CANNES 2018: LEE CHANG-DONG, HAMAGUCHI, BI GAN, HOSODA (7)

Data:

BURNING
reż. Lee Chang-dong
Konkurs Główny

Inspirowany opowiadaniem Harukiego Murakami film perfekcyjnie podejmuje tropy znane z twórczości japońskiego pisarza. Osobliwy trójkąt młodych ludzi, niedopowiedziane relacje, ukryte sekrety. Alienacja, samotność i zderzenie klas. Po latach w handlowej, kiczowatej dzielnicy Seulu spotykają się dawni sąsiedzi z prowincji. Żywiołowa Hae-mi (Jong-seo Jun) wciąga wyciszonego Jongsoo (Ah In Yoo) w swoje życie. Spędza z nim dzień, zaprasza do małego mieszkanka, zaczyna romans... i równie szybko kończy, informując chłopaka, że niedługo wyjeżdża w długo planowaną podróż do Afryki. Prosi Jongsoo o opiekę nad kotem. Z wycieczki wraca z nowym znajomym, Benem (Steven Yeun), właścicielem Porsche i wystawnego mieszkania w drogiej dzielnicy Seulu.

"Burning" trwa blisko dwie i pół godziny, ale trzyma w napięciu do samego końca. Po mistrzowsku rysuje psychologiczne niuanse, zwłaszcza wtedy gdy w dziwnych okolicznościach znika Hae-mi. Jongsoo z jej zniknięciem łączy Bena zaś odnalezienie dziewczyny staje się jego obsesją. A może inspiracją dla powieści, którą chłopak chce napisać? Subtelne niedopowiedzenia oraz rzucane z zegarmistrzowską precyzją tropy podnoszą regularnie temperaturę tego klimatycznego dreszczowca. Dodatkowo pięknie sfotografowanego. Światowemu kinu ewidentnie brakowało kogoś takiego jak Lee Chang-Dong, tworzącego historie wyraziste, genialnie pokomplikowane, świetnie napisane i bezbłędnie opowiedziane.

ASAKO I & II
reż. Ryūsuke Hamaguchi
Konkurs Główny

Miejska sceneria Osaki, przypadkowe spotkanie, spontaniczny pocałunek - tak rozpoczyna się związek nieśmiałej Asako i lekkoducha Baku. Z dość niejasnych powodów znajomi odradzają dziewczynie bliższą znajomość z tym chłopakiem. Zresztą sam Baku informuje swoją ukochaną, co jest z nim nie tak. Potrafi wyjść z domu i nie wracać tygodniami, a nawet miesiącami, nie dając znaku życia. Obiecuje jednak Asako, że jeśli tak się stanie, kiedyś do niej wróci. W końcu Baku znika. Mijają lata. Dziewczyna przeniosła się z Osaki do Tokio i tu pewnego dnia spotyka sobowtóra dawnego kochanka - zwyczajnego chłopaka pracującego w korporacji, którego uwagę zwraca dziwne zachowanie Asako w jego towarzystwie. Po małych burzach ta dwójka zostaje parą. Hamaguchi korzysta z lekkiego, przystępnego schematu komedii romantycznej, by zderzyć wyobrażenia ludzi o romantycznych związkach z tym, jak rzeczywiście one wyglądają. Asako prowadzi z nowym partnerem nieskomplikowane, poukładane życie. Wydają się całkiem szczęśliwi, ale gdy przeszłość coraz mocniej daje o sobie znać, jej mgliste wspomnienie i fantazja o tym, jak inna wersja przyszłości mogłaby wyglądać, zaburzają zdrowy ogląd, można łatwo zaprzepaścić coś, co budowało się latami i jest prawdziwe. Poprzedni film japońskiego reżysera, ponad 5-godzinne "Happy Hour", miało w sobie głębię, której zdecydowanie nowemu dziełu Hamaguchiego brakuje, ale mi tych dostatków to przystępny, lekki film, który ma fajne spojrzeniem na temat, z jakim się mierzy.

LONG DAY'S JOURNEY INTO NIGHT
reż. Bi Gan
Un Certain Regard

Powrót do rzeczywistości chińskiego miasteczka Kaili znanego z poprzedniego filmu azjatyckiego reżysera, gdzie w neo noirowej atmosferze główny bohater poszukuje dawnej miłości oraz ściga duchy przeszłości. W końcu trafia do podrzędnego kina, nakłada okulary 3D i rozpoczyna się kolejna oniryczna podróż po labiryncie wspomnień i pamięci, fantasmagorycznych wizji dedykowanych miejscom i ludziom. Bi Gan wzniósł pomysły ze świetnego "Kaili Blues" na zupełnie nowy poziom wizualnej maestrii i poetyckiej epopei. Szczególnie znów nakręcona w jednym ujęciu blisko godzinna sekwencja w 3D to wspaniałe przeżycie - sen, który chce się śnić i z niego nie budzić. Odkrywać ten magiczny świat wielokrotnie. Określa się tu Bi Gana jako spadkobiercę filmowej filozofii Wong Kar-wai i Andreja Tarkowskiego. Może trochę jeszcze jest w tym przesady, ale prawda jest taka, że “Long Day’s Journey Into Night" to najbardziej wizjonerski film tegorocznego festiwalu w Cannes.

MIRAI
reż. Mamoru Hosoda
Quinzaine des Réalisateurs

Życie 4-letniego Kuna i jego rodziców ma się za chwilę zmienić. W domu pojawi się bowiem nowonarodzona siostrzyczka chłopca. Nic już nie będzie takie samo - atencja rodziców, rytm dnia, reakcje na zachcianki do tej pory jedynego syna. Mamoru Hosoda, twórca pokazywanych w Polsce "Wilczych Dzieci", w ciepłej i bardzo fantazyjnej historii stara się obrać perspektywę dziecka i odkryć, jak ono radzi sobie ze zmianami, jak oswaja to, co się w takiej sytuacji dzieje w jego najbliższym otoczeniu. Pomysł wniknięcia w dziecięcą psychikę i mechanizmy poznawcze, rewelacyjnie wyegzekwowany w kapitalnym "Inside Out", w wersji japońskiej animacji nie odkrywa może nieznanych terytoriów familijnego kina, ale "Mirai" bardzo przyjemnie się ogląda. Nie ma tu aż tyle ckliwości, ile mogłoby się wydawać, za to jest sporo sympatycznego humoru - łączącego widzów młodszych i dorosłych.