Banksy podbija kino

Data:
Ocena recenzenta: 9/10

Street art jest zjawiskiem kontrowersyjnym, różnica między sztuką a wandalizmem nie zawsze jest łatwa do rozróżnienia. "Wyjście przez sklep z pamiątkami" zupełnie się tym nie przejmuje. Zjawisko ukazane jest od środka, w pełni subiektywnie, z fascynacją i przekorą. Za kamerą stanął Banksy- ikona tego ruchu. Nieuchwytny grafficiarz, którego twarz i personalia są nieznane, a dzieła niezwykle popularne. Artysta zaangażowany, buntownik, człowiek o niesamowitym talencie plastycznym wyreżyserował film wyśmienity, a fakt, że jest to debiut sprawia, że jest jeszcze bardziej apetyczny.

Banksy jest niezwykłym człowiekiem, o jego wyobraźni i talencie mogliśmy przekonać się już wcześniej. Jego prace są bardzo popularne, jest to zasługa internetu, dzięki któremu stały się dostępne dla mas. Wraz z rozpoznawalnością przyszedł sukces finansowy. Czołowy przedstawiciel buntowniczego ruchu, którego członkowie balansują na granicy prawa, zaczął na nim dobrze zarabiać. Rola sztuki i jej komercjalizacja jest najważniejszym pytaniem stawianym przez "Wyjście...". Jednak nie jest to ponure filmidło o smętnej, moralizatorskiej treści, ale szalona, ironiczna, prześmiewcza komedia w konwencji dokumentu.

Nie można stwierdzić z całą pewnością, w jakim stopniu historia opowiedziana w filmie jest prawdziwa. Niepewność podyktowana jest nieznajomością twarzy Banksy'ego. Nie wiemy czy to nie on jest głównym bohaterem, czy nie ukrywa się przez występ przed kamerą. Kino to wielkie kłamstwo, ale uświadamiamy to sobie tylko gdy ktoś łamie ustanowione reguły. Jeżeli ten Brytyjczyk mógł przekwalifikować się z ulicznego grafficiarza w reżysera, dlaczego nie może zaprezentować nam wielkiej mistyfikacji, przecież takie odsłonięcie byłoby maską tak błyskotliwą, tak grającą na nosie widzów i krytyki, że warto byłoby to przeprowadzić.

Film opowiada historię Thierry'ego Guetty, właściciela ekskluzywnego lupmeksu, pardon, sklepu z ubraniami w stylu vintage. Oprócz biznesu, który kręci się obok niego ma jeszcze kamerę, żonę i dzieci, w tej właśnie kolejności. Jest filmowym maniakiem, nagrywa wszystko i wszystkich, bez żadnego celu. Przypadkiem trafia na przedstawiciela street artu, który wprowadza go w środowisko. Podąża za artystami rejestrując powstawanie ich dzieł i reakcje ludzi. Pozwala mu to dotrzeć do najważniejszych przedstawicieli ruchu, ze względu na specyfiką tego rodzaju sztuki, umieszczanie jej w mieście sprawia, że jest nietrwała i ma tylko lokalny wymiar. Do pełni szczęści brakuje mu jednego, nie może skontaktować się z Banksym, ale do czasu.

Thierry jest postacią tak nieprawdopodobną, że wydaje się prawdziwy. Facet w kapeluszu i dziewiętnastowiecznymi bokobrodami nie rozstający się z kamerą. Włóczący się po nocach zostawiając żonę i dzieci własnemu losowi. Pozbawiony szczególnego zmysłu artystycznego, fascynują go osoby posiadające takowy. Jednym słowem maniak, może nie niebezpieczny, ale na pewno niezbyt normalny.

W pewnym momencie role się zamieniają, Thierry, opacznie rozumiejąc wskazówki artysty, rzuca dokumentowanie wszystkiego i postanawia spróbować swoich sił w sztuce. Zostaje Mr Brainwashem, zadłuża się i organizuje bombastyczną wystawę, na której eksponaty zostały zrobione przez jego pracowników. O ile przez cały film nie mogłem wyjść z podziwu nad pomysłowością street artowców, to Thierry powtarzając te same motywy, a właściwie bezczelnie je kopiując sprawia, że jego dzieła są nudne. Jego wystawa odbyła się naprawdę, obrazy zostały sprzedane za astronomiczne sumy, a Madonna zamówiła u niego okładkę płyty "Celebration" w przetrawionym przez popkulturę stylu Warhola.

