„Jupiter Ascending' czyli drag queen w kosmosie

Data:
Ocena recenzenta: 1/10
Artykuł zawiera spoilery!

Najnowszy film rodzeństwa Wachowskich „Jupiter Ascending” to w mojej skromnej opinii kpina z gatunku i z fanów kina science-fiction. Nie bardzo wiem, co ci państwo próbowali osiągnąć, ale wyszło coś absolutnie nie zjadliwego, co tylko może zaszkodzić. O filmie zapomina się w zasadzie od razu po obejrzeniu, nie bardzo jest o czym rozmawiać, myśleć, nie było nic godnego zapamiętania poza ładnymi zdjęciami, ale to ma akurat większość współczesnych filmów z tego gatunku. Zostaje za to poczucie straconego czasu i pytanie – po co to w ogóle powstało?

Główna bohaterka ma na imię Jupiter Jones (ojciec wymyślił jej oryginalne imię krzywdząc córkę do końca życia) i jest emigrantką ze wschodu, która na co dzień czyści kible u innych ludzi w domach. W tej roli wystąpiła Mila Kunis, która potraktowała ten film jak kolejną komedię romantyczną. Za każdym razem, kiedy ktoś w filmie mówił do niej po imieniu, wybuchałem śmiechem. Miałem wrażenie, że aktorzy którzy wypowiadają te imię muszą również powstrzymywać się od śmiechu. Tak więc żyje sobie ta nasza biedna emigrantka i oczywiście nienawidzi swojego dotychczasowego życia. Żeby było ją stać na teleskop za 4,000 dolarów (taki sam jak miał kiedyś jej ojciec jeszcze zanim Jupiter się urodziła) decyduje się sprzedać swoje jajeczka w pobliskiej klinice. Jednak lekarzami okazują się kosmici przebrani w ludzkie powłoki, których celem jest zabicie Jupiter. Jupiter już ma zginąć, kiedy to nagle pojawia się on – Caine Wise (Channing Tatum). Poświęcę tej postaci kilka zdań, żebyście wiedzieli z jakim idiotycznym filmem mamy do czynienia.

Caine Wise jest pół człowiekiem, albinosem zmieszanym genetycznie z wilkiem, który jeszcze do niedawna miał skrzyła. Całe życie walczył w Legionie, a teraz przybył na Ziemię, żeby odnaleźć Jupiter na zlecenie Titusa Abrasaxa (Douglas Booth). Caine, jak przystało na pół człowieka pół wilka ma elfie uszy, biały zarost, wystylizowaną fryzurę i obowiązkowo bardzo mocny, wyrazisty makijaż. Wystarczy, że powącha jakiś stary podpis złożony przez Jupiter, aby móc ją bez żadnego problemu odnaleźć. Lata na swoich anty grawitacyjnych super butach, odbija się od ścian i wykonuje efektowne kopnięcia nokautując przeciwników. Na tych anty grawitacyjnych butach można surfować, ale najlepiej jeździć na nich w powietrzu jak na łyżwach. Na ręku Caine ma pół przezroczystą, odbijającą wszystko zielonkawą tarczę, za którą zawsze może się skryć. Kiedy Chaning Tatum pojawia się bez koszulki, to wiadomo, że będzie walka, a bez koszulki pojawią się dosyć często. Tak więc ten pół człowiek, pół wilk, pół anioł z obciętymi skrzydłami z elfimi uszami (wyrwany z filmów z serii „Zmierzch”), w pełnym makijażu na anty grawitacyjnych łyżwach przybywa w ostatniej chwili, żeby uratować Jupiter, która okazuje się królową Ziemi, a sama Ziemia okazuję się planetą, która służy jako kolonia na której uprawia się ludzi, z których później robi się eliksir wiecznej młodości. Czy Jupiter aby ratować swoją planetę wyjdzie za mąż za Titusa Abrasaxa (Douglas Booth), metro seksualnego , przesadzającego z makijażem playboya? Czy zrzeknie się swojej korony aby uratować swoją rodzinę? Czy Caine Wise jest tylko kolejnym kolesiem, który będzie chciał jej się dobrać do majtek, czy to może prawdziwa, przypadkowa miłość od pierwszego wejrzenia? Czy kogokolwiek to w ogóle interesuje? Czy scenariusz tego filmu pisała 14 letnia dziewczynka?

