Sin City 2: Damulka warta grzechu

Data:

Robert Rodriguez mocno ostudził entuzjazm oraz emocje towarzyszące ekranizacji komiksów Franka Millera. W końcu dziewięć lat oczekiwania na sequel i dalsze losy bohaterów z „Miasta Grzechu”, ochłodziły wszystkich zapaleńców filmu. Odejście Quentina Tarantino od kreowania i kierowania światem „Sin City” tym bardziej zdystansowało widzów do kontynuacji przygód Marva, Dwighta i Nancy. Mówi się, że najnowsza część smakuje jak odgrzewany kotlet, brakuje jej świeżości i nie jest warta nawet najmniejszego grzechu.

W pierwszej części oskarżeń jest wiele prawdy. Nowa odsłona nie wnosi przecież nic nowego, bo wykreowany uprzednio świat nadal pozostaje czarno-biały, komiksowy i quasi-noirowy. Zmieniają się wątki, żonglowanie chronologią i bohaterowie. Puste miejsca w scenariuszu Robert Rodriguez zapełnia bohaterami i ich osobowościami, nie dynamiczną akcją. W „Mieście grzechu” królowały męskie hormony, natomiast w „Damulce wartej grzechu” to femme fatale ze zdwojoną (bo seksualną) siłą rządzą ekranem i sercami widzów. Wydaje się, że nowe „Sin City” to tylko Eva Green (Ava Lord), która niezaprzeczalnie jest jego największym atutem, a w jej gotyckiej urodzie, czerwieni ust i zieleni oczu można się rozpłynąć. Po piętach depcze jej pogrążona w depresji i butelce wódki Nancy Callahan (Jessica Alba), która ewoluowała z małej dziewczynki o słodkiej twarzy do prostytutki, a później buntowniczki. Do grona grzesznych bohaterek dołączają następnie znane już dziewczyny ze Starego Miasta i Lady Gaga cameo. Wielokrotnie podkreślam uwodzicielską urodę żeńskiej części obsady, ale poza zwykłym epatowaniem seksualnością, za tymi ciałami kryją się ciekawie zarysowane charaktery, charyzmatyczne i pewne swego bohaterki. Słabiej wypadają mężczyźni, a w szczególności Josh Brolin (Dwight), który ginie pod ciężarem postaci. Więcej uciechy jest za to ze zrobionego ze stali Mickeya Marva – Niszczyciela Rourke’a. Na krótko pojawia się także Joseph Gordon-Levitt (Johnny), który wykorzystał swój wątek poboczny na zadarcie z przesiąkniętym złem senatorem, odgrywanym przez Powersa Bootha.

„Damulka warta grzechu” swą przewagę nad poprzednikiem zawdzięcza podwojeniu wspomnianej ilości seksu, przemocy, zła, grzechów nocnego miasta i… wizualnych chwytów. Rodriguez bawi się kolorami, dużą skalą szarości i kontrastami między czernią a bielą. Najlepiej odzwierciedla to przez zakrywanie nagich ciał cieniami oraz półcieniami, dzięki światłu dochodzącemu zza żaluzji. Pamiętając ciągle o komiksowym odbiciu, swój film składa ze scen dokładnie dopracowanych pod względem ułożenia przedmiotów i osób w całej kompozycji otoczenia.

„Sin City 2″ jest dwa razy bardziej efekciarskie, nierealne i klimatyczne. U Rodrigueza przesyt bawienia się formą to bardziej wisienka na torcie niż nieudany, kiczowaty zabieg. A że przesyt nie ma daty ważności, nie może być nieświeży, a jedynie utracić swój smak. R.R. udowadnia, że jest w stanie po raz kolejny podać „Miasto Grzechu” o intensywnym, ale bardzo egzotycznym, osobliwym smaku. Damulka do spróbowania już za dwadzieścia złotych. Warta grzechu i biletu do kina.

Zwiastun: