FESTIWAL PO WARSZAWSKU '17: HARCERZ CZAI SIĘ W ZAROŚLACH

Data:
Ocena recenzenta: 1/10

Zupełnie przypadkowo na WFF była okazja zobaczyć "Czuwaj" w wyjątkowej, bo czarno-białej kopii, ale niestety w związku z tym incydentem film nie zamienił się nagle w polską odpowiedź na "Białą Wstążkę" Hanekego.

Leśne otoczenie w kinie ma zawsze szczególne znaczenie. Symbolizuje bowiem miejsce, w którym odciąć się można od cywilizacyjnych dobrodziejstw, uspokoić lub nawiązać bliższy kontakt z naturą. Albo na poważnie przestraszyć, bo strach, co ma wielkie oczy i zło często czają się w gęstych zaroślach. W zaroślach u Glińskiego czai się przede wszystkim współczesna młodzież, która zawsze interesowała tego reżysera. Harcerze nie stroniący od używek i zapatrzeni w ekrany elektronicznych gadżetów oraz "chłopaki z bidula", fanatycznie oddani Legii i agresywnej, narodowej retoryce. Jakie to proste, prawda? By mogli się oni razem choć trochę pointegrować i skupić na wakacyjnej, obozowej rzeczywistości, już po przyjeździe muszą oddać telefony komórkowe i w minimalnym przynajmniej stopniu poddać się harcerskiej rutynie - budowaniu namiotów, polowej kuchni i prowizorycznego ołtarza na niedzielne nabożeństwo, wieczornym apelom i bieganiu po lesie, ale też grzebaniu w symbolicznych grobach fotografie bohaterów Powstania Warszawskiego. A to tylko plan na dzień! Wieczorem jest ognisko, snucie intryg w namiocie, wycieczki do działu monopolowego na stacji benzynowej. Aż trudno uwierzyć, że w tak zarobionej wspólnocie złożonej głównie z nastolatków ktoś ma czas na popełnienie dość wyszukanego i przemyślanego morderstwa...

I teraz wyobraźmy sobie taką sytuację – harcerski obóz nad jeziorkiem w lesie, ginie jeden z chłopców. Na miejscu zbrodni zjawia się znudzony inspektor policji o menelskiej posturze Zbyszka Zamachowskiego, ale przebrany dla niepoznaki w prochowiec Humphreya Bogarta i... prowadzi czynności dochodzeniowe przez jakieś 5 minut. W przeciwieństwie do niego zapytacie zapewne, gdzie są prokuratura i ministerstwo sprawiedliwości, gdzie wozy transmisyjne TVN24 oraz - jeśli jesteście szczególnie dociekliwym typem widza - gdzie są rodzice tych dzieci, co to nie pochodzą z sierocińca. Nie ma ich w "Czuwaj", bo w tym filmie w ogóle dorosłych nie ma. Pojawiają się jedynie w absurdalnych epizodach, jak ten z inspektorem policji, obozowym komendantem, który pojawia się i znika, księdzem zapewniającym o dobrym sercu największego łobuza na kolonii, kłusownikami w lesie, uatrakcyjniającymi czas harcerzom groźbami śmierci, jeśli ci na nich doniosą. Jeden rodzic wpadnie na pomysł, by zabrać swojego syna wtedy, gdy w okolicy dochodzi do kolejnej tragedii... Widząc indolencję przedstawicieli prawa, od początku sprawy w swojej ręce bierze oboźny Jacek, który wytypował już nawet głównego podejrzanego i teraz szuka niezbitych dowodów na potwierdzenie swojej tezy. Ach ten Mateusz Więcławek w westernowej roli ostatniego, ale niepozbawionego wad sprawiedliwego, niemalże Clinta Eastwooda w krótkich spodenkach...

Zaskakująco łatwo i prymitywnie Gliński obsadził swoich bohaterów w konkretnych, do bólu przewidywalnych rolach, traktując ich charakterystyki nie tylko bardzo instrumentalnie, ale też wyjątkowo siermiężnie. Dokładnie tak samo buduje niespójną narrację i rzucane z gracją ciężarnej słonicy sensacyjne tropy, bo to ma być przecież kino gatunkowe. Taki thriller w zamkniętej wspólnocie na odludziu, gdzie płonie ognisko i szumią knieje, ale drużynowego nie ma wśród nas. Jednak zagadka pierwszej zbrodni nikogo, łącznie z twórcami "Czuwaj", nie obchodzi, więc niespecjalnie czujnie i wyrafinowanie rozwijają logikę jej ciągu przyczynowo-skutkowego. Gliński w tym filmie stara się być bardzo poważny, ale jego dzieło - tak kuriozalne i bezsensowne - ciężko traktować choćby przez minutę poważnie.