Papieża brak

Data:
Ocena recenzenta: 7/10

Wiele w ostatnich latach powstało filmów na temat papiestwa. Po śmierci Jana Pawła II jeszcze w tym samym roku powstały aż trzy. Worek filmów fabularnych otworzyli Polacy proponując dylogię "Karol...", bardzo wzruszającą i sentymentalną z wyraźnie polskim punktem widzenia, jednak jako całość dosyć zastanawiającą. Chwilę później wystartowali niezłomni Amerykanie prezentują filmy, o których już lepiej nie wspominać (z pamiętnym Voightem czy Kretschmannem w rolach głównych). Ostatnią głośną próbą złożenia chłodu wielkiemu Polakowi był wywiad rzeka z kardynałem Dziwiszem, włoskiej produkcji. Cóż, trudno powiedzieć, żeby wspaniały pontyfikat papieża Polaka został godnie uhonorowany, choć to chłonny temat, ostatnio nawet za bardzo. W tym roku na niepewny grunt papiestwa ponownie wszedł Włoch - Nanni Moretti i ku mojej uciesze postanowił podejść do tematu z nieco innej strony.


Zaczyna się jednak niebezpiecznie. Plac św. Piotra, tłumy ludzi, mnóstwo polskich flag. Nie ma żadnej wątpliwości, że właśnie umarł Jan Paweł II, choć w filmie ani razu nie pada to wprost. Wśród ogólnej żałoby kardynałowie zbierają się na konklawe z trudnym zadaniem wybrania godnego następcy wielkiego papieża. I już w tym momencie poznajemy oryginalny charakter filmu. Żaden kardynał (co w sumie nie dziwi) nie poczuwa się do podjęcia tej trudnej misji. Wręcz się tego boi. Reżyser wykorzystuje to proste uczucie do stworzenia zbiorowej histerii, która zaczyna bardziej przypominać szukanie kozła ofiarnego, niż prawdziwego przywódcy. Słowem, czysty absurd rujnujący wszelkie wzniosłe wyobrażenia zbudowane na bazie innych filmów. Moretti nie upiększa, w zasadzie przechyla szalę w zupełnie odwrotną stronę, co okaże się wyjątkowo orzeźwiające. Na szczęście nie postanowił zrobić z tego psychologicznego horroru i przeobraził wszystko w żart. Trudno bowiem nie zacząć się śmiać z paranoi pociesznych podstarzałych kardynałów.



W końcu jednak konklawe dobiega końca, wybrano papieża. Padło na kandydata, który w ogóle się tego nie spodziewał. Paranoja ustępuje radosnej uldze, która oczywiście omija "szczęśliwca". Już dochodzimy do sztampowych kwestii z papieskiego balkonu, pada przesławne Habemus Papam i... papież ucieka w ostatnim momencie, żeby schować się w jednym z pokoi.

Dziwna to sytuacja, chyba niespotykana a na pewno przerysowana. Ale zmusza do myślenia, zwłaszcza pod wpływem terapeuty ateisty, który ma pomóc papieżowi objąć swoje stanowisko. Znamiennym jest, że sam reżyser wcielił się w tę właśnie postać. Przenika hermetyczne duchowne środowisko chwilami rozczłonkowując pełną paranoi psychologię kardynałów. Tak jak pisze Esme, konfrontuje się ze starymi ludźmi w tym starym systemie, który został bez wielkiego przywódcy. Kto teraz będzie w stanie pociągnąć świat za sobą? Terapeuta podejmuje proste próby uleczenia tej paranoi, czego efekty są całkiem interesujące. Jednak, mimo starań, nie udaje mu się wyleczyć pacjentów, a zarazem odpowiedzieć na to pytanie.



Fabuła filmu jest przyjemnie powykręcana a przez swój humor sprowadza nas do bezpiecznej płaszczyzny komedii, odpowiednio dystansując od poruszenia tych tematów zbyt osobiście. A kwestie nie są błahe. Z jednej strony mamy kolejne, pośrednie, uznanie dla polskiego papieża. Mnie jednak ten kontekst nie przekonuje; ciągłe ezopowe nawiązania do poprzedniego papieża są uciążliwe. Niesamowicie cenię Jana Pawła II, ale ten temat zrobił się już tak rozmemłany, że lepiej pozostawić go dla jakiś produkcji z prawdziwego zdarzenia. Oczywiście ma to swój cel - papież umarł i została wielka pustka, której następca niestety nie potrafi wypełnić. Nie przypadkowo film powstał właśnie teraz, gdy Kościół przeżywa wyraźny kryzys i bez wątpienia ważny jest brak silnego autorytetu. Wydaje mi się jednak, że cały efekt filmowej paranoi, zarówno duchownej jak i świeckiej, wyglądałby znacznie lepiej, gdyby wrzucić go w uniwersalną czasoprzestrzeń. Może wtedy film nie byłby już tylko powiastką...

Zwiastun: