O jednej z dwóch rzeczy pewnych

Data:
Ocena recenzenta: 10/10

Oglądając coraz to nowsze filmy nie sposób nie zauważyć, że to, co stanowiło niegdyś tematykę omijaną przez reżyserów szerokim łukiem, bądź dotykaną "z ostrożna", dziś, za sprawą wielkiego ekranu, staje się nie tylko tematem szeroko zakrojonej dyskusji, lecz elementem codzienności, a częstokroć nawet popkulturowym trendem.

Filmy dostępne szerokiej publiczności, takie jak "Philadelphia" czy "Tajemnica Brokeback Mountain", miały w tym procesie istotną rolę; nawet jeśli nie były pierwsze, to skutecznie przyczyniły się do złamania tabu wokół terminów takich jak AIDS czy homoseksualizm. Zdzierając zasłonę milczenia przyczyniły się do stopniowego zrozumienia, a w ostateczności - do akceptacji tych nieznanych nam szerzej zjawisk.

Wydawać by się zatem mogło, że trudno dziś mówić o jakiejś "niewygodnej" dla twórców czy odbiorców kina tematyce. A jednak...

Zagadnienie, które mam na myśli, nie jest kinu bynajmniej obce. Ba, na przestrzeni lat można nawet mówić o jego swoistej filmowej proliferacji! O czym więc mowa?

Cóż. Mam na myśli śmierć.

W "Northfork" mamy do czynienia z obrazem śmierci podwójnym - dorozumianym (wyludniane miasto) i stricte (ludzkim). Jednak wyjątkowość dzieła braci Polish nie tkwi wyłącznie w tym umiejętnie skonstruowanym dualizmie, lecz w sposobie w jaki temat traktują - próżno bowiem szukać w nim bezduszności czy chłodu, ale równie trudno mówić o patosie. Jest za to subtelność i wszechogarniający spokój, splot rzeczywistości i onirycznych wizji, wreszcie - nadzieja i nasuwająca się refleksja, że śmierci nie trzeba się bać, że wcale nie musi być tak strasznie.

Film ten jest niejako antytezą współczesnego kina amerykańskiego: podejmuje się trudnego tematu, uderza rytmiką i niespiesznością scen (co absolutnie nie oznacza, że z ekranu wieje nudą!), bajkowo pięknymi zdjęciami, świetną grą aktorską (a trudno mówić tu o plejadzie gwiazd) i co najważniejsze, daje się (a ja zaryzykowałbym stwierdzenie, że wręcz warto) obejrzeć go powtórnie.

Rzadkie u mnie, ale w pełni zasłużone: 10/10. Polecam!...

Kupuję to ;) Do schowka!

Jo, to samo zrobiłem :)

Ja poczekam na więcej ocen (2 to za mała próbka). A propos śmierci ale na wesoło polecam "Śmierć na pogrzebie" (http://filmaster.pl/film/death-at-a-funeral/).
Co zaś do homoseksualizmu - czytałem jakiś czas temu ciekawy artykuł na temat poruszania tego tematu w filmach hollywoodzkich. Otóż autor zauważył, że homoseksualiści pojawiają się w filmach znacznie częściej niż wynikałoby to z proporcji liczności takich osób do reszty społeczeństwa, i że są to niemal wyłącznie postacie pozytywne, wzbudzające sympatię.

A ja słyszałam opinię, że to cud, że do Władcy Pierścieni nie wzięli żadnego czarnoskórego aktora (na Gandalfa na ten przykład ;) ).

To się nazywa polityka poprawności Hollywood

No, co do poprawności, żeby nie szukać daleko, to w najnowszej ekranizacji "Solaris" Lema biały pan dr Sartorius zmienił się w czarną panią dr Gordon ;-)

We "Władcy" jest wielorasowość. Tylko rasy są inne.

Dodaj komentarz