Harry Potter 6

Data:
Ocena recenzenta: 7/10


Ważną cechą oceniania przeze mnie filmów jest fakt, że zwykle wiem, czego się po nich spodziewać, a gdy to otrzymuję – jestem zadowolony. Gdy jestem zaskakiwany czymś ponad normę, czyni to moją opinię tym bardziej entuzjastyczną. Tymczasem, patrząc na artykuły zawodowych krytyków, ci są zadowoleni dopiero wówczas, gdy dostają więcej. Wbrew pozorom, nie jest to zarzut, ale zwykła obserwacja – jeśli ktoś ogląda bardzo wiele, czasami podobnych do siebie filmów, automatycznie zwraca uwagę na te, które odróżniają się od reszty.Taki już los zawodowych krytyków, podobnie jak ludzi, którzy hobbystycznie oglądają wszystkie nowości.

O ile gry czy książki oceniam ostrzej, to w przypadku filmów proszę pamiętać, że nie jestem tutaj hardcore’owcem i moje opinie są opiniami przeciętnego entuzjasty filmowego. ;-)

Recenzja właściwa


Po tym nietypowym wstępie, skupię się już na recenzowanym filmie – którym jest adaptacja już 6-ej powieści z cyklu o młodym adepcie magii, za który J.K. Rowling zdobyła popularność i uznanie na całym świecie.

Wspomniana książka, nosząca podobnie jak film tytuł “Harry Potter i Książę Półkrwi”, sprawia zupełnie inne wrażenie niż pierwsze historie, który wyszły spod pióra Rowling.O ile tamte były wręcz przyjemną w odbiorze, baśniową opowieścią przeznaczoną dla dzieci i młodszej młodzieży, to “Książę Półkrwi” jest już zdecydowanie mroczny i ponury. Nie może być inaczej, gdyż świat Harry’ego Pottera (Daniel Radcliffe) nękany jest przecież przez armię przerażającego czarnoksiężnika – Voldemorta – który zdołał przezwyciężyć własną śmierć, aby okupować zarówno świat czarodziejów, jak i zwykłych ludzi, żyjących w niewiedzy.

Reżyser (David Yates) poradził sobie z tą wizją, według mnie, bardzo dobrze. Sceny z udziałem Śmierciożerców szalejących i zabijających ogromne ilości ludzi, wszelkie pojedynki czy gros ujęć mających potęgować mroczną atmosferę (jak na przykład te z młodym Draco Malfoyem (Tom Felton), który przez prawie cały film przygotowuje się do odegrania ważnej roli w finale) sprawiały, że było jasne, że to nie jest bajeczka. Bardzo się dziwiłem sporej obecności małych dzieci na kinowej sali, jak i przedfilmowych reklam, ewidentnie do nich skierowanych.

Bo film zaskakiwał nawet ujęciami rodem z horroru, które nawet jeśli nie sprzyjały rozwojowi lekko ruszonej przez scenarzystę fabuły, to były po prostu mroczne. I chociaż bardziej dojrzała widownia mogła się uśmiechnąć, widząc kadry najwyraźniej mocno zainspirowane rasowymi horrorami czy filmami fantasy, to nie dało się ukryć, że robiły wrażenie.

Aby klimat filmu nie był przesadnie wypełniony mrokiem, znalazło się w nim też trochę komedii… i romansu. To już czasu burzliwej miłości pomiędzy bohaterami – niedojrzałej, ale pięknej dla jednych i bolesnej dla drugich. Sporo zasług ma tutaj Emma Watson w roli Hermion, która jako piękna i świetna aktorka, przejmowała swoim żalem, rozczarowaniem, czy złością.

Rolę komediową w obrazie pełnił przede wszystkim Ron Weasley (Rupert Grint), który jest po prostu sztandarowym przykładem chłopaka-fajtłapy, do którego, o dziwo, lepią się dziewczyny (aż dwie ;). Pomijając kwestia miłosne, wywoływał uśmiechy także przy okazji gry w Quidditch, gdy okazywał się być świetnym, ale bardzo zabawnym obrońcą.

Film przekazuje rozbudowaną i dramatyczną historię, wskutek czego drastycznie pominięte zostały sceny “szkolne” (poza opisywanymi wcześniej i tymi, które były ważne dla fabuły), które pojawiały się raczej epizodycznie w porównaniu do innych. Mimo to sprawowały się dość dobrze, także atmosfera widowiska nie gęstniała nadmiernie. Przez wymuszoną jednak prędkość w serwowaniu historii, trochę wątków zostało przez obsadę spłyconych – dla przykładu Snape (Alan Rickman), jedna z najważniejszych postaci w książce, w filmie pojawia się epizodycznie – i to na krótko. Śmierciożercy z kolei, bardziej straszyli nagłym wyskakiwaniem i bieganiem z brudnymi włosami, niż swoimi działaniami. Biegają i krzyczą – tak, niestety, można by podsumować ich rolę w firmie. I tak było z nimi lepiej, niźli z Zakonem Feniksa – jego członkowie pojawili się w filmie tylko na chwilę, w zasadzie tylko po to, aby polamentować – ciężko się dziwić, że nie mogą sobie poradzić z Voldemortem i jego poplecznikami.

Obraz zachwyca efektami. Pomimo, że wiele ujęć wydaje się żywcem wyjęta z innych filmów, to wciąż robią ogromne wrażenie. Lot Śmierciożerców nad miastem, rozpoczynający film, przekonał mnie, że chociażby dla osiągnięć techniki warto oglądać dalej.

Ogólnie rzecz biorąc, Harry mnie nie rozczarował. Także nie zachwycił, ale, jak mówiłem, nie jest to konieczne, żebym napisał, że to dobry film. Historia, chociaż lekko pocięta, interesuje i wciąga. Dobrze wyreżyserowane sceny czynią klimat na zmianę gęstszym i lżejszym. Trójka głównych bohaterów budzi sympatię, a ich dzieje są dla nas najważniejsze, podczas siedzenia na sali kinowej. Wszystko jest tak, jak powinno być.

Tak na cztery z plusem. ;-)

Info: Artykuł pochodzi z serwisu dRaiser's helloworld i został tutaj umieszczony przez autora.

Zwiastun: