Na horyzoncie widziałam... (4/2018)

Data:

DOWŁATOW
reż. Aleksiej German Jr.
Mistrzowie

Oniryczno-absurdalny styl Aleksieja Germana Jr. w hołdzie wielkiemu, rosyjskiemu pisarzowi, który swojego kultowego statusu dorobił się niestety dopiero po śmierci. Kilka dni z życia Siergieja Dowłatowa (elegancko posągowy w swojej roli Milan Marić) w zaśnieżonym Leningradzie składa się na nostalgiczny portret udręczonego literata, któremu czas upływa na przepychankach z władzą ludową i spotkaniach towarzyskich z równie wymęczonymi artystami. Ta historia wygląda jak smutny sen śniony na jawie - tułaczki pisarza po zimnym, białym mieście, bezdusznych urzędach i kwaterach zasiedziałych przez różnej maści cierpiętników kapitalnie uwiecznił w filmie Łukasz Żal - operator "Idy" i "Zimnej Wojny". W tym obrazach rozmywają się niekończące, często nużące narzekania Dowłatowa na własną sytuację i niemoc w przekonaniu do swojego pisarstwa przedstawicieli komunistycznego reżimu. W ogóle w tych konfrontacjach bezkompromisowego literata z urzędnikami uchwycono zarówno taką pewną heroiczną wręcz konsekwencję nieustępliwego twórcy, jak i niesamowitą głupotę, bo nigdy nie miał cienia szansy wyjść z nich zwycięsko. Podobnie jak w "Lecie" Sieriebriennikowa piękno-smutnie wypadło w "Dowłatowie" artystyczne środowisko Leningradu lat 80. złożone z ludzi, którym egzystencja upływa też na układaniu się z władzą, zabawie, piciu, śpiewaniu, romansach, dyskusjach i kłótniach. Sam Dowłatow jest tu jednym z głównych aktorów. Czas tak mija, a na zewnątrz ciągle pozostaje ta sroga zima.

MILLA
reż. Valérie Massadian
Międzynarodowy Konkurs Nowe Horyzonty

Być może nad kadrami szarej codzienności tytułowej bohaterki "Milli" unosi się duch Chantal Akerman, ale to zupełnie nie ten trop. Valérie Massadian na dwie godziny oddaje ekran wyrzutkom z marginesu, którzy na społecznym wysypisku wygrzebują się spod hałdy śmieci, by dać sobie szansę na normalne życie. Taka właśnie jest Milla - najpierw krnąbrna, zakochana nastolatka z przeszłością, później młoda, zatroskana matka z przyszłością, o którą mozolnie i totalnie nieefektownie musi zawalczyć dla siebie i swojego dziecka. Inspiracją dla tej bohaterki była wcielająca się także w tytułową rolę Severine Jonckeere. Na ekranie bije z jej historii nie tylko poruszająca prawda, ale i wzruszające piękno ukryte w czułych gestach względem swojego partnera, potem małego synka, w staranności, z jaką wykonuje swoją dorywczą pracę w hotelu, następnie szczerej ciekawość, którą pokazuje, gdy uczy się fachu ekspedientki. W końcu w nieśmiałym wygłaszaniu na głos swoich marzeń, by zdobyć wykształcenie i zostać profesjonalną opiekunką do dzieci. Mnie ta Milla/Severine wzruszyła i tak po ludzku jestem wdzięczna Valérie Massadian za ten film.

LITOŚĆ
reż. Babis Makridis
Odkrycia

Duch Yorgosa Lanthimosa wychodzi z każdego zwrotu akcji, jaki wydarza się w "Litości". Filmie od początku do końca będącym grubą nicią wyszytą metaforą, pastwiącą się nad kryzysem męskości i jego objawami. W tym w pierwszej kolejności znieczulicą, bo główny bohater "Litości" emocji nie rozumie i przeżywać ich nie umie, a chciałby i dokonuje tego w wybitnie patologiczny sposób. Tytułowa litość staje się dla niego substytutem bliskości i czułości. Przynosząca ciasto sąsiadka, rozczulający się nad chorą żoną facet z pralni, ojciec po bratersku zapraszający do brydżowej ekipy - to buduje męskie ego i przyjemnie we wnętrzu łaskocze bohatera, ale gdy bodźca światu zewnętrznemu dla okazywania litości zabraknie, syndrom odstawienia staje się nie do zniesienia. Babis Makridis zrobił wyrazisty, ciekawy film, ale czy wykazał się tu własnym stylem i autorską oryginalnością? Nie, po prostu solidnie odrobił lekcję z sukcesu Lanthimosa i greckiej nowej fali.