Niepoważnie o "Poważnym człowieku"

Data:
Ocena recenzenta: 7/10

Nie pamiętam już, w której książce natknęłam się na określenie "ekskrement walnął w klimatyzator" (twórczy przekład anglosaskiego shit hit the fan), ale z pewnością było to coś Vonneguta. Oczywiście tekst się nie przyjął. Pięciosylabowe wyrazy rzadko sprawdzają się w sytuacji, kiedy człowiek ma ochotę rzucić czymś jędrnym. Ale po wyjściu z Poważnego człowieka przypomniałam sobie o nim od razu. Wyobraźmy sobie ekskrement o rozmiarach spotykanych w Parku Jurajskim a zamiast klimatyzatora silnik jumbo jeta i będziemy mieli jakie takie pojęcie o tym, co Coenowie zgotowali głównemu bohaterowi swojego nowego filmu.
Larry Gopnick

Larry Gopnick nie jest tak naprawdę specjalnie nowatorską postacią w twórczości rozbrykanych braci. Spokojni, niewinni ludzie, którzy dostają to, na co nie zasłużyli, to częsty motyw w coenowskich filmach, poczynając od jajogłowego Bartona Finka, poprzez żonę Jerry'ego Lundergarda z Fargo, a kończąc na biednym frajerze, który zginął w ohydny sposób, gdyż Anton Chigurh akurat potrzebował samochodu. W Poważnym człowieku po prostu wyciągnięto wierzgającą ofiarę na pierwszy plan i rozpoczęto szturchańce. Nie ma chyba potrzeby streszczać historii upadku Larry'ego, wystarczy napisać tylko, że zaczyna on jako spokojny, obarczony rodziną i szanowany wykładowca fizyki, a kończy po pachy w tym, co wali w klimatyzator. No dobrze, powiecie, ale tę historię opowiedziano już dawno temu. Tylko że zaczynała się od słów Żył w ziemi Us człowiek imieniem Hiob....

Są jednak pewne różnice. Larry faktycznie jest Żydem i rzeczywiście wszystko wskazuje na to, że Bóg się na niego uwziął. Jednak światopogląd religijny, który jakoś podtrzymywał hiobowy kręgosłup moralny, należy już do przeszłości. Ciężko jest w XX wieku, wieku wynalazków i racjonalizmu, kupić głodne kawałki o niezbadanych wyrokach boskich, sprzedawane tuż obok kawałków o boskiej sprawiedliwości. Jeden z rabinów, do których udaje się zestresowany Larry, każe mu żyć dalej ze świadomością doświadczonej tajemnicy. Ale w takim razie jaka jest właściwie różnica między ślepym losem a Bogiem, który z niewiadomych przyczyn decyduje się płatać ludziom złośliwe figle? Czy można mieć nadzieję, że będzie tak jak z Hiobem, który odzyskał społeczny status, żony, synów i stada owiec? Jaka jest gwarancja, że Bóg da wyraz swej sprawiedliwości, zamiast postawić jednak na nieodgadnioność? Spójrzmy prawdzie w oczy, nikt, włącznie z rabinami, nie jest gotów postawić pieniędzy na to, że Larry wyjdzie na prostą. Pytanie "Dlaczego ja?" jest równie dobre jak pytanie "Dlaczego tornado?". I znakomita odpowiedź na oba - "Ponieważ".

Nie jest trudno wysnuć z tego filmu przesłanie, że świat po prostu nie ma sensu, a w każdym razie ustalonego porządku. To my tworzymy porządek, na własne potrzeby, żeby nie stanąć sam na sam z niewiadomą. I jest w zasadzie obojętne, czy ta niewiadoma ma naturę boską czy całkiem prozaiczną, ale zbyt złożoną, by dało się ją oddać na największej nawet tablicy w sali wykładowej. Zwykły człowiek może tylko próbować zachować się przyzwoicie. Co jest w sumie dosyć żałosne i prawdopodobnie ma swoje granice, jak dowodzą nam bracia.

Wszystkie te rozważania sprawiają na pewno bardzo przygnębiające wrażenie, mimo to Poważnego człowieka nazywa się komedią. Coenowie przyzwyczaili nas już do tego, że ich filmy można podzielić na dwa rodzaje - bardziej zabawne i bardziej straszne. Od czasu do czasu zdarza im się jednak nakręcić mieszankę fifty-fifty. Takim filmem był Barton Fink i taki jest Poważny człowiek. Nie ma co prawda w Poważnym tak pysznego duetu jak Goodman/Turturro, ale nadrobiono to świetną reżyserią i genialną sceną na zakończenie. W kinie dało się również słyszeć sporo chichotów, więc całkiem możliwe, że dystrybutor nie wpuścił w maliny widzów, którzy przyszli obejrzeć "kolejny film tych panów od Tajne przez poufne".

Oczywiście nie można niczego, co napisałam powyżej, traktować zbyt poważnie. Uwielbiam Coenów i ich specyficzne, smoliście czarne poczucie humoru. Gdyby nakręcili adaptację podręcznika programowania w Lispie, poleciałabym do kina, żeby sprawdzić, jak im poszło. Pamiętajcie więc, że ja Was nie namawiałam. No, może trochę.

Zwiastun:

Ciekawe co piszesz, ale odnoszę wrażenie, że jesteś jedyną osobą, jaką znam, która wyszła z seansu zdołowana (czy która by twierdziła, że to film bardzo przygnębiający). Porównania z sytuacją Hioba są jednak mocno na wyrost. Problemy głównego bohatera są 1) nieporównywanie mniej poważne, 2) wiele z nich się samych jakoś rozwiązuje. Oczywiście jest wyraźna sugestia, że będzie jeszcze gorzej, ale... no właśnie, ale to wszystko podane jest ze zbyt dużym przymrużeniem oka, żebyśmy mogli poważnie się tym przejąć (czy zdołować). Np. taki Sy Ableman (moja ulubiona postać drugoplanowa) może i w rzeczywistości jest potworem, ale nie sposób się nie śmiać, gdy pojawia się na ekranie.

