Cannes 2018: Mandy

Data:

Ech, niestety lekkie rozczarowanie, przyszedłem na szalejącego Nicolasa Cage’a, a tymczasem musialem wysiedzieć cierpliwie przez nudnawe 80 minut zanim przeszliśmy do dania głównego, czyli 40 minut krwawej jatki. Jeżeli miałbym porównać ten film do narkotycznego doznania to powiedziałbym, że jest to kwasowa podróż, na którą trzeba sobie poczekać, bo towar długo „wchodzi”, a niestety reszta towarzystwa zaczęła imprezę wcześniej i nie łapiemy jeszcze ich fazy. „Mandy” od samego początku jest nieco odrealniony, psychodeliczny klimat unosi się w powietrzu, ale głównie przejawia się to w w filtrach obrazu oraz licznych wynurzeniach religijnych oszołomów, których szybko zaczynamy ignorować i przestajemy słuchać z uwagą.

Dopiero w drugiej połowie filmu, gdy Cage przechodzi w tryb rage, poprawiamy się w fotelu, bo zaczyna się właściwa jazda, na którą przyszliśmy. Nicolas nie bierze jeńców, maniakalnym wzrokiem spogląda w kamerę, skąpana we krwi i pokryta gęstą brodą twarz wykrzywia się w grymasach złości, bólu i psychozy, a niski, zdarty głos, odstraszyłby nawet niedźwiedzia. W jednej scenie, gdy dokonuje szybkich oględzin poranionego ciała, zaczyna krzyczeć, przechodzi do polewania ran wódą, wrzeszczy jeszcze głośniej, wlewa więc gorzałę prosto do gardła, drze się jeszcze mocniej. Cage Off, Rage On.

„Mandy” to kino stworzone dla nocnych seansów na festiwalach fimowych. Sala pełna kinomanów, którzy świadomie wybrali ten film, i doświadczenie od razu nabiera nowych wartości. Bohater otrzymuje specjalnie wzmocnione bełty do kuszy, słysząc: „przechodzą przez kość jak gruby dzieciak przez tort”, a sala ryczy ze śmiechu. Bohater zostaje poinformowany przez kolegę, że jego krwawa krucjata przeciwko sekcie może zakończyć się tylko w jeden sposób, jego śmiercią. Odpowiada: „nie bądź takim pesymistą”, sala rży jeszcze mocniej. Nicolas Rage wyrzyna przeciwników Plugawym Ostrzem Bladego Rycerza (for realz), skręca im kręgosłupy, miążdzy czachy gołymi rękami, wybebesza i podpala. Sala głośno wiwatuje. Jest to film, który zasługuje na doświadczanie go w pełnym kinie, ale z odpowiednią publicznością. Jeżeli będzie na jakimś polskim festiwalu zróbcie sobie przysługę i wybierzcie się na niego, najlepiej z piwem w łapie. Wykażcie jednak cierpliwość przez pierwszą godzinę seansu.

www.kinofilia.pl