Słońca Ra – tego się nie da opisać, to trzeba zobaczyć.

Obcy język, obcy świat

Science Fiction kojarzy mi się z obcą planetą pełną piasków i zaawansowanej broni. To wszystko da się znaleźć w StarGate The Movie. Mamy i zaawansowaną broń, i obcych, i dużo piasku. Ciekawym zabiegiem było wprowadzenie przez twórców obcego języka do filmu. Rozwiązany został tym samym problem “angielszczyzny w kosmosie”. Potomkowie egipskiej cywilizacji jak i sam Ra faktycznie mówią w obcym ekipskim języku z nastawieniem na “arabski” – mała rzecz, a cieszy.
Dobre efekty i gra aktorska, świetna muzyka i niezmiernie interesująca fabuła z rosnącym napięciem eksplodującym w finale – oto StarGate. Film, choć ma już swoje lata, wciąż jest gorącym kąskiem i powinien obowiązkowo znaleźć się w kolekcji każdego fana science fiction, a już na pewno w kolekcji miłośnika SG-1, Atlantis i teraz Universe, czyli seriali spod znaku Gwiezdnych Wrót. Do dzisiaj w mej skromnej opinii ani żaden serial ani film nie przebiły jakości i klimatu produkcji z 1994 - i nie zapowiada się, by miało się do zmienić.

Mi zdecydowanie bardziej podobały się postacie z SG-1, a szczególnie fantastyczna rola Richarda Deana Andersona, a tak przy okazji to bardzo się roztył w SG-U :>

Dodaj komentarz