Jasne, zgadzam się, nie jest to czysta komedia, chodzi w tym filmie o coś więcej. Już pierwsza scena (ta z Polski) wprowadza nas mocno w to co jest (moim zdaniem) głównym tematem: zderzenie racjonalizmu, z czymś z czym nie potrafi sobie poradzić i pytanie o to "co wtedy?". Czyli jak "poważny człowiek" powinien w takiej sytuacji się zachować. Odrzucić racjonalizm? Na rzecz czego? Jak ktoś chce, to może sobie o tym w domowym zaciszu podumać, ale Coenowie jakoś specjalnie nie upierają się, że jest to konieczne. Zbyt dobrze bawią się odtwarzając krainę swojego dzieciństwa, żeby były powody wychodzić z seansu zdołowanym. Ja w każdym razie wyszedłem uśmiechnięty. O tak: :-D

Może dlatego, że mnie nie jest trudno zdołować. :) Faktem jest, że po wyjściu z kina było mi trochę straszno.

Oczywiście w "Poważnym" jest cała masa rzeczy niebywale zabawnych. Za to zresztą cenię Coenów. Potrafili wpleść kilka żartów nawet w "To nie jest kraj dla starych ludzi" - a Cormac McCarthy to bardzo poważny pan. :) Ale na poziomie podstawowym to jest jednak film o utracie kontroli nad własnym życiem, o konfrontacji z jakąś bezimienną siłą, która z niewiadomych przyczyn postanowiła zrobić z głównego bohatera idiotę, a w perspektywie zapewne też martwego idiotę. W zasadzie Larry mógłby w każdej chwili wyzwolić się spod jej wpływu - nie zgodzić się na rozwód, nie wyprowadzić z domu - ale stara się zachować przyzwoicie i to go prowadzi coraz dalej w las. Dla mnie to trochę upiorne. Chociaż opowiedziane w uroczy sposób, bez wątpienia.

Mimo wszystko uważam, że "Poważnemu" bliżej do "Finka" i "Fargo" niż do "Tajne przez poufne".

Na pewno bliżej do "Barton Finka" i "Fargo" niż lekkich komedyjek. I bardzo dobrze zresztą.

To chyba jest też kwestia tego, co kogo dołuje. Ciąg nieszczęśliwych zdarzeń spadających na kogoś mnie nie dołuje, bo niby czemu miałby? To w końcu tylko ciąg nieszczęśliwych zdarzeń. I na szczęście nie spadł na mnie ;)

Mnie bardziej dołują filmy, które odzierają ze złudzeń. Np. odnośnie ludzkiej natury. Bo bez wiary w człowieka ciężko żyć... Bez wiary w rozum najwyraźniej potrafię ;))

Wygląda na to, że oboje możemy się nieźle zdołować czytając gazetę lub oglądając wiadomości. Ciąg nieszczęśliwych zdarzeń obowiązkowy, a i trochę odzierania ze złudzeń się znajdzie. ;)

"shit hit the fan" - istotnie, Vonnegut, ale nie Kurt, tylko Mark :)

"jeszcze chwila, a gówno wpadnie w wentylator"
[Mark Vonnegut, "Eden Express", wyd. Remix, Wrocław 1992, s.51].

Heh, ale to jest znane powiedzenie angielskie, więc może występować w dziesiątkach książek. Esme chodziło o konkretne tłumaczenie na polski, jak mniemam, z użyciem słowa "ekskrement" :))

Ach tak, no to faktycznie inne tłumaczenie :)

Wydaje mi się, że czytałam "Eden Express", więc może to faktycznie był Mark Vonegutt, ale definitywnie nie ten przekład, który cytujesz. Bankowo było tam słowo "ekskrement", pospolitsze określenie z pewnością bym zapomniała.

Nie masz pojęcia, jak się cieszę, że napisałaś o tym filmie! On na mnie ciąży jak wyrzut sumienia - zbieram się do pisania i zebrać się nie mogę. :( Otóż mnie też zdołował ten film. Czy może raczej ta sierota w roli głównej. ;) Żal mi go zwyczajnie, shit happens, ale jakoś tak dziwnie często zdarza się to nie tym, którym powinno. ;>

Mnie fim może nie zdołował (miałam tego dnia dość pozytywne podejście do życia) ale zdecydowanie uznałam go za bardzo smutny. Powodu upatruję w tym, że po prostu wczułam się w sytuację zahukanego bohatera, który nawet do rozmowy z sąsiadem musi przygotowywać się psychicznie, który mimo starań nie może uniknąć uścisków kochanka żony , który musi poradzić sobie w kontaktach z policją, prawnikami, szantażującym go ojcem studenta itd.

Mnie też było go żal. Można go potraktować jako postać satyryczną i śmiać się z niego, ale na taki dystans zdobywałam się tylko od czasu do czasu.

Mnie nie zdołował, bo nie miałem w sobie takiego potencjału do martwienia się, żeby to się aż przeniosło na mnie, ale z pewnością jest w nim smutek. To dominująca emocja, jaką potrafię z tego filmu wyekstrahować. Tylko nie czuję, żeby coś z tego wynikało emocjonalnie ani intelektualnie. Ot, przykra sprawa obejrzana z bliska.

Dodaj komentarz