Atak klonów

Data:
Ocena recenzenta: 4/10

Sicario Denisa Villeneuve z marszu zdobył serca krytyków i publiczności. Nic dziwnego, nie często zdarza się ostatnio film akcji, który jest inny od konkurencji. Jeszcze mniejsze zdziwienie budzi fakt, że kontynuacja przekonuje, iż nie da się wejść drugi raz do tej samej rzeki.

Tym razem główną bohaterką nie jest pani żołnierz znana z części pierwszej, a grany przez Benicia del Toro samotnik, który chcąc zemścić się na kartelach narkotykowych współpracuje z Amerykanami. Kiedy Waszyngton postanawia iść na wojnę z narkobiznesem staje się częścią operacji, która ma rozpocząć wojnę gangów. Specjalny oddział porywa córkę jednego z przywódców karteli tak, aby wszyscy myśleli, że zrobiła to konkurencja. Misterny, przynajmniej jak na amerykańskie standardy, plan zaczyna się sypać, kiedy okazuje się, że na usługach gangsterów jest także meksykańska policja. Ostatecznie główny bohater ląduje w niezbyt szczęśliwej roli ochroniarza nastoletniej narkoinfantki. O ile do tej pory Sicario 2 jeszcze dało się oglądać, to teraz film tonie w zalewie banału. Mężczyzna po przejściach, który odkrywa swoją prawdziwą naturę dopiero przy dziewczynie-prawie-dziecku. Naprawdę, nie dało się wymyślić nic ciekawszego? Mało tego, Day of the Soldado oferuje wyjątkowo żenujący zwrot akcji, którego nie warto wspominać wyłącznie z litości.

Za scenariusz obu części odpowiada ten sam człowiek - Taylor Sheridan, jednak widać, że z pisania ambitniejszego pojedynczego scenariusza przeszedł do tworzenia nowej serii blockbusterów. Od konkurencji odróżni je to, że są brutalniejsze, nieco bardziej realistyczne i mroczniejsze, również wizualnie. Szkoda, że wybory wizualne Villeneuve'a i operatora Rogera Deakinsa stają się tu elementami konwencji. Tak samo jak DC buduje swój wizerunek przez “mrok”, który kontrastuje z “kolorowym” Marvelem.

Sicario 2 całkowicie zaprzedało się mamonie. Również jeżeli chodzi o jego krytyczny wymiar. Poprzedni obraz był dla amerykańskiej rzeczywistości krytyczny. Ten też jest, ale nie da się ukryć, że bardzo gładko wchodzi w schematy narracji o chłopcach, którzy nie boją ubrudzić sobie rąk, ale walczą w słusznej sprawie. Świetna realizacja scen akcji nie jest w stanie przykryć tego, że ideologicznie nad tym filmem powiewa gwiaździsty sztandar, a nad głowami lata orzeł z godła Stanów Zjednoczonych. Bez krytykowania i przepraszania.

Wydawało się, że Stefano Sollima jest odpowiednią osobą do opowiedzenia cięższej gangsterskiej historii. Nie można mu odmówić talentu do inscenizacji scen akcji. Szkoda, że ekonomia kina wysokobudżetowego jest nieubłagana i sprzedaje jeszcze raz nawet to, czego główną zaletą była jednorazowość.

Zwiastun: