FESTIWAL PO WARSZAWSKU: WŚCIEKŁY BYK

Data:
Ocena recenzenta: 7/10

Pochodzący z Kazachstanu Adilkhan Yerzhanov to jeden z najbardziej interesujących filmowców ze swojego regionu, reprezentujący zawsze intrygującą kinematografię byłych republik radzieckich.

Yerzhanov potrafi w swoich fabułach być jednocześnie metaforyczny, realistyczny, czuły i gorzki. Tak samo jest w "Walce Atbaia" - pozornie dramacie sportowym, który fajnie wymyka się prostym schematom gatunku. Bijącym sercem filmu jest łobuz ze społecznych nizin, wiecznie rozgniewany buntownik, który przyłożyć solidnie potrafi każdemu. Nie ważne, czy mowa o małolatach żądnych wrażeń na ulicznej ustawce czy kochanej małżonce. Wokół Atbaia krąży niemała ekipa podobnych jemu wyrzutków społecznych i drobnych cwaniaczków. Ci będący najbliżej szybko dostrzegają pasję mężczyzny do walki i pchają go w stronę bokserskiego ringu. To pozornie najszybsza droga do tego, by wyrwać się z biedy.

Esencją kina sportowego są pojedynki, w których bohater burzy kolejne mury i rozwala szklane sufity. Atbai z filmu Yerzhanova szybko przekona się, że to nie przeciwnicy z ringu na prestiżowym turnieju, mającym być przepustką do wielkiej kariery, faktycznie stoją mu na drodze do lepszego życia. "Walce Atbaia" posępnie odsłania społeczne patologie i moralną degenerację, a w takich okolicznościach bajkowa historia "od zera do bohatera" nie ma po prostu prawa się wydarzyć.

Wizualnie dopieszczone, choć czasem za długie sceny (które niepotrzebnie rozcieńczają ponurą diagnozę społeczną) budują obraz świata totalnie pozbawionego nadziei na cokolwiek. Na odmianę losu, ludzką przyzwoitość i uczciwość, przejawy zwyczajnego człowieczeństwa. Nawet błyskotliwe poczucie humoru filmu wybrzmiewa u Yerzhanova minorową nutą. W tym właśnie świecie nadpobudliwy, lejący żonę rozrabiaka i jego szelmowscy towarzysze jawią się jako ostatni nieskażeni wirusem społecznej degrengolady, krystalicznie czyści ludzie, którzy zawsze pozostaną i umrą tam, gdzie są - w zapomnieniu.