Występuje bardzo wyraźny podział na dwie części. Pierwsza - dokumentalna, pokazuje środowisko street artu, charakteryzuje zjawisko i posługuje się standardowymi dla gatunku środkami wyrazu. Druga - pozornie pozostaje w tej samej konwencji. Śledzimy przygotowania do wystawy Mr Brainwasha. Kompozycja kojarzy się z sonetem, na początku część opisowa, później refleksyjna. Przemyślenia na temat sztuki stanowią ważną część "Wyjścia...". Można sprowadzić je do jednego, zasadniczego pytania, czy autor ma prawo się "sprzedać"? Sam Banksy w jednym z wywiadów powiedział: "Myślę, że się nie sprzedałem – ale myślę to siedząc w domu większym niż mój poprzedni.". Czy jest rzeczą złą, że artysta zarabia na swoich dziełach?

Czy można mówić o street arcie gdy wszedł do galerii? Autorzy porzucili definiującą ich przestrzeń i zaczęli sprzedawać swoje dzieła. Wyjście z przestrzeni publicznej, ogólnodostępnej przyniosło pieniądze, ale czy naprawdę o to chodziło? Czy nie stawia to ich w jednym szeregu z artystką obierającą ziemniaki w Zachęcie?

"Wyjście przez sklep z pamiątkami" jest filmem, który balansuje na granicy geniuszu. Z okropnych, chwiejnych, kiepskiej jakości zdjęć Banksyemu udało się stworzyć inteligentny film o niezwykłym tempie. Warto, polecam.

Dla zainteresowanych (o ile się tacy znajdą)

Polska strona filmu
Banksy
Więcej Banksyego
Space invader

Zwiastun:

Dzięki za ciekawą notkę :) Po tylu superlatywach jeszcze bardziej czaję się na ten film...

Dzięki ;) Strasznie się męczyłem by coś napisać. Właściwie to żałuję, że był dobry, bo łatwiej film zjechać ;P

Etam, jak obejrzę czasem naprawdę kiepski film to nawet mi się pisać o nim nie chce...

Najlepszy jest średniak, taki gdzie wiem co mi się w nim podobało, a co nie. Chociaż też nie podjąłbym się recenzowania kilku filmów, których żywiołowo nienawidzę.

A ja mam taki jeden film, którego nienawidzę i bardzo chcę tę nienawiść przelać w recenzję. Ale... że widziałem go bardzo dawno, to szczegóły mi umknęły, więc żeby nie wyjść na ignoranta musiałbym zacisnąć zęby i jeszcze raz obejrzeć. Zobaczymy, czy moja nienawiść da mi aż tyle siły. Ten film to "Lista Schindlera". Die, Spielberg, die!

Go, Doktor, go! :D Muzyka z "Listy Schindlera" jest tak łzawa, że nawet krojenie cebuli to przy niej pikuś. Dlatego jakoś nigdy nie miałam serca tego filmu obejrzeć :)

Ja mam znacznie poważniejsze zarzuty wobec tego filmu. Bez ściemy uważam, że jeśli istnieje piekło, to Spielberg powinien tam za ten film trafić. Rozumiem, że jest specjalistą od hollywoodzkiego kiczu, ale pewnych rzeczy nie wypada robić. A gdy w grę wchodzi śmierć milionów ludzi, to już na pewno nie wypada. Spielberg wypacza tym filmem sens II wojny światowej. Zamiast wspomnień o jednej z najgorszych masakr w historii ludzkości, która powinna być bolesną lekcją, dostajemy bohaterskie kino z happy endem. Zdaniem Spielberga wojna to taki w sumie dość przykry okres czasu, który daje szansę wykazania się człowieczeństwem i bohaterstwem. Jest niestety dokładnie odwrotnie - to czas upadku człowieczeństwa i moralności. I tę lekcję powinno się pamiętać. Spielberga może oczywiście rozgrzeszać to, że zatrzymał się na poziomie umysłowym 13-latka, ale w takim razie powinien co najmniej dostać ostre lanie w dupę.

Czas upadku człowieczeństwa i moralności pokazał Spielberg w "Empire of the Sun" - chociaż jak obejrzysz ten film to pewnie znienawidzisz go jeszcze bardziej, bo hollywoodzki kicz jest w nim porozsiewany w najmniej spodziewanych momentach. Ale gra tam John Malkovich, już dla samego tego faktu można obejrzeć.

P.S. Jak już powtórzysz sobie film, możesz spokojnie zamieścić swoją powyższą wypowiedź w notce jako jeden z akapitów. Nie będę prowokować dalej, bo się boję, że rozmyjesz się w komentarzach, a tak bym chciała przeczytać porządny hate review. Queerdelys coś się ostatnio leni...

P.P.S. @inheracil wybacz offtop ;)

Widziałem "Empire of the Sun". Koszmar, chciałem czymś rzucić w telewizor. W ogóle Spielberg ma szansę sprawdzić się jedynie w kinie lekkim, bo jak się bierze za coś poważnego, to wychodzi straszna lipa. Nie na darmo nazywany jest złotym dzieckiem Hollywood. On naprawdę zatrzymał się emocjonalnie na poziomie dziecka :)

Właśnie to, że bohater "Empire of the Sun" jest dzieckiem, ratuje ten film. Z punktu widzenia dziecka rozbłysk bomby atomowej to wielkie widowisko, dziecko potrafi bezkrytycznie podziwiać pilotów kamikaze tylko dlatego, że latają samolotami. Nie czytałam książki Ballarda, ale znalazłam pewne sugestie, że tak właśnie zostało to przez niego przedstawione. Dla mnie jest w tym jakaś wielka ironia i okrucieństwo, dlatego oceniłam ten film wysoko. Spielberg szczodrze podlał to sosem a la Hollywood, ale wg mnie nie zepsuł sedna, może dlatego, że (tu się z Tobą zgadzam) mentalnie jest dzieckiem.

Może zrób powtórkę, bo to moim zdaniem arcydzieło. "Lista..." to jeden z najmocniejszych filmów w odbiorze jaki widziałem.

Znam Twoje zdanie. Ale kierujemy się innymi miarami. Ty filmowo-warsztatową. Tej się nie czepiam. Ja moralną. Uważam, jak napisałem, że ten film wypacza sens tego olbrzymiego cierpienia. Zgadzam się ze słowami Kubricka, który stwierdził, że Spielberg z historii olbrzymiej porażki ludzkości zrobił opowieść o jej zwycięstwie.

Dokładny cytat z Kubricka:

"Think that's about the Holocaust? That was about success, wasn't it? The Holocaust is about six million people who get killed. Schindler's List is about 600 who don't. Anything else?"

No ale w ten sposób to "Pianista" też jest filmem o jednym gościu, który przeżył zburzenie Warszawy a nie o tysiącach tych, co zginęli...

Nie Mogłam Się Powstrzymać (NMSP)

No właśnie. W "Pianiście" też nie znalazłem happy endu. Esme możesz nie znosić Spielberga, ale ten jeden jego film jest fenomenalny i zupełnie inny od reszty tego co nakręcił. Polecam obejrzeć jeśli podobał Ci się "Pianista".

@umbrin Będę musiała obejrzeć, choćby po to, żeby się móc porządnie pokłócić. ;) Spielberga całkiem lubię, podobają mi się filmy o Indianie Jones, Monachium i parę innych.

Nie wiem po co cytujesz tę listę. Przecież powszechnie wiadomo, że Lista Schindlera uważana jest za film wybitny. I dlatego właśnie po dwakroć mnie to wkurza :)

Ja tego happy endu nie poczułem, więc nie zgadzam się z Kubrickiem. Film mną wstrząsnął od pierwszej do ostatniej sceny i pozostawił w poczuciu przygnębienia.

@Esme: szczerze powiedziawszy to za Pianistą też nie przepadam, ale Pianisty jednak mimo wszystko nie przedstawia się jako opowieści o Holocauście, tylko jako opowieść o losach konkretnego człowieka. A "Lista Schindlera" jednak funkcjonuje jako klasyczny film o Holocauście.

@umbrin: wszystko zależy od wiedzy i punktu wyjścia. Dla mnie punktem wyjścia są Opowiadania Borowskiego, czy dokumenty (i wizyty) w obozach koncentracyjnych. Dla mnie II Wojna Światowa to najbardziej przerażający w naszej części świata dowód na upadek człowieczeństwa. Który powinien być przestrogą. Lista Schindlera moim zdaniem nie jest.

Zdaję sobie sprawę z tego, że LS opowiada prawdziwą historię. I nie czepiałbym się, gdyby powstawały dziesiątki filmów pokazujących prawdę, ból, strach, upodlenie, a ten byłby tym jednym, który pokazuje, że byli też bohaterzy. Niestety kino które się kręci na ten temat uparcie lansuje model bohaterski. Co jeszcze zabawniejsze ostatnio uparcie lansuje się wizerunek "dobrych Niemców". Nie wątpię, że istnieli, ale jeśli dostajemy serię filmów w rodzaju "Listy Schindlera", "Walkiria", "Sophie Scholl", to zaczyna to już trochę wywracać proporcje. Same kino bohaterskie!

My jeszcze pamiętamy, czym była wojna. Choćby dlatego, że nasi dziadkowie (moi dziadkowie) żyli w tamtych czasach, choćby dlatego że działo się to tu i jest nam często przypominane. Ale ludzie w innych krajach? Ale młodsze pokolenie? Oni uczą się o WWII z takich filmów jak Lista Schindlera. I to mnie przeraża.

Myślę, że jak Uwe Boll nakręci "Auschwitz" to będzie mocny kandydat na zajęcie miejsca LS jako klasycznego filmu o Holocauście...

Akurat "Pianista" ma według mnie sporo z atmosfery "Medialionów" Nałkowskiej - pokazuje bezradność i okrucieństwo w sposób dosłowny, odarty z podniosłości. To naprawdę robi wrażenie, zresztą czytałam gdzieś komentarz Marka Edelmana, który powiedział, że II Wojna w Warszawie wyglądała właśnie tak. Nie powiedziałabym, że jest to kino bohaterskie mimo kilku scen obliczonych na wzruszenie widza. Z drugiej strony faktycznie Holocaust nie jest tu na pierwszym planie, bardziej okupacja.

Swoja drogą zamiatanie II WŚ pod dywan to trochę kwestia polityczna, tak mi się wydaje. Po zakończeniu wojny wyciągnięto wnioski minionych wydarzeń, który stały się zaczątkiem wyniesienia Hitlera do władzy, i nie zgnieciono Niemiec do reszty - przeciwnie, udzielono im pomocy w odbudowaniu gospodarki. Dziś jest to jeden z filarów UE i ważny gracz na scenie międzynarodowej. Film o II WŚ takiej jak pamiętają ją nasi dziadkowie byłby prawdopodobnie wymierzony w naród niemiecki - naprawdę trudno byłoby zachować neutralność. A współcześni Niemcy bardzo starają się udowodnić, że nie są narodem katów. Czy nakręcenie filmu, który przypominałby o tym, jak wielkie poparcie w Niemczech miał Hitler i jak sprawnie realizowano jego rozkazy, przyniosłoby jakieś korzyści w sensie moralnym czy odwrotnie, przyczyniłoby się do wzrostu nienawiści?

Heh, ktoś wejdzie poczytać o Banksym i wpadnie na dyskusję o sposobie pokazywania WWII w kinie. Ot, niespodzianka :)

Ja kina, robionego na "zamówienie polityczne", usprawiedliwiać nie zamierzam. Mnie to relatywizowanie irytuje. Tyle tylko, że dla mnie uczciwy film o WWII wcale nie powinien pokazywać Niemców jako urodzonych katów. Tego typu wniosek byłby tak naprawdę bardzo optymistyczny. No bo znaczyłby, że dawno dawno temu żył sobie taki naród, co to był agresywny. No ale na szczęście już go nie ma.

