Brody w każdym z nas

Data:
Ocena recenzenta: 10/10

I
To chyba jednak nie tylko sentyment powoduje, że "Szczęki" za każdym razem oglądam z coraz większą przyjemnością. Że użyję wyświechtanej metafory - "ten film jest jak wino".
Zresztą o jakim sentymencie tu mówimy!
Kiedy Spielberg kręcił opowieść o rekinie i szeryfie Brody'm miałem dwa latka.

II
Co takiego jest w tym filmie, że się nie starzeje? Cholera wie.
Pewnie duży udział ma w tym postać głównego bohatera, Martina Brody'ego - szeryfa na letniskowej wyspie Amity (absolutnie rewelacyjna kreacja nieżyjącego już niestety Roya Schneidera).
To nie jest typ bohatera. Na wysepce wiedzie niemal sielskie życie. Nie przepracowuje się (jego najpoważniejsze interwencje dotyczą źle zaparkowanych aut i rozrabiających dzieci) a tzw. życie rodzinne szeryfa to też sielanka - kochająca, piękna żona i dwójka chłopaków.

III
Szeryf tkwi w miejscowym - za przeproszeniem - "układzie". Daje sobą - bardziej lub mniej świadomie - manipulować burmistrzowi i innym notablom. Zdaje się, że pogodził się ze świadomością, że wielkich rzeczy w życiu już nie dokona. Nie ma ochoty na bunt, a dla świętego spokoju jest w stanie sporo poświęcić. "Nie wychylać się" - to jego dewiza.
Do czasu. (Skądś to znamy? Czy przypadkiem szeryf Brody nie mieszka w każdym z nas? Czy nie dlatego bohater "Szczęk" jest nam tak bliski?).

III
Późniejszy reżyser "Listy Schindlera" w swoich wczesnych filmach często lubił czynić swoimi bohaterami "zwykłe rodziny" i "zwykłych ludzi", których stawiał później przed niezwykłymi wyzwaniami. Tak było w "Pojedynku na szosie" ("zwykły" kierowca spotyka na trasie psychopatę w wielkiej ciężarówce), "Bliskich spotkaniach trzeciego stopnia" ("zwykły" monter spotyka UFO), "ET" ("zwykły" chłopak spotyka kosmitę).

Tak jest i w "Szczękach" - "zwykły" glina z letniskowej pipidówy musi stawić czoła gigantycznemu rekinowi. Choć na początku nic nie wskazuje na to, żeby miał najmniejsze szanse.
No bo jak walczyć z olbrzymim ludojadem ma facet, który boi się wody?!

IV
Wielką siłą "Szczęk" jest też absolutne panowanie Spielberga nad efektami specjalnymi. Dawkuje je oszczędnie, i w zasadzie tylko tam gdzie to niezbędne. Napięcie buduje pracą kamery (subiektywne ujęcia z perspektywy rekina) i sugestią a nie dosłownością (żeby widzowie poczuli "ten" dreszczyk, nie trzeba pokazywać całego rekina, wystarczy sama płetwa).

Dzięki temu ten film po prawie czterech dekadach ogląda się bez bólu. Nie skupiamy się na słabych, nieudolnych efektach specjalnych, ale na opowiadanej historii.

Tak, nadal świetnie się ten thriller ogląda. Sposób dawkowania napięcia bardzo mi odpowiada. W dodatku film ma jedyny w swoim rodzaju klimat. Plaże w latach 70-tych miały w sobie to coś. No, a jak ktoś lubi morskie opowieści, to tym bardziej warto zapoznać się z tym szlachetnym tytułem.

True:) Druga część filmu - polowanie trójki facetów na rekina to esencja męskiego kina, cokolwiek by to określenie miało oznaczać:)

Dodaj komentarz