BERLINALE 2020: REICHARDT, GARREL, PUIU

Data:

FIRST COW
reż. Kelly Reichardt
Konkurs Główny

Kelly Reichardt w "First Cow" znów udowadnia, że jest wielką miłośniczką westernów, która wie tyle o tym klasycznym, amerykańskim gatunku, że z niezwykłą swobodą może go dekonstruować w zaskakujących kierunkach. Kilka lat temu w "Meek's Cutoff" kobiecymi rękoma rozprawiała się z mitologią buńczucznego podboju Dzikiego Zachodu przez pierwszych, jankeskich osadników. W swoim nowym filmie nowe, przewrotne przesłania niesie kameralna historia męskiej przyjaźni osadzona w realiach lat 20. XIX wieku.

"First Cow" choć w środkach wyrazu jest kinem raczej surowym, potrafi uderzyć ciepłem i rozczulić melancholijnym tonem. Ten ostatni wybrzmiewa najdonioślej w pierwszym akcie filmu, gdy w czasach współczesnych spacerująca z psem po lesie Alia Shawkat wykopuje w ziemi dwa szkielety. Gdy widzimy ją po raz pierwszy, scena ta wydaje się wręcz przerażająca. Zestawiona z opowieścią sprzed 200 lat całkowicie zmienia swój wydźwięk, stając się nostalgiczną puentą dla amerykańskiej prehistorii. Znów jak w przypadku Reichardt - zgoła odmiennej niż ta z popularnych tekstów kultury.

Cała recenzja >>>

 

LE SEL DES LARMES
reż. Philippe Garrel
Konkurs Główny

Eleganckie, czarno-białe kadry i ukryte w nich życie młodego, przystojnego stolarza. Spokój prowincji i harmider wielkiego miasta. Nastrojowa muzyka - jak żywcem wyjęta z francuskiego melodramatu z lat 50. Echa Nowej Fali słychać w oddali, choć reżyser niekoniecznie się do niej przyznaje. Mimo tego wszystkiego nie sposób traktować nowego filmu Philippe'a Garrela inaczej jak opowiastki rubasznego wujka o swoich podbojach na imieniach babci, który zgodziłby się z dziennikarzem sportowym Michałem Polem, że najlepsze pączki to takie, co mają kształt piersi młodych dziewcząt. Słabość do płci przeciwnej determinuje losy Luca (Logann Antuofermo), który gdy nawet na chwilę na zawodowy egzamin zawita do Paryża, już na autobusowym przystanku nawiązuje romantyczną znajomość z dziewczyną o imieniu Djemila (Oulaya Amamra). Gdy zaś tylko wraca do domu w Prowansji, okazuje się, że właśnie w rodzinne strony powróciła jego miłość ze szkolnych lat Genevieve (Louise Chevillotte). Kobiety same wpadają w ramiona napalonego stolarza, więc ten tylko korzysta z nadażających się okazji, a że przy okazji traktuje swoje przyjaciółki przedmiotowo i egoistycznie - cóż, zdaniem Garrela, młodością można wytłumaczyć wszystko. Największy problem z "Le Sel des Larmes" polega na tym, że stworzono ten film wedle obyczajowych standardów z minionej słusznie epoki, gdzie grupa starszych panów po drugiej stronie kamery (reżyser sam podkreśla tę dysproporcję wiekową wśród ekipy), bazując na swoich frywolnych fantazjach, inscenizuje sytuacje z atrakcyjnymi aktorami, jakby w ciągu ostatnich dekad nie wydarzyła się choćby żadna rewolucja seksualna. O równouprawnieniu, feministycznej spuściźnie czy #MeToo nie wspominając. Trochę śmiechu historia z filmu Garrela daje, ale jednak więcej tu archaizmu, niefrasobliwości i obyczajowej żenady.

 

MALMKROG
reż. Cristi Puiu
Encounters

Sztuka konwersacji to główna bohaterka najnowszego filmu Cristi Puiu. Radykalnego w formie, 3-godzinnego dzieła, którego rytm akcji wytycza rozmowa reprezentantów arystokratycznej śmietanki z różnych europejskich krajów. Spotkali się oni w letniej posiadłości jednego z nich, ale zimowa pora i śnieg za oknem niekoniecznie zachęcają do spacerów w ogrodzie, ale już do niekończących się dyskusji w domowym zaciszy, przy dobrym winie, gorącej herbacie z samowara i pysznych posiłkach, jak najbardziej. Oparta o nieznany szerzej tekst rosyjskiego filozofa Władymira Sołowjowa fabuła dialogiem stoi. Prowadzonym właściwie bez większych przerw, po francusku, więc nie znając płynnie tego języka, zamiast skupiać się na pięknie wnętrz, kunsztowności strojów, a nawet wnikliwszej analizie słów bohaterów, spędzimy czas na wpatrywaniu się w dolną część ekranu, gdzie przeskakiwać będą napisy.

Puiu borykając się z niełatwą materią literackiego pierwowzoru i bogactwa treści, które ten ze sobą niesie (konwersacje dotyczą bowiem tematów istoty wojny, pojęcia narodowości i europejskości, a w końcu też Boga i Ewangelii) oraz chcąc najskrupulatniej jak to tylko możliwe zrekonstruować obraz pewnej epoki z jej konwenansami, zwyczajami i językową estetyką, rzucił wyzwanie nie tylko sobie, ale przede wszystkim widzowi, który teraz będzie je podejmował. Zmierzenie się z "Malmkrogiem" to zadanie karkołomne i wręcz wyniszczające. W jakimś stopniu także rozczarowujące, bo nie dające się ogarnąć ani w trakcie jednego czy nawet dwóch seansów. Mimo to widać w tym filmie kunszt rumuńskiego reżysera. Jego teatralny minimalizm nie równa się częstej w takich przypadkach sztuczności. Rozmowa bohaterów jest auntetycznie żywa i niezmanierowana statycznością nieruchliwej formuły, mocno zwartego czasu czy ograniczonej do domowej przestrzeni scenografii. "Malmkrog" to więc kino trochę dla koneserów filmowych eksperymentów, ale bardziej dla kulturalnych sadystów.