Żyć własnym życiem

Data:

Co się może stać, jeśli krytycy filmowi zamienią pióro na kamerę? Odpowiedzi na to pytanie mogą dostarczyć filmy francuskiej Nowej Fali. To był krótkotrwały nurt artystyczny, ale jego wpływ na kino światowe jest ogromny. W Ameryce dopiero pod koniec lat 60-tych (w tzw. czasach kontrkultury) powstawały filmy odważniejsze obyczajowo, polemizujące z klasycznym kinem gatunków. We Francji czasy kontrkultury nastały już w latach 50-tych, a gdy prezydentem został Charles de Gaulle, zmieniła się nie tylko sytuacja polityczna. Stworzono młodym filmowcom dogodne warunki pracy, na czym skorzystali krytycy z magazynu Cahiers du Cinéma. Wcześniej, pracując przy filmach dokumentalnych, wypracowali własny styl, który postanowili wykorzystać także przy filmach aktorskich.

Jednym z czołowych autorów Nowej Fali jest Jean-Luc Godard, który od swojego debiutu w 1959 do paryskiego maja ’68 nakręcił aż 15 filmów. Był płodnym, ale i nowatorskim reżyserem, najbardziej radykalnym w grupie francuskich nowofalowców. Ci twórcy przyznawali się do fascynacji hollywoodzkim mainstreamem (Hawks, Hitchcock), ale oglądając ich filmy, trudno dopatrzyć się inspiracji takim kinem. Godard i jemu podobni eksperymentowali z narracją, tworzyli kino odmiennymi metodami. Odrzucali więc tradycyjny sposób opowiadania, rezygnowali ze sztucznego oświetlenia, studyjnych dekoracji, postsynchronów i gwiazd w obsadzie. Tak jak włoscy neorealiści postawili na życiowe tematy, autentyzm i pragmatyzm. Wyszli na ulice z lekką kamerą, początkującymi aktorami i scenariuszem pozwalającym na improwizację.

Osoby spodziewające się kina doskonałego technicznie będą zawiedzione, gdyż mamy tu półamatorską, paradokumentalną relację z życia młodej kobiety. Już od pierwszych scen widz jest nieco przymulony, bo nie jest pewien, czy ma do czynienia z dziełem sztuki, kinem na serio czy totalną zgrywą z opowiadania filmowego. W otwierającej film scenie kamera trzymana przez Raoula Coutarda filmuje rozmowę aktorów, pokazując tył głowy. Im dalej w las, tym bardziej pogłębia się poczucie dezorientacji, gdyż nie wiadomo, czy to farsa, czy tragedia. Poprzedni film Godarda, „Kobieta jest kobietą”, to zdecydowanie farsa, tutaj nie jest to takie proste, choć finał nieco rozwiewa wątpliwości. Opowieść praktycznie pozbawiona jest fabuły, ma początek i koniec (jak samo życie), ale cały środek wypełniony jest myślowym chaosem, który widz powinien poukładać w głowie.

W siedmiu filmach Jean-Luca Godarda pierwszoplanową rolę zagrała jego żona, Anna Karina. Zadebiutowała w grotesce „Kobieta jest kobietą”, potem zaliczyła występ w tragikomedii „Żyć własnym życiem”. W pierwszym zagrała striptizerkę, w drugim prostytutkę, ale żaden z nich nie epatuje golizną. Karina dodała tym obrazom wiarygodności, bo wyglądała jak zwykła dziewczyna z tłumu, naturalna i subtelna, ale też zmysłowa i ładna, mająca w sobie coś z hollywoodzkiej gwiazdy, co zostało podkreślone przez fryzurę w stylu Louise Brooks. Ekspresja Kariny, jej spontaniczność, figlarność i kurtuazja usuwają w cień popisy reżysera i operatora. Ona nie próbuje udawać wielkiej aktorki i czasem nawet zerka w kamerę jak kompletna dyletantka. Jest jednak tak ujmująca, że nie da się o niej powiedzieć złego słowa. Bo głównie dzięki niej film daje się oglądać po upływie pół wieku od premiery.

„Żyć własnym życiem” to opowieść o kobiecie imieniem Nana, która opuszcza męża. Chce zostać gwiazdą filmową, jednak życie nie jest proste i marzenia najczęściej pozostają tylko marzeniami. Pracuje w sklepie z płytami, dorabiając sobie na boku jako prostytutka i w gruncie rzeczy pozostaje do końca kobietą nieszczęśliwą, rozczarowaną życiem i ludźmi. Są jednak chwile, kiedy stara się być szczęśliwa, np. wtedy, gdy tańczy do muzyki z szafy grającej. W tym samym momencie jakiś facet gra w bilard na stole bez łuz. Oboje udają więc, że dobrze się bawią, choć wiele im do szczęścia brakuje. Udrękę Nany najlepiej obrazuje scena, w której wzrusza się przy oglądaniu filmu „Męczeństwo Joanny d’Arc”. Czuje się właśnie jak ta męczennica, zdradzona przez własnych rodaków, niewinnie osądzona, skazana na cierpienie i śmierć. Film pozbawiony jest związków przyczynowo-skutkowych i logicznej intrygi, ale przekazuje inteligentne i frapujące treści. Godard stawia przed widzem trudne wyzwanie, bo on tylko obserwuje, ale nikogo nie ocenia, trochę pyta, lecz nie udziela jednoznacznych odpowiedzi.

Charakterystyczną cechą twórczości Godarda jest korzystanie z filmowych i literackich cytatów. W filmie „Kobieta jest kobietą” więcej jest aluzji filmowych, w „Żyć własnym życiem” dominuje literatura. Imię głównej bohaterki pochodzi z powieści Emila Zoli, gdzie Nana też była panienką lekkich obyczajów. Cierpliwości oraz wytężenia słuchu i umysłu wymagają od widza takie fragmenty, jak wykład na temat prostytucji, czytanie prozy Edgara Allana Poe, dyskurs filozoficzny z nieznajomym czy choćby analiza fragmentu „Trzech muszkieterów”. Godard i inni artyści nowofalowi mieli własną koncepcję kina, która bliższa była włoskiemu neorealizmowi, filmom Bressona i Renoira, a nie hollywoodzkim klasykom i tzw. francuskiej jakości reprezentowanej przez René Claira i H.G. Clouzota. Mimo iż utwór Godarda zawiera sporo partii dialogowych, nie jest żadnym teatrem telewizji, lecz prawdziwym kinem. Za pomocą montażu i śródtytułów reżyser stworzył filmową układankę złożoną z dwunastu części.

Podtytuł filmu głosi, że jest to utwór w dwunastu odsłonach. Te krótkie rozdziały są zatytułowane niedbale i bez polotu. Na przykład rozdział pt. „Nana żyje własnym życiem” pokazuje bohaterkę pracującą w sklepie z płytami. Zbieżność tego tytułu wraz z tytułem filmu nasuwa myśl, czy ta scena nie jest przypadkiem kluczowa dla zrozumienia filmu. Dzieła Godarda nie da się po prostu obejrzeć i o nim zapomnieć, tu trzeba wykazać więcej zaangażowania, by wysnuć jakieś konkretne wnioski. Należy się zastanowić, co właściwie widzimy na ekranie i, jak przypuszczam, zobaczymy więcej podczas drugiego seansu. To typowe kino festiwalowe (Srebrny Lew w Wenecji), więc wymaga większej tolerancji. Przede wszystkim nie należy niczego oczekiwać, bo oczekiwania spełnia wyłącznie kino gatunkowe. Natomiast reżyserzy nowofalowi szukają niewydeptanych ścieżek, którymi chadzają nieliczni.