Problem w tym, że na miejscu Niemiec mógł być ktoś inny. I ciągle może być. Historia (i filmy) powinny nam przypominać właśnie o tym. O tym, jak łatwo przykładni obywatele mogą zmienić się w morderców. Ja nie jestem niemcofobem. W innych okolicznościach na miejscu Niemiec mogliby być Polacy. Nienawiści nam nie brakuje. Jedynym co utrudniałoby nam wdrożenie planu ostatecznego rozwiązania jakiejś kwestii byłoby nasze bałaganiarstwo. Po prostu nie dalibyśmy rady być tak konsekwentni :)

Mam tylko nadzieję, że dyskusja jest na tyle ciekawa, że ten ktoś kto chce czytać o Banksym, się nie obrazi :)

A pamiętasz "Białą wstążkę"? To jest właśnie film o tym, że kiedyś stosowano wobec dzieci pruski dryl i one potem wymordowały tylu ludzi. Na szczęście dziś jest wychowanie bezstresowe. ;) Pomijając politykę, temat jest wciąż na tyle gorący, że bardzo trudno jest nakręcić film o II WŚ, który postrzegano by na płaszczyźnie uniwersalnej. Jak wielu widzów uznało, że "Wstążka" to film o Niemcach? Sporo. Jak wielu uznało, że to film, który ma coś do powiedzenia na temat zła w ogóle? Dużo mniej. Gdyby "Wstążka" opowiadała np. o Spartanach, dużo łatwiej byłoby wyciągnąć wnioski dotyczące natury ludzkiej. II WŚ jest chyba zbyt świeża, by móc zastosować ją jako kostium historyczny.

Problem z Listą Schindlera polega na tym, że Spielberg nakręcił po prostu thriller, korzystając ze swoich sprawdzonych patentów. W pewnym sensie, czym lepiej jest on zrobiony, tym gorzej. Spielberg stosuje np. klasyczne zagrywki z horrorów. Przykład. Kobiety wchodzą pod prysznic. Będzie woda, czy gaz? Napięcie narasta... i nagle! ulga, leci woda. W filmie o psychopatycznym mordercy to jest na miejscu, ale w filmie o tak wielkiej tragedii? Jak można?!

Ten nie film nie zawiera żadnej prawdy o Holocauście. Nie wdaje się w żadne niuanse. Hitlerowcy (z wyjątkiem szlachetnego Schindlera) są równie subtelni i złożeni, co rekin w "Szczękach". Bezmyślne maszyny do zabijania. To można wybaczyć w filmach z natury rozrywkowych, ale w takim przypadku ja po prostu nie potrafię.

Coś mi się zdaje, że Hardkor 44 to nie będzie film dla Ciebie. Sądząc po koncept-artach, tam hitlerowcy nawet wyglądają jak rekiny w "Szczękach"...

OK, muszę chyba obejrzeć LS, więc zawieszam się do czasu kiedy to się stanie.

Niekoniecznie :)

Bo jak coś od początku ujęte jest w nawias rozrywki, to nie mam z tym problemu. Przypominam, że np. Bękarty wojny mi się podobały i nie uważałem ich za skandaliczne :)

A niektórzy nie byli tacy pewni. Np. Wróblewski :)

z punktu widzenia ludzi pamiętających jeszcze wojenny koszmar tego rodzaju szalone pomysły mogą prowadzić do nieporozumienia. Niejednemu wydadzą się po prostu głupie, niestosowne, sprowadzające najnowszą historię do poziomu „Asterixa i Kleopatry”.

Co prawda nie pisze on "te pomysły wydają MI się głupie", bo to byłby brak dystansu niegodny szanowanego krytyka, ale jednak Tarantino został przez niego delikatnie objechany za... "myślenie jak amerykański nastolatek", czyli tak jak Spielberg.

Baj de łej - holocaust to jednak kura znosząca złote jaja. Dzisiaj lansuje się czasem taką westernową wersję historii II wojny światowej o bohaterach. W tym kontekście "Bękarty" można odczytać jako ekstremalny przesadyzm, czyli kpinę z takiego pop-pokazywania ludobójstwa, chociaż wiem, że posądzanie Tarantina o jakieś tam przekazy głębokie to dopiero jest przesada. Ale ja tak to czytam i już. I przypominam sobie wiersz Różewicza "Zostawcie nas".

