Zbyt przewidywalne "Dobre serce" Dagura Kári

Data:
Ocena recenzenta: 8/10
Artykuł zawiera spoilery!

Może nie był to zachwyt, ale „Dobre serce” mimo pewnych mankamentów uważam za film niezwykle ujmujący. Islandzki reżyser Dagur Kári snuje opowieść o spotkaniu dwóch krańcowo różnych osobowości, dwóch skrajnych postaw w czasie tej naszej krótkiej życiowej wędrówki.

Na sali nowojorskiego szpitala spotykają się: stary, zgorzkniały, pogardzający ludźmi Jacques i młody, prosty, wręcz naiwny Lucas - bezdomny, który uszedł z życiem po próbie samobójczej, a potem wzruszająco dziękował za uratowanie życia. Jacques, który z powodu swojego trudnego charakteru w obliczu piątego zawału obawia się, że nie będzie miał komu przekazać dorobku swojego życia – małego baru na jednej z nowojorskich uliczek, zaczyna bliżej interesować się młodzieńcem dostrzegając w nim zadatek na przyszłego spadkobiercę. Odtąd głównym celem jego życia stanie się przekazanie trudnej umiejętności prowadzenia baru chłopakowi, który dotąd żył przytulony do ulicy.

W opowieści Dagura Kari nie ma miejsca na szarość, jednolitość, wszystko jest dopracowane, wyraziste, wręcz dopieszczone. Postacie są nietuzinkowe, język jakiego używa Jacques ostry podobnie jak brzytwa, jaką się goli. Widzi świat od najgorszej z możliwych stron, dlatego trzeba wyciągnąć z życia tyle ile się da, nie dbając o coś tak paskudnego i podłego jak gatunek ludzki. Zupełnie inny jest dobry i naiwny Lucas, który odda ostatnie pieniądze, gdy tylko go o to poprosić.

Nie wiem, jak określić odczucia, jakie ma się podczas oglądania tego filmu, ja bardzo chciałam znaleźć się w tym skąpo oświetlonym barze o niesamowitym klimacie, napić się whisky z gospodarzem, poczuć smak kawy parzonej specjalnie według przepisu Jacquesa, przesiąknąć mocnym zapachem tytoniowego dymu, dotknąć klawiszy pianina i w ciemnym kącie przysłuchiwać rozmowom jego stałych bywalców.

Mimo iż kobiety i obcy nie byli tam chętnie widziani…Dialogi, jakie toczą między sobą Jacques i Lucas to coś niesamowitego, przedzierają przez nie iskierki czarnego humoru, który momentalnie udziela się widzom. Zmaganie dobra i zła przypomina zaś figury tanga, gdzie nieustannie igrają ze sobą wzajemna fascynacja i niepohamowany gniew. Fabułę przeplatają wątki komiczne i dramatyczne, a opowieść stanowi prawdę o życiu, może nieco mało zaskakującą, ale przecież to, co najistotniejsze zawsze trąci prostotą.

Troszkę tylko żal, bo z tego filmu Dagur Kári mógł wyczarować prawdziwy majstersztyk. Miał do tego wszystkie niezbędne składniki: niebanalną historię, finezyjne, zajmujące dialogi, a przede wszystkim pokaz kunsztownej gry aktorskiej Briana Coxa, który z wirtuozerią grał na emocjach widzów, a któremu wtórował młodziutki Paul Dano, bardzo przekonujący w roli młodzieńca z sercem na dłoni, naiwnego i zagubionego w swej nieporadności. Do czasu….

Jednak przyszło rozczarowanie zbyt dosłownym, odartym z magii, przewidywalnym do bólu zakończeniem. Tak jakby brakło już sił na dopracowanie...

Niemniej jednak ten film z prawdziwą przyjemnością obejrzałabym jeszcze raz . To tak jak napić się filiżanki gorącej kawy w ciemne listopadowe popołudnie.

Zwiastun: