Nędznicy

Data:
Ocena recenzenta: 5/10

Jestem wielbicielką musicalu "Nędznicy" w znanej mi tylko z płyty, oryginalnej, francuskiej wersji z 1980r. Wykonania w innych wersjach językowych budzą u mnie mieszane uczucia, ze względu chociażby na samo tłumaczenie tekstów, które budzi moje zastrzeżenia, choć nie jestem bardzo biegła we francuskim (np. tam gdzie w wersji francuskiej jest tylko prawo i uczciwość, w wersji angielskiej i polskiej pojawiają się odniesienia do boga). Z tego filmu również wyszłam z mieszanymi uczuciami.

Musicale teatralne komponuje się z założeniem, że na scenie będzie się ruszało i śpiewało wielu ludzi a po środku ewentualnie pojawi się solista. I że to będzie fajne. Większość scen, które w tej ekranizacji nakręcono zgodnie z tymi zasadami, jest rewelacyjna. Świetnie sprawdzają się, moim zdaniem, monumentalne ujęcia mas ludzkich, architektury i przyrody z lotu ptaka itd. Szkoda, że było ich tak mało!

Rozumiem chęć skorzystania z tego, że film to inne medium niż teatr i można pokazywać np. zbliżenia na twarz aktorów. Ale żeby pokazywać je przez kilka minut jednym ciągiem (całą piosenkę) to przesada godna "Mody na sukces". Zastanawiam się ponadto, jak sceny, w których samotni bohaterowie toczą monologi, udając, że nie śpiewają lub że śpiewają (zależnie od umiejętności), odbierają osoby, które nie znają dobrze muzyki z "Nędzników". Ja byłam w stanie połączyć sobie urywane czasami zdania w znaną mi linię melodyczną, ale jeśli ktoś tej linii nie zna, to przypuszczam, że mógł mieć wrażenia co najmniej dziwne - jakby słuchał monologu z dziwaczną, chaotyczną intonacją.
Nie rozumiem też, dlaczego reżyser uparł się, by w niektórych scenach dialogów aktorzy, którzy nie są rewelacyjni, jeśli chodzi o śpiewanie, śpiewali swoje krótkie, oderwane kwestie zamiast je po prostu wypowiedzieć. Tu również brzmiało to jakby panom po prostu odbiło i nie mogli powiedzieć paru słów normalnie (wykształceni śpiewacy jakoś lepiej sobie z tym radzą). Nie można tego na pewno tłumaczyć chęcią zachowania formy śpiewającej w całym filmie, bo kwestie mówione również się pojawiały.

Wracając do pozytywów: oczarowała mnie para Bonham Carter i Baron Cohen oraz wszystkie sceny z ich udziałem. Uważam, że były to najmocniejsze punkty filmu. Dzięki nim mam zupełnie nowe spojrzenie na piosenkę oberżystów, która dotąd wydawała mi się nieco nudniejsza od innych. Są rewelacyjni i nie wiem, czemu ich udział w filmie nie jest bardziej podkreślany w materiałach promocyjnych.

Zwiastun: