Berlinale 2019: Angela Schanelec, Alejandro Landes, Ritesh Batra

Data:

ICH WAR ZU HAUSE, ABER
reż. Angela Schanelec
Konkurs Główny

Najdonioślejszy moment z bardzo szczątkowej fabuły dzieła Angeli Schanelec wydarza się już na jej początku. Po tygodniu tajemniczej nieobecności do domu powraca 13-letni syn Astrid - samotnej matki dwójki dzieci. Zniknięcie chłopca wprowadziło niepokój do jego najbliższego otoczenia, do domu i szkoły, ale ponieważ pojawił się cały i zdrowy, nikt specjalnie nie rozwodzi się nad przeszłością. "Ich war zuhause, aber" przyjęło formę eliptycznego eseju. Zamkniętego symboliczną klamrą kompozycyjną, zbudowanego ze statycznych, sprawiających wrażenie przypadkowych ujęć, w których ludzkie postaci czasem stanowią właściwych bohaterów opowieści, a innym razem są po prostu ruchomym elementem miejskiego krajobrazu lub różnych wnętrz. To zabieg, który ma pomóc rozwiązać te trudne, filmowe puzzle. Ułożyć film w egzystencjalną refleksję nad życiem, które często - zdaniem Schanelec - wypełniają próby zapełnienia po kimś pustki. Syn Astrid szczęśliwie wrócił do domu, ale kiedyś bezpowrotnie opuścili je jej mąż i matka, których brak kobieta zdaje się ciągle odczuwać. Przez ten film przewija się niesamowity chłód, przez który ta produkcja sprawia wrażenie nieludzko wyrachowanej w swoim artystycznym koncepcie. Nie zachęca to wcale do podjęcia intelektualnego wyzwania Schanelec, a wręcz czyni film po prostu męczącym i nudnym.

MONOS
reż. Alejandro Landes
Panorama

Kino przytłaczające swoim klimatem zatracenia i moralnej pustki, którego przerażającymi bohaterami zostały dorastające dzieciaki. Na głuchym, wietrznym pustkowiu w kolumbijskich górach trenowane przez kolumbijską bojówkę i pilnujące amerykańskiego zakładnika ich organizacji. Zabawy z bronią nigdy nie kończą się dobrze, tym bardziej jeśli w głowach szumi wiatr, a ubłocone uniformy nie służą wcale integracji i edukacji. W filmie Alejandro Landesa odbijają się potworna symbolika "Władcy Much", nastrój szaleństwa i człowieczego upadku z "Czasu Apokalipsy" oraz survivalowy naturalizm kina Brillante Mendozy. Doskonała praca operatorska Jaspera Wolfa buduje klimat śnionego na jawie koszmaru z Conradowskiego "Jądra Ciemności" w kolumbijskiej dziczy, a niepokój dodatkowo jeszcze wzmacnia industrialna, hipnotyczna muzyka Mici Levi. Wyłania się z tego filmu przejmujący obraz straconej młodości, która nie zasłużyła na tę alienację i indoktrynację oraz której w wielu przypadkach pewnie nie da się odzyskać.

THE PHOTOGRAPH
reż. Ritesh Batra
Pokazy Specjalne

Ritesh Batra to człowiek znany z tego, że społeczne problemy Indii i klasowe podziały w tym kraju sprytnie wykorzystuje jako podstawę dla swoich melodramatów. Nie inaczej jest w "Photograph", które brnie oczywiście w każdy możliwy schemat, w którym wykształcona dziewczyna z dobrego domu spotyka mężczyznę z prowincji, zarabiającego na życie robieniem zdjęć turystom, ale chyba jeszcze nigdy nie widziałam tak błyskotliwie samoświadomego melodramatu. Doskonale zdającego sobie sprawę z gatunkowych ograniczeń i ułomności scenariuszowych klisz, ale też z premedytacją z nich korzystających tej opowieści o delikatnym uczuciu i prawie do marzeń - własnych, a nie narzuconych rodzinnymi powinnościami. W filmie schowały się porozrzucane tu i ówdzie ironizujące drobiazgi, jak rozmowa przy kolacji, gdzie chłopiec zapytany, co będzie robił, jeśli nie zdobędzie wykształcenia, odpowiada, że zostanie aktorem. Po finał filmu z gatunku 10/10. Rozegrany w zapyziałym kinie, w którym pod nogami widzów przebiegają szczury. Puenta losów bohaterów z różnych społecznych klas nie idzie ani w stronę happy endu, ani końcówki wyciskającej ostatnią łzę, ale stanowi podany stanowczo i na chłodno komentarz do przewidywalnych, melodramatycznych rozwiązań. Zupełnie, jakby reżyser mówił, iż nakręcił taki film po raz ostatni. Ja mu zaś odpowiem: oby!