BERLINALE 2017: WILKI W STUMILOWYM LESIE

Data:

"Pokot" Agnieszki Holland na podstawie prozy Olgi Tokarczuk to kontynuacja oceny współczesnej kondycji Polski, którą rozpoczął "Powidokami" Andrzej Wajda. Nie oceniając jego wymowy, pod kątem czysto filmowym to film spełniony tak gdzieś w połowie.

Surowe krajobrazy polsko-czeskiego pogranicza. Dookoła tylko lasy i góry, tyleż nieokiełznane, co majestatyczne. To nie jednak żyjące tu wilki, jelenie, borsuki są najbardziej dzikim elementem przyrodniczym. Mała, prowincjonalna społeczność, egzystująca na Ziemi Kłodzkiej to taka typowa Polska w pigułce. Okolicą rządzi mały układzik "chciwych chamów" pod wodzą burmistrza (zwanego ostentacyjnie prezesem) i lokalnego biznesmena prowadzącego lisią fermę. Wokół nich zaś tylko ludzie, którzy zastygli w tym miejscu, godząc się na swój przeciętny los. Jest jeszcze ona, Janina Duszejko, emerytowana, obyta w świecie pani inżynier, dorabiająca jako nauczycielka angielskiego w szkole, która ewidentnie nie zgadza się na istniejące tu status quo, polegające na okrutnej eksploatacji słabszych przez silniejszych. Też ludzi, ale przede wszystkim zwierząt. Gdy w okolicy dochodzi do tajemniczego zabójstwa gburowatego kłusownika, tylko Duszejko zdaje się dostrzegać, że być może to natura mści się na tych, który jej nie szanują.

Największym grzechem "Pokotu" jest powielanie modnych ostatnimi czasy w rodzimej sztuce filmowej schematów, znanych przede wszystkim z "Ziarna Prawdy" czy serialów pokroju "Belfer" czy "Wataha". Czytelna aluzja, iż kryminalna intryga to jedynie pretekst, by przyjrzeć się czemuś większemu i poważniejszemu. Skutek tego taki, że złoczyńcy we wszystkich tych produkcjach mają dokładnie te same rysy i właściwości (o twarzy etatowego łotra naszego kina Andrzeja Grabowskiego). Podobnie jak pojawiający się w toku akcji sprzymierzeńcy głównej postaci - nie zawsze doskonali, ale sympatyczni w swoim nieskomplikowaniu idealiści z umiejętnościami, które w odpowiednim momencie będą potrzebne naszemu bohaterowi. Dokładnie to samo pojawia się u Holland. Jest też niewymuszony humor sytuacyjny i kilka sympatycznie kąśliwych żarcików (np. ten porównujący nasz naród do Związku Grzybiarzy). Jedyna rzecz, jaka dodaje "Pokotowi" autorskich rysów, to te dalekie echa estetyki kina moralnego niepokoju, które reżyserka kiedyś współtworzyła. To właśnie dzięki nim film można i należy odczytywać jako metaforę o szerszym zasięgu niż lokalna społeczność spod Kłodzka.

W dość banalny sposób Holland piętnuje okrutne hobby polegające na mordowaniu zwierząt przez zorganizowane grupy ludzi, zestawiając spokój i piękno lasu - pokazane w stylu zoologa dokumentalisty - z brudną, małą miejscowością i jej szarymi mieszkańcami. To wszystko, co jednak polowaniom towarzyszy - brutalne traktowanie zwierząt, kuriozalność łowieckich przepisów, wciąganie w tę makabrę dzieci, uświęcanie tradycji groteskowymi mszami w kościele i kazaniami z ambony - staje się aż nadto czytelną iluzją, że to Polska właśnie. Ta Polska właściwa, prowincjonalna nie tylko we względu na rozmiary miast i miasteczek, ale bardziej w ujęciu mentalnym. Wierząca w ludyczne zabobony, uznająca bylejakość i miejscowe układy za najbardziej naturalne rzeczy na świecie, kierowana strachem przed obcym i nowym oraz żyjąca biernie w permanentnym poczuciu zaszczucia i niespełnienia, karmiąca duszę głównie żalami i zawiścią. Dlatego właśnie odbiór "Pokotu" zapewne zdominowany zostanie przez pryzmat politycznych sympatii, bez większej refleksji nad czysto filmowymi aspektami. A choć nie ma się specjalnie czym tu zachwycać, to jednak warsztatowo całkiem solidna robota. To w końcu Agnieszka Holland. Znane są powszechnie jej umiejętności jako filmowca, jak i poglądy jako człowieka, które ma przecież prawo publicznie wygłaszać.

Zwiastun:

Ostatnim filmem AH, jaki mi się podobał, było "Zabić księdza". Po "Pokocie" nie spodziewam się wiele.

Dodaj komentarz