Essential Killing

Data:
Ocena recenzenta: 8/10

"Nowy Skolimowski" to film o Afgańczyku uciekającym przez las. Pomyli się jednak ten, kto wybierze się do kina licząc na kolejną "Salt" albo standardowy zaangażowany politycznie thriller. Nie da się ukryć, że ma on jakiś związek z międzynarodową sytuacją polityczną, potrafi też przykuć uwagę na swoje półtorej godziny, ale to nie te cechy wydają się być esencją "Essential Killing". Skolimowski przenosi całą prozaiczność tego pościgu/ucieczki w wymiar poezji - poezji obrazu, ale i dźwięku, choć z ust brodatego uciekiniera przez cały film nie pada ani jedno słowo.

Złagodzenie politycznych konotacji podobnej fabuły - Afgańczyk, pasażer transportu więźniów w charakterystycznych pomarańczowych kombinezonach, torturowany, ścigany przez Amerykanów i Polaków przez ośnieżony mazurski las - wydało mi się z początku zadaniem ponad siły jakiegokolwiek reżysera. Dlatego też podchodziłam do tego filmu sceptycznie, spodziewając się kolejnego głosu w sprawie wojny rozpoczętej po atakach na WTC. Jednak główny bohater nie jest ani niewinnie posądzony o terroryzm, ani nie zdradza się z religijnym fanatyzmem. Nie wiemy o nim nic poza tym, że - najwyraźniej w przypływie paniki - zabił kilku Amerykanów. I że zabija dalej, by uciec.

Mimo to jesteśmy po jego stronie. Brnący przez głęboki śnieg bohater przypomina nieco egzotyczne, groźne i inteligentne zwierzę - zabrany ze swego pustynnego kraju i rzucony w ten mroźny krajobraz, z trudnością odnajduje się w obcym środowisku. Jest głodny, zmarznięty i przerażony. Instynktownie czujemy, że jego walka nie ma większych szans. Mimo desperackich wysiłków w kierunku zapewnienia sobie przetrwania, z jego zachowania przebija głównie rozpacz. Ten zimny, choć niezmiernie piękny, kraj, stanie się zapewne jego grobem. A film - żałobną mszą dla uciekiniera.

Mszą, dodajmy, skomponowaną z rzadko spotykaną biegłością, artyzmem - i dystansem. Majestatyczna przyroda, genialnie sfotografowana przez Adama Sikorę, sąsiaduje tu z karykaturalnymi postaciami mieszkańców Mazur, klnących, pijanych i poubieranych w walonki. Bohater, ze swoim strachem i samotnością, na granicy śmierci, nie należy do świata tych ludzi. Nie tylko z powodu licznych barier kulturowych. Ucieczka jest jego klatką, która izoluje go skuteczniej niż nieznajomość języka. Porozumienie, którą nawiąże z kobietą o wyjątkowej jak na tę rubaszną społeczność urodzie, jest kruche i musi zakończyć się jego odejściem.

"Essential Killing" to dzieło z wielu względów wyjątkowe, ale trudno mi uciec od uporczywego skojarzenia z jednym z moich ulubionych filmów - "Truposzem". Estetyka Skolimowskiego jest bardziej surowa i poważna, jednak oba filmy łączy bardzo dobra główna rola, doskonałe zdjęcia, efektowna (choć ascetyczna) muzyka - i fabuła oparta na motywie ucieczki, która jest w zasadzie wędrówką donikąd. William Blake miał swojego opiekuna, który towarzyszył mu w tej drodze - bezimienny bohater o zarośniętej twarzy Vincenta Gallo nie ma nawet tego. Jego samotność to wielka śnieżna pustka pełna martwych drzew. I ludzi, których trzeba zabić, aby móc iść dalej.

Zwiastun:

Ha! Truposz! Coś jest na rzeczy. Choć obraz Skolimowskiego jest bardziej ozieblu, gorzki, podchodzacy pod beznadzieje. Truposz jest bardziej liryczny (Blake!) i piękny w swoim smutku. Ale nie da się ukryć ze cześć motywów się powtarza.

Swoją droga bardzo dobra recenzja. Nie ujalbym tego lepiej, a na pewno już nie precyzyjniej.

O, komplement, dziękuję :)

Podobieństwo "Truposza" i "Essential Killing" jest oczywiście czymś bardzo ogólnym - to zupełnie inna stylistyka i wątpię żeby istniał jakiś faktyczny związek między nimi, raczej przypadkowa zbieżność. Tak mi się tylko skojarzyło...

Moim zdaniem Nasi Szanowni Filmasterowi Recenzenci mogliby przejąć jedną rzecz od dziennikarzy prasowych, a mianowicie publikować recenzje filmów tuż przed ich kinową premierą, a nie na parę tygodni wcześniej. Bo tylko nas wkurzacie. O! :P

Lepiej się w Google indeksują jak opublikuje się wcześniej :)

Zamierzałam właśnie zadeklarować, że będę używać guzika "Publikuj" najwcześniej na kilka dni przed premierą, bo rozumiem doktorowe zarzuty, ale jak tak piszesz to już nie wiem...

No i co tu gadać? Więc milczę i pozostaję pod wrażeniem w oczekiwaniu na film. Dzięki.

Oczywiście, nie gadać tylko lecieć do kina możliwie jak najszybciej :)

A ja niestety nie będę nikogo zachęcał do pójścia na ten film. Zaznaczam, że bardzo lubię filmy Skolimowskiego - szczególnie te wczesne i 'Cztery noce z Anną'. W tym wypadku stanę jednak po stronie tych krytyków, którzy załamują ręce nad tym filmem (gdyby ktoś nie zauważył, takich opinii było całkiem sporo). Scenariusz do tego filmu jest na tak żenująco niskim poziomie, że na pierwszym roku filmówki odrzucono by go z miejsca. Od 5 minuty poczęłem się wiercić w fotelu, od 10 miałem ochotę wyjść, a od 20 modliłem się, aby 'to coś' wreszcie się skończyło - niestety skończyło się dopiero po 80 minutach i to było stanowczo za długo...

Ja wysiedziałam bez problemu a po "Aurorze" wiem, że nie należę do widzów o żelaznej wytrzymałości. Co w tym scenariuszu jest właściwie takiego żenującego? Nigdy nie umiem się ustosunkować do zarzutów typu "na niskim poziomie" - "Ulica Krokodyli" też nie jest w tych obszarach wybitnie rozwinięta.

Na żenująco niskim poziomie jest ilość absurdów, z którymi się spotykamy w tym scenariuszu (np. noga głównego bohatera, która nie jest zmiażdżona po wpadnięciu w sidła, kąpiel w w wodzie w środku zimy, której on nawet skutków nie odczuwa, cała sekwencja z przygnieceniem przez drzewo - obrażenia jakie bohater w wyniku tego odnosi, ja już w ogóle nie będę wspominał o scenach pogoni z psami, o pociskach odbijających się od szyb itd., itp.) - nie oszukujmy się, takich szczegółów jest tutaj mnóstwo. Po wtóre w filmie jest bardzo dużo krótkich, urywanych, a nierozwiniętych scen, po których ni stąd ni zowąd przeskakuje się do kolejnych (vide kąpiel w wodzie, czy sceny z drzewem). Takiego skakania po tematach też jest tutaj pełno i tu bym jeszcze powiedział, że dodatkowo montaż jest skopany. Przekłada się to absolutny brak logiki i konsekwencji w scenariuszu. Nasz bohater co chwila wychodzi w cudowny sposób z opresji tyle, że jest cudowność na poziomie 'Rambo' czy 'Terminatora' (niestety nie jest to w moich ustach komplement).
Ja wiem, że to można wszystko tłumaczyć tak jak Skolimowski właśnie. Że to są wszystko szczegóły nieistotne, że historii nie należy brać zbyt dosłownie, bo to jest wielka METAFORA. Tyle, że abym ja w tę metaforę mógł uwierzyć i w nią się zagłębić, to nie może być tak, że co kilkadziesiąt sekund podskakuję w fotelu, bo spotykam się z kolejną absurdalną sceną.
Pięknie jest czytać sobie jak to wspaniale ma teraz Skolimowski, bo siedzi sobie sam w swojej głuszy, robi filmy, w których nikt mu nie miesza, całkowicie po swojemu, a do tego jeszcze scenariusz pisze w kilkanaście dni zainspirowany wieściami o tym, że w Polsce były więzienia CIA. A ja mam wrażenie, że właśnie przydałoby mu się, aby ktoś go wyciągnął z tej głuszy i wrzucił na seminarium scenopisarskie, żeby kilka osób sponiewierało jego scenariusz, co może by mu przypomniało, że nad scenariuszem oprócz tego, że się go napisze, trzeba jeszcze popracować. Ja tej pracy nie widzę, mam wręcz wrażenie, że jeden z moich faworytów zakpił sobie ze mnie i z wielu innych widzów.
Żeby być sprawiedliwym - film ma wiele atutów, są w nim elementy także na poziomie mistrzowskim (muzyka, zdjęcia, gra niektórych aktorów). Niestety - od mistrzów wymaga się jeszcze więcej niż od debiutantów i ja Skolimowskiemu scenariusza i montażu nie jestem w stanie wybaczyć.

Bedrzich ma jednak trochę racji. Być może Esme to kwestia zaangażowania od pierwszych minut - jeśli łapiesz się na sympatię do bohatera, to nie zauważasz tych "drobnostek", o których pisze Bedrzich, bo podchodzisz do głównej postaci emocjonalnie. Ja sympatii nie poczułem i nie kibicowałem mu ani przez sekundę.

Oczywiście rozumiem, że to metafora i że to jest o poczuciu zagrożenia i zaszczucia i zasadniczo mi się ta koncepcja podoba. Ale też uważam, że historia nie jest najlepiej napisana / opowiedziana. Mi brakowało rosnącego napięcia, zwiększania się poczucie zagrożenia, np. w wyniku zacieśniania się pętli obławy. Trudno też się było zorientować, czy bohater cierpi coraz bardziej i jest coraz słabszy, bo cierpiał od początku, a po tym co przeszedł w filmie i tak powinien nie żyć, więc realistycznie do tego nie można było podchodzić.

Nie zrozumiałem też sensu sceny z Emmanuelle Seigner. O co chodziło? O to, że są też bezinteresownie dobrzy ludzie? Na moje oko wpuszczenie do domu zakrwawionego mężczyzny o obcych rysach z bronią, umycie, nakarmienie, wyekwipowanie w kożuch i konia, to jednak nie humanitaryzm tylko głupota.

Ale koniec końców dałem 7, bo podobała mi się ogólna koncepcja, podobały mi się zdjęcia, podobała mi się muzyka. I żałuję tych niedoróbek, bo film miał potencjał.

P.S. A najważniejsze przesłanie filmu jest takie, że Andrzej Lepper miał rację, gdy mówił że widziano talibów w Klewkach :)

Kochani, jako miłośniczka horrorów jestem po prostu przyzwyczajona, że człowiek, którego właśnie zmiażdżono, podpalono, wrzucono do zamarzniętego jeziora, dźgnięto nożem czy co tam jeszcze wymyśli scenarzysta - wstaje i idzie dalej. Kim ja jestem, żeby ocenić czy sidła zmiażdżą komuś nogę czy nie? Lekarzem? Wszystko co się dzieje na ekranie biorę zwykle w nawias, całkowicie abstrahując od tego, czy film jest METAFORĄ czy nie. Co mnie drażni w scenariuszach to nagłe cudowne zbiegi okoliczności i klisze a to czy ktoś przeżyje po kąpieli w jeziorze to już nie mój obszar kompetencji.

Zresztą realizm to rzecz względna. Nie czuję się np, na siłach, by ocenić wiarygodność historii Władysława Szpilmana (po raz kolejny wracam do "Pianisty"), który jakimś cudem przetrwał hitlerowską demolkę Warszawy. Budynki palono i bombardowano a ludzi rozstrzeliwano na ulicach - i jak on to przeżył? Jakoś przeżył. Muszę w to uwierzyć, bo facet istniał naprawdę. Emocjonalna identyfikacja nie ma tu wg mnie nic do rzeczy.

Dla mnie ten film miał własny rytm i nie odczułam, by jakieś sceny trwały za krótko lub miały zaprzepaszczony potencjał. To znaczy może i można je było nakręcić inaczej, ale nie zwykłam złościć się na kogoś, bo zrobił coś nie tak jak się tego spodziewałam. Co by dało dodatkowe pół minuty kąpania się w jeziorze? Temat jest stale i konsekwentnie ten sam.

Narastanie napięcia - nie było go i w "Truposzu". Dla mnie oba te filmy są raczej refleksyjne, oglądałam je z zainteresowaniem, ale bez wielkiego oczekiwania - dogonią czy nie? Może się mylę i "Essential" faktycznie miało być thrillerem. Nie wiem czy to też nie jest sprawa indywidualna, Michuk coś w swojej krótkiej recenzji pisze o rosnącym napięciu. :)

Seigner - nie jestem Skolimowskim, więc do końca nie wiem, ale wydaje mi się, że chodziło o pokazanie jakiejś bratniej duszy. Kobieta, którą gra, jest wyobcowana - nie tylko przez to, że jest głuchoniema, ale też dlatego, że jest piękna. Wpuszcza do domu zakrwawionego etc. mężczyznę, bo czuje z nim jakiś związek, chociaż tym związkiem jest właśnie samotność. Może ideologię dorabiam, tak to odczułam w każdym razie.

O właśnie miałem odpowiedzieć Doktorowi że Seigner jest równie wyobcowana i dlatego czuje z Afgańczykiem Gallo więć, ale oczywiście Esme musiała mnie uprzedzić.

Dodam więc tylko że nie widziała jego broni jak zaciągała go do domu, wypadła mu ona dopiero jak już zatargała go do izby. Co nie zmienia faktu, że nie ten straszny terrorysta był już w stanie z tej broni skorzystać.

