Kuglarskie Holy Motors

Data:
Ocena recenzenta: 9/10

Właściwie dlaczego oglądamy filmy, czego w nich poszukujemy, czy prawdy, a jeśli tak, to czym ona jest? A może jednak iluzji, kuglarskiej sztuczki za pomocą której choć na moment będziemy mogli poczuć się kimś innym, wejść w inne życie, zabrać przyciężką walizkę z cudzym bagażem doświadczeń, przeobrazić się, upodlić, polec, zachłysnąć się życiem, które nigdy naszym nie będzie? Spotkać na dachu upadłego kina w ostatniej podróży Kylie Minogue czy w kanałach "beauty" Evę Mendes, która z nadąsaną miną użyczy ognia obleśnemu skrzatowi, który ją porwał. Może chcielibyśmy być tam, po drugiej stronie ekranu, wtedy, a zarazem tu i teraz?

Są filmy kompletne, ja niczego bym nie zmieniła w „Holy Motors” Leosa Caraxa. Jestem oczarowana, oszołomiona i zaskoczona. Wizualność filmu, scenografia, kostiumy, jego fragmenty stanowiące asumpt do snucia skojarzeń ze scenami, które zaistniały w historii kina mnie olśniły i może przez doznanie luminacji nie dostrzegłam wad, które z lekkością i chłodnym wzrokiem konesera zauważyłby ktoś inny. To olśnienie było tym większe, gdy uświadomiłam sobie, że wcale nie szukam w filmach sensu, ale że równie dobrze przedstawiony w nich świat może być barwnym korowodem zmieniających się postaci, scenerii, rzadkim przebłyskiem świadomości w głębokim śnie, w którym maszeruję, biegnę przez korytarze, zatrzymuję się momentami przerażona, momentami zdumiona, w kolejnych niepowiązanych odsłonach, nie znając ni sensu, ni przyczyny, dlaczego się tam właściwie znalazłam.

Leos Carax nie musi silić się na oryginalność, z wywiadów, których z rzadka udziela, bo chyba nie za bardzo pragnie się uzewnętrzniać, wynika że bawi go doszukiwanie się w jego obrazach metaforycznego sensu, operowania symboliką poszczególnych scen, rozwarstwiania, odnajdywania w jego filmach wielkiej miłości do kina i składania nimi hołdu X Muzie. On tworzy filmy, bo pozwalają mu oddychać, bo najbardziej czuje się wtedy sobą.

"Święte Motory" jeżdżą zatem po współczesnym Paryżu, bo taka jest ich praca, górnolotnie można napisać - misja. I nie musimy znać jej sensu, one poruszają się z sobie tylko znaną, niezbadaną przez widza, który tonie w morzu domysłów, logiką. Poznajemy Monsieur Oskara (ulubieniec Caraxa, znakomity Denis Lavant ), który zgodnie z poleceniami bliżej nieznanej „góry” wypełnia kolejne zadania, wcielając się jak kameleon w coraz to nowe postacie. Przyklejając wąsy, wkładając sztuczne oko, zdejmując perukę obnaża iluzoryczność świata, w którym żyjemy. Białą, szeroką, pełną przepychu jak apartament w luksusowym hotelu limuzyną, wozi go na kolejne spotkania, precyzyjnie zakreślone w codziennym grafiku, dystyngowana i momentami niewzruszona niczym posąg, niemal zawsze nieskazitelnie ubrana i uczesana Celine. Oskar jest już bardzo zmęczony, wolałby zadania na wsi czy w lesie, przestrzeń, która pozwala odetchnąć pełną piersią, ale grafik nie przewiduje w tym dniu spotkań na łonie przyrody. Styl tej brawurowej jazdy w cieniu wieży Eiffla może oszołomić.

Mamy zatem świat realny, namacalny, znany, tę rzeczywistość, która toczy się obok nas, gdzie Oskar jest przedsiębiorcą i jedzie do pracy albo łaje za kłamstwa pełną kompleksów nastoletnią córkę i tę, w której Oskar użycza ciała i w której można się bez reszty zatracić, będącą wytworem wysublimowanej wyobraźni, osiąganą przez buszowanie w estetykach i pyszną zabawę konwencjami. Żebraczka nie znajdzie litości, spóźnieni kochankowie westchną za utraconą miłością, morderca zabije, skrzat porwie piękność na oczach tłumu wcześniej liżąc jej pachy, umierający będzie narzekał na samotność śmierci. Z drugiej strony lustra poprzez ten festiwal fikcji śmieje się do nas złowieszczo i nieco operetkowo pani Nieracjonalność, każąc zgadywać: która z nas jest prawdziwa? A wszystko to podane w pięknej dla oka oprawie.

Leos Carax oryginał, któremu przypisano etykietę reżysera neobarokowego i po "Holy Motors" zarzuca mu się przerost formy nad treścią, zaprosił nas na wyrafinowaną ucztę. Jedni pochłoną ją w całości, filuternie dbając o to, by nie utracić ani okruszka serwowanych dań, inni, znudzeni czy zdezorientowani smakiem będą wodzić dookoła wzrokiem, wypatrując z niekłamaną ulgą epilogu. Wszak zawsze "piękno jest w oku patrzącego".

Zwiastun: