Grzech zaniechania

Data:
Ocena recenzenta: 8/10
Artykuł zawiera spoilery!

Polska umęczona kinematografia przyzwyczaja nas powoli do mocnych historii, które szarpią emocjami i które zabija niekiedy brak niuansów, zbytnia dosłowność. Greg Zgliński, reżyser „Wymyku” zgrabnie wytrąca emocje, płynnie przechodząc od scen o posmaku sensacji i silnym uczuciowym zabarwieniu, powodujących u widza spłycony oddech – do oszczędnie, wręcz kameralnie prowadzonego dramatu człowieka, zmagającego się z samym sobą. Konstrukcja narracyjna ma głębszy sens, odpowiada wewnętrznej przemianie bohatera. Na przekór brutalnym scenom-samograjom mnie chyba najbardziej poruszyła wrażliwość, z jaką została przestawiona ta zwyczajna-niezwyczajna historia.

Z „Wymyku” Grzegorza Zglińskiego wróciłam w poczuciu jakiejś nieokreślonej pustki, której nie dało się wypełnić słowami. W konsternacji i przygnębieniu, z natłokiem pytań i niezgodą na przedstawiony w filmie świat, jednocześnie zdając sobie sprawę z tego, jak mocno jest on osadzony w rzeczywistości. Patrząc z jednej z licznych perspektyw, które można w filmowej materii Zglińskiego odnaleźć, film ukazuje obraz człowieka brutalnie konfrontowanego z przemocą, znaną przeważnie z relacji mediów, tylko czasem naocznie, ze skąpo oświetlonych uliczek, ciemnych podwórzy i skwerów małych miast i wielkich aglomeracji. Przemoc nam się wymyka, pozostawiając nas sparaliżowanych strachem, ale też w miarę stawania się elementem codzienności – coraz częściej skutych lodowatą obojętnością.

Nie sposób uniknąć konotacji filmu z biblijną historią dwóch braci opisaną w Księdze Rodzaju. Odnalezieni we współczesności, w jednym z tych miast, przez które przejeżdżają niespiesznie wiśniowo-niebieskie pociągi, Kain i Abel (filmowi: Alfred i Jerzy), są współwłaścicielami odziedziczonej po ojcu firmy telekomunikacyjnej. Młodszy Jerzy, wdowiec z dwojgiem dzieci, który powrócił ze Stanów i próbuje na polskie podwórko przenieść zdobyte tam doświadczenie, cieszy się większym uznaniem ojca, który w nim pokłada nadzieje na rozwój firmy, co staje się przyczyną narastającej rywalizacji między braćmi.

Fred (znakomita, wręcz piękna rola Roberta Więckiewicza) na pierwszy rzut oka stanowi uosobienie siły, nie tylko tej fizycznej; nieprzenikniona twarz o wyrazistych rysach, którą czasem zmienia prawie niedostrzegalne drżenie policzka, zaczepne, szare oczy, lekka nonszalancja w obyciu. Mocny, zdecydowany, nie zdradzający się z uczuciami. Jego życie to teatr masek, pod którymi skrywa lęk, niepewność, niechęć do brania na siebie odpowiedzialności. Na zewnątrz zachłanny poszukiwacz adrenaliny, uwielbiający życie na krawędzi: brawurową jazdę samochodem, gdy ściga się z pociągiem na przejeździe kolejowym czy zabawę kolejnym trofeum - bronią palną. W środku tchórz, konserwatysta ceniący status quo. Z namaszczeniem pielęgnuje wizerunek mężczyzny, któremu obca jest wszelka słabość. Tylko, że życie weryfikuje czasem nawet najlepsze mniemanie o sobie.

Epicentrum tragicznych wydarzeń, jakiś punkt w czasie, po którym życie zmieni się na zawsze, stanowi dynamiczna scena w pociągu, obnażająca nie tylko brak moralnego kręgosłupa głównego bohatera, który w sytuacji ekstremalnej nie udziela pomocy bratu, stającemu w obronie zaczepianej przez wyrostków dziewczyny, ale także jakby mimochodem, a jednak dobitnie wystawiająca oskarżycielski palec w kierunku zamkniętego na innych, ograniczonego do własnych spraw społeczeństwa (w rzeczonej scenie reprezentowanego przez współpodróżujących), którego niechlubną dewizą staje się asekuracyjne: - „nie mieszaj się”.

Oto dwaj bracia w ostatniej chwili, w biegu wpadają do pociągu (momentalnie nasuwają się skojarzenia z „Przypadkiem” Kieślowskiego, choć Zgliński nie pozostawia bohaterom furtki), siadają najpierw osobno, potem naprzeciw siebie, chwilę później sceny zmieniają się jak w kalejdoskopie, biblijny Abel staje w obronie napastowanej przez chuliganów dziewczyny, Fred nie reaguje, kiedy brutalnie biją brata, a chwilę potem wyrzucają nieprzytomnego z pędzącego pociągu ...

Zapada cisza, niedowierzanie, chęć powrotu do sceny, włączenia przycisku review. Jak dym z papierosa ulatnia się połączony z nutą ekscytacji komfort, jaki odczuwam zasiadając przed seansem w wygodnym, kinowym fotelu. Wsiadam do tego podmiejskiego pociągu i nagle przestaje być bezpiecznie, pojawia się nieprzyjemne, dręczące pytanie: jakbym się zachowała w podobnej sytuacji i nawet, gdy odpowiem sobie: „inaczej”, ziarno niepokoju zostało zasiane. Mimo wszystko postawa głównego bohatera wydaje się zaskakująca, niemal zmusza do poszukiwania przyczyn. Zwykłe tchórzostwo? Chęć wzięcia odwetu za własne niepowodzenia? A może, najbezpieczniej, po prostu odruch – może w ułamku sekundy postawieni pod ścianą, niemal instynktownie wybieramy działanie lub popełniamy grzech zaniechania, który niesie nieraz nieodwracalne konsekwencje?

Greg Zgliński utrwala na taśmie filmowej przeżycia człowieka, który zawiódł nie tylko brata, rodziców, żonę, ale przede wszystkim siebie. I chyba to ostatnie najtrudniej jest sobie wybaczyć. Podoba mi się, że emocje głównego bohatera ukryte są gdzieś głęboko, bez zbędnych słów, bo te najważniejsze nie padają, nie da się tego opowiedzieć słowami. Bez patosu, który zabija najlepszą scenę. Fred się zmienia, może nawet niedostrzegalnie dla samego siebie, każdy z tych etapów jest naturalny; początkowa chęć wybielenia własnej osoby za wszelką cenę, rosnące poczucie osaczenia, wstyd, który każe mu się wikłać w pajęczynę kłamstw, wreszcie wyrzuty sumienia (sublimacją tego jest piękna, przeszywająca na wskroś scena, kiedy bezbronny siedzi podczas niedzielnej mszy w kościelnej ławie, wreszcie prawdziwy, uczuciowo nagi, wraz z innymi próbuje śpiewać, ale urywa w pół zdania, ruch kamery śledzi najmniejsze drgnienie jego twarzy, wyraz oczu, które błądzą szukając punktu zaczepienia, chcą gdzieś uciec, ale nie ma dokąd, wszystko co jest, to człowiek, stojący w prawdzie przed samym sobą). Po niewczasie, wobec kruchości życia, niknącego w szpitalnej sali, przy której wszelkie zatargi bledną, wydają się jakby z innej, dawnej rzeczywistości, Alfred uświadamia sobie trudną miłość do brata.

Biblijny Kain za zbrodnię jakiej się dopuścił, został ukarany wieczną tułaczką, ale też chroniony znamieniem, by nikt nie mógł podnieść na niego ręki, to czy Fred zdoła się podźwignąć, ułożyć w jedną całość fragmenty roztrzaskanego na torach kolejowych życia, wreszcie czy dane mu będzie odkupienie win, reżyser pozostawia kwestią otwartą. Może jednak w kończącej historię scenie rozładowania kartonów z samochodu, należy dostrzec nutę optymizmu. Może by zyskać życie w nowym, głębszym wymiarze, najpierw trzeba utracić dotychczasowe?

Film stanowi doskonały asumpt do przemyśleń nad kondycją człowieka, zawiera ponadczasowy rys – wybory określające człowieczeństwo, zmusza do rozważań, które zazwyczaj nie spędzają snu z powiek. Zgliński nie serwuje niezaprzeczalnie pięknej wizji świata, daje do zrozumienia, że ludzka natura była, jest i pozostanie ułomna, piękno i podłość człowieka, jego siła i słabość idą obok siebie ramię w ramię, czasem popełniamy błędy, które kładą się cieniem na całym życiu i musimy z nimi żyć, choćby bolało jak diabli.

Oprócz stojącej na wysokim poziomie technicznej warstwy filmu, ogromną zaletą jest oszczędność warstwy fabularnej, uczniowi Kieślowskiego udało się również umiejętnie, bez przerysowania sportretować nie pozbawioną rozczarowań codzienność. Trudne relacje rodzinne widziane z perspektywy niedzielnego obiadu, urazy zakodowane w dzieciństwie, które po latach wracają jak bumerang i być może determinują postawy w dorosłym życiu, zawiedzioną, karmioną kłamstwami miłość. Udało się zmusić do przemyśleń, zaś największym plusem filmu jest fakt, że reżyser potrafił zawrzeć w tej prostej historii sprawy fundamentalne, nie przydając jej ciężaru moralitetu - tym samym wszedł w bliską interakcję z widzem pozostawiając go z pytaniami, na które każdy sam musi sobie odpowiedzieć.

Jaki jest świat Zglińskiego? Smutny i poruszający, unikający prostej dychotomii: dobry – zły, o płynnych, rozmytych granicach między przypadkowością a celowym działaniem. Z tła tej opowieści wyłania się chyba najbardziej, przenikający żal do życia, które w kilka minut potrafi przekreślić wszystko. Czasem ma się ochotę zazgrzytać zębami, czasem po prostu siąść razem i płakać. W końcu wszyscy jesteśmy tylko ludźmi.

Zwiastun:

Wie ktoś jak można obejrzeć film

"Wymyk" jest jeszcze grany w kinach, przynajmniej w warszawskich. A za parę miesięcy pewnie wyjdzie na DVD. ;)

Ja zrobiłem tak - poszedłem do kina, kupiłem bilet, usiadłem w fotelu. Po pewnym czasie na ekranie zaczęły pojawiać się obrazki. Okazało się , że to był film "Wymyk" - w sumie poczułem ulgę, bo to nigdy do końca nie wiadomo, czy wyświetlą akurat ten film , co na afiszu.

Tak się zastanawiałam od jakiegoś czasu, coś mnie tak dręczyło wewnętrznie i drapało, i nie dawało spokoju, i już teraz oto wiem co. Brak nowych notek od Pilotki. Jak zwykle świetna. Dzięki.

Ja za nimi nie tęskniłam, ale bardzo dziękuję kochana Esme :) Zapomniałam już jaką przyjemność sprawia mi pisanie.

Dodaj komentarz