A jeszcze apropos realizmu, to jedyne czego się bałem to, że między Seigner i Gallo dojdzie na koniec do zbliżenia - tego bym chyba nie kupił. Na szczęście Skolimowski się opanował :)

Uwaga z Lepperem jak najbardziej słuszna!

@Esme: Taka ona głuchoniema była, że pukanie do drzwi słyszała. Głuchoniema inaczej ;P

Demit. Widziałam ten film ponad 2 tyg. temu, pamięć mam dobrą ale krótką. Dobrze, że nie dodałam jej jeszcze zeza albo ślepoty na jedno oko. :-/

Znaczy źle pamiętam, że jak jacyś kolesie szukali Gallo, to Seigner na próbowała im na migi wytłumaczyć, że nie słyszy? Może i źle.

Nie było sceny migania, ale jeden z tych szukających mówił do drugiego, że jest głuchoniema. Tak więc dobrze zapamiętałaś. Co nie zmienia faktu, że bycie głuchoniemą nie przeszkadzało jej w słyszeniu pukania, czy silnika samochodu na zewnątrz ;)

No i w ten sposób i tak ostatecznie dochodzimy do tego, że najważniejsze jest czy film nas "wciągnął" czy nie. Mnie nie wciągnął i chciałem tylko dać odpór "achom' - bo podtrzymuję to co pisałem wcześniej - do wielu rzeczy można by tu się przyczepić.
Nie będę też zaprzeczał, że pewne rzeczy bardzo mi się w tym filmie podobały. Stąd ostatecznie mimo zjadliwej krytyki z mojej strony, dałem przecież 6. Voila!

Doktorze, może znów źle pamiętam, ale wydaje mi się, że Seigner nie usłyszała samochodu tylko zobaczyła światła reflektorów wpadające przez okno. :) Nie wiem czy nie nadwyrężam swojego szczęścia...

Bedrzich - zetknęłam się z niejedną chłodną opinią na temat "Essential", więc ja z kolei daję odpór fochom, bo mnie się jednak podobało. :) Zresztą w Twojej wypowiedzi pobrzmiewały echa recenzji, które zapewne przeczytałeś i które Cię nie przekonały. Więc jak się nie udało Sobolewskim et consortes, to co ja, biedny żuczek, mogę...

Trochę jednak nie wierzę w ten film, który pewnie zobaczę dopiero po AFF. Tzn. przegapiłam moment, w którym Skolimowski stał się naprawdę dobrym reżyserem. Przecież '4 noce z Anną' to jego, pierwszy (z ręką na sercu) przyzwoity film, który da się oglądać.

Jak już pisałem wcześniej, przed "4 nocami..." otrzymał 5 nominacji do Złotej Palmy za swoje filmy, więc chyba były bardziej niż przyzwoite.
Te tytuły to:
"Król, dama i walet" 1972
"Krzyk" 1978
"Fucha" 1982
"Najlepszą zemstą jest sukces" 1984
"Wiosenne wody" 1989
Poza tym chyba dobre są też: "Start" 1967 (Złoty Niedźwiedź w Berlinie!)
i Latarniowiec 1986 ( Nagroda Jury na festiwalu w Wenecji jak w tym roku za Essential killing )

Esme, ja, spóźniona trochę, dodam tylko, że piękne zdjęcie wybrałaś na ilustrację tej notki. Co do filmu, to znowu niepotrzebnie czytałam Twoją notkę, przed obejrzeniem - nastawiłam się na coś wielkiego... Po obejrzeniu - nie jestem pewna, czy ten film mnie przekonuje... Ale Twoja notka - jak najbardziej ;)

Dla mnie ta fotografia jest esencją "Essential Killing". A z filmem jest chyba tak, że aby się przekonać czy należy się do frakcji pro- czy anty- trzeba go po prostu obejrzeć. Szkoda, że Cię nie zachwycił. Cieszę się, że chociaż notka się podoba... ;)

W mojej ocenie jeden z najgorszych filmów jakie obejrzałem w tym roku. Doskonale wiem, że przy odrobinie wprawy o stercie śmieci można napisać wiele dobrego,łącznie z niezwykłą symboliką śmietniska , niemniej nic nie zmieni faktów.
Chaotyczny scenariusz, brak logiki i odrobiny realizmu w połowie scen, pseudo metaforyczne nawiązania do Jezusa i jego męki.
Jedynym plusem filmu są miejscami dobre zdjęcia, ale to nie wpływa na skrajnie negatywną ocenę filmu.

Kto dobrnął do końcowej części i zobaczył scenę z piciem mleka z piersi kobiety...chwała za cierpliwość i wytrwałość, jeśli postanowiliście obejrzeć do końca. Nie było warto...

Dodaj komentarz