Od pierwszego momentu spotkania między naszą parą bohaterów coś iskrzy i każdy wie, że zakochają się w sobie od razu. Gdyby tego było mało, w połowie filmu Jupiter wyznaje miłość swojemu zbawcy w najbardziej idiotyczny sposób podczas jeszcze bardziej idiotycznej rozmowy. Tak na marginesie, dialogi w tym filmie ssą palkę jak w mało którym. Ogólnie jest to kino science-fiction, taka space opera o innych planetach, wielkich cywilizacjach, epickich bitwach, przygodach i obowiązkowo o uratowaniu nieświadomej niczego królowej ze śmiertelnego zagrożenia, ale konwencji jest tutaj zdecydowanie więcej. Nie brakuje tutaj scen, które pasują bardziej do romantycznych komedii – scena, w której cała rodzina emigrantów zbiera się przy stole i je posiłek rozmawiając ze sobą z typowo filmowym narzucającym się rosyjskim akcentem. Do tego te żarciki z jaj Stalina idealnie nadawały by się do filmów z serii „Transformers”. Jak dla mnie to „Jupiter” nie może się zdecydować, jaki chce być więc jest w nim dosłownie wszystkiego po trochu. Cały film jest utrzymany w bardzo lekkim i przyjemnym klimacie, do którego zupełnie nie pasują patetyczne dialogi i pełna patosu muzyka.

Zacznijmy od tego, że moim zdaniem nikt z aktorów nie potraktował tego filmu poważnie, może poza Seanem Beanem, on wszystko traktuje śmiertelnie poważnie – ale w tym filmie Sean Bean nie ginie na końcu. Mila Kunis i Channig Tatum grali tak przerysowane postacie, że nie dało się tego potraktować z powagą, chociaż na taką niestety niekiedy się silili i wychodziło jeszcze gorzej. Zdecydowanie najgorsza postać w filmie to Balem Abrasaxem, którego zagrał najgorzej jak umiał Eddie Redmayne. Wyglądał jak amerykański chirurg gwiazd, który regularnie powiększa sobie usta, ma przerost ego i czuje się nieśmiertelny. Próbował być galaktycznym Don Vito Corleon, ale stał się zwykłym pośmiewiskiem. Na serio, jeden z najgorszych złych charakterów jakie widziałem po Ronanie ze „Strażników z Galaktyki”, którego zagrał Lee Pace.

Kolejną rzeczą, która mi się zupełnie nie podobał w „Jupiter” były kostiumy i charakteryzacja. Wszyscy faceci w kosmosie są obrzydliwie zmalowani, zdecydowanie bardziej niż kobiety. Każdy z nich jest metro seksualny z tapetą na twarzy i ma słabość do obcisłych strojów ze skóry. Można śmiało stwierdzić, że osoby odpowiedzialne za kostiumy i charakteryzację wzorowały się na Drag Queen. Podejrzewam, że wpływa na to wszystko miała zmiana płci przez jednego z braci Wachowskich, ale to nie jest dobry kierunek. Nie jestem zainteresowany taką wizją kina science fiction, wyglądało to obrzydliwie.

Dla mnie ten film to kpina, niesmaczny żart i zupełnie chybiona zabawa konwencjami. Jest tutaj wszystko i nic – odnalezienie królowej, walka o Ziemię, miłość, znowu walka i wybuchy a wszystko przeplatane idiotycznymi dialogami. Do tego cała masa nieciekawych i śmiesznych (zdecydowanie nie zabawnych) postaci, Drag Queenowe makijaże, naiwna fabuła i skrótowość znana z filmów robionych dla idiotów. Oglądało się to bardzo źle, większość scen wywoływała śmiech, ale nie radości tylko zażenowania. W filmie jest scena walki/pościgu na polu kukurydzy (oczywiście) a kiedy statek obcych odlatuje, to zostawia za sobą kręgi – wiecie, coś jak ten film „Znaki” z Melem Gibsone. Bo przecież kręgi zostawiają kosmici.

Bracia Wachowscy wyznaczyli „Matrixem” pewną drogę, którą później przez lata podążali inni filmowcy kopiując wszystko, co tylko się dało. Po 1999 roku wszystkie filmy akcji musiały mieć przynajmniej jedną scenę walki przypominające tą z „Matrixa”. Mięło 15 lat i teraz to rodzeństwo Wachowskich kopiuje wszystko, co tylko można. Sceny powietrznych walk wyglądały jak te z „Iron Mana”, scena walki nad miastem na początku filmu przypominała mi to, co już widziałem w „Transformersach” – poczucie humoru było również na poziomie Michaela Baya, a kiedy Channing Tatum wziął Milę Kunis w ramionach i zacząłem się z nią wznosić ku swojemu statkowi, to czułem się jakbym oglądał Supermana i Lois Lane. Jest w filmie moment, kiedy Jupiter musi załatwić urzędowe sprawy i dokumentami potwierdzić swój tytuł i w tym momencie przenosimy się do biurokratycznego świata przypominającego ten z filmu „Brazil” (1985) Gilliama. Miałem mnóstwo skojarzeń z wieloma filmami i scenami, które już widziałem, nie było tutaj nic oryginalnego. Dzięki temu "Jupiter" jest obrzydliwie przewidywalny i nie daje żadnej przyjemności z oglądania.

Jak dla mnie „Jupiter” to absolutnie wtórny film. Najgorsze skojarzenie jakie miałem oglądając „Jupiter”, to te z filmem „Super Mario Bros” z 1993 roku. W tym miejscu muszę przyznać, że „Super Mario Bros” to jeden z moich ulubionych filmów z gatunku guilty pleasuer, ale nie da się ukryć, że to bardzo zły, naiwny i kiczowaty film. Bracia Wachowscy postanowili jednak zainspirować się tym klasykiem w mojej ocenie - po pierwsze odrzutowe buty są tak idiotyczne, że przypominają te z „Super Mario Bros”, a niektóre postacie w „Jupiterze” swoją charakteryzacją i kostiumami przypominają Króla Koopa. Fabuła jest równie wartościowa co ta w filmie o super hydraulikach. W „Jupiterze” są również idiotyczne dinozaury ze smoczymi skrzydłami ubrane w skórzane kurtki, które przypominają Goombasy – dinozaury z małymi głowami służące Koopcie.

Jak nie musicie, to nie oglądajcie „Jupiter Intronizacja” bo to strata czasu. Nie wiem, może nie potrzebnie oczekiwałem fajnego filmu, może błędem było szukanie sensu w fabule ale inaczej nie umiem. "Jupiter" zdecydowanie należy do filmów, którą ubliżają widzowi, który spodziewa się po filmie czegoś więcej niż dobrych efektów specjalnych i ładnych zdjęć.

Zwiastun:

A "Matrix" to niby dzieło oryginalne? Przecież to przeniesienie na amerykański grunt estetyki hongkońskiego kina akcji. Wachowscy zawsze pożyczali sobie różne rzeczy od konkurencji, ale technicznie to były dobre filmy. "Jupiter" taka nie jest.

Odniosłem wrażenie, że wg Ciebie największym problemem tego filmu jest makijaż. Nie rozumiem też co jest złego w obcisłych strojach ze skóry. Kostiumy, charakteryzacja i scenografia to najlepsze elementy "Jupiter: Ascending". Na pewno tworzą spójną całość, czego o scenariuszu powiedzieć się nie da.

No właśnie, zmierzałem do tego że Wachowscy ustalili wysoko poprzeczkę, i wszyscy od nich kopiowali na pałę. Dzisiaj oni kopiują od wszystkich - takie miałem wrażenie.

Kostiumy i makijaż to tylko gwóźdź do trumny - fabuła, postacie, dialogi składają się na cała trumnę. Tak, mam coś przeciwko kolesiom z pomalowanymi oczami, z pełnym makijażem, nie jestem aż tak tolerancyjny. Dla mnie scenografia, kostiumy i makijaż to jak scena dla Drag Queen, a że nie lubię panów udających kobiety, to i stylistyka filmu mi się nie podobała - szczerze,to obrzydzało mnie to, nie jest to moja bajka.

Robisz z tego taką dramę, jakby wyglądali niczym główna bohaterka "Różowych flamingów". Gdyby tak było jakoś byłbym w stanie to zrozumieć, ale trochę im jednak brakuje.

Och, widzę, że to film aspirujący do kultowego, w każdym razie w specyficznym nurcie filmów które ogląda się z kumplami przy flaszce. Na pewno sobie nie odmówię tej przyjemności ;)

Słyszałem, że mały joint tez pomaga ;) No dobra, nie mały i nie jeden, ale pomaga :D

Zestaw obowiązkowy ;)

Dodaj komentarz