Zapomnijcie o nas
o naszym pokoleniu
żyjcie jak ludzie
zapomnijcie o nas

my zazdrościliśmy
roślinom i kamieniom
zazdrościliśmy psom

chciałbym być szczurem
mówiłem wtedy do niej

chciałabym nie być
chciałabym zasnąć
i zbudzić się po wojnie
mówiła z zamkniętymi oczami

zapomnijcie o nas
nie pytajcie o naszą młodość
zostawcie nas

No i sory za oftop ;)

Świetny wiersz, dzięki za przypomnienie. I to już nie jest offtop, po prostu przejęliśmy temat ;)

Offtopujcie do woli ;P

"My jeszcze pamiętamy, czym była wojna. Choćby dlatego, że nasi dziadkowie (moi dziadkowie) żyli w tamtych czasach, choćby dlatego że działo się to tu i jest nam często przypominane. Ale ludzie w innych krajach? Ale młodsze pokolenie? Oni uczą się o WWII z takich filmów jak Lista Schindlera. I to mnie przeraża."
Doktorze czy ty aby nie przesadzasz, my (czuję, że ja tutaj jestem młodszym pokoleniem) myślimy (co prawda nie wszyscy). Taki "bohaterski" sposób przedstawienia tematu może zainteresować widza, który trafi na lepsze świadectwa. II wojna światowa wciąż odbija się czkawką w kulturze i pokolenie młodych, europejskich twórców (w literaturze 30-40 lat to młodość) cały czas powraca do tego tematu, warto przytoczyć takie książki jak "Łaskawe" Littella, albo "Oczyszczenie" Sofi Oksanen.

Byłem kilka razy w Muzeum Powstania Warszawskiego i zawsze najbardziej uderzające było nie przytoczenie bohaterstwa, co w tym miejscu jest właściwe, ale zapisy niszczenia kolejnych pałaców, historycznych budynków, prawdziwych pereł architektury. Patrzenie jak obraca się w pył świadectwo mojej kultury jest najtragiczniejszą rzeczą jaką tam można zobaczyć.

To ja się przyłączę do offtopa. "Listy Schindlera" od stu lat nie widziałem, więc w ewentualnej "obronie" samego filmu się nie wypowiem, ale muszę powiedzieć parę ogólnych słów, bo mam wrażenie, że Doktor traktuje parę spraw "do góry nogami".

Kino - niezależnie od tego, czy bywa sztuką, czy rozrywką - nic nie "powinno". To nie jest właściwy schemat myślenia. Owszem, w dzisiejszych czasach przejęło po części rolę "edukatora", ale nie to nie znaczy, że na reżyserze i scenarzyście ciążą obowiązki takie same jak na nauczycielu historii. Od mówienia o prawdziwej historii II wojny światowej jest szkoła, są muzea, są instytucje historyczne. Kino nie musi, jeśli nie chce - kino pod tym względem jest wolne. "Bohaterską 'Listę Schindlera' można by usprawiedliwić, gdyby istniało dostatecznie dużo filmów o tragicznej stronie wojny"?! Cóż to za absurd? Sorry, ale to jakaś herezja. Żaden film nie może oglądać się na inne w poszukiwaniu uzasadnienia własnego istnienia. Żaden twórca, opowiadając historię jednego bohatera, nie musi sprawdzać, czy przed nim wystarczająco wielu innych opowiedziało historię bezliku zbrodniarzy.To po prostu tak nie działa.

Co więcej, II wojna światowa jest takim wydarzeniem, o którym w masowej świadomości WIADOMO, jakie było - w sensie koszmaru, odczłowieczenia, tragedii, upadku ludzkości. Może za 200 lat ktoś to będzie musiał ówczesnym ludziom przypomnieć, ale dziś taka potrzeba zasadniczo nie istnieje. Dowód? Ależ najlepszym dowodem jest właśnie drugowojenne "kino bohaterskie". Bez zbiorowej świadomości tła, na jakim rozgrywają się losy tego jednego, który zachował człowieczeństwo, takie opowieści byłyby niemożliwe. Śmiem twierdzić, że hitlerowcy w "Liście Schindlera" mogą być "robotami" tylko dlatego, że widz dobre wie, co za nimi stoi.

Poza tym ludzie po prostu potrzebują opowieści o "bohaterach na przekór wszystkiemu". "zachowaniu człowieczeństwa w nieludzkiej rzeczywistości" i tak dalej. To są historie z potencjałem. Żeby zaangażować się w film, widz potrzebuje na ekranie dobra, czegoś pozytywnego, kogoś, na kim mogłoby mu zależeć. Co więcej, optymizm jest (co oczywiste) dużo bardziej budujący niż pesymizm. Film "ku pokrzepieniu serc" mówiący o tym, że nawet w strasznej sytuacji można pozostać człowiekiem - śmiem twierdzić - zrobi dla zwykłego widza więcej dobrego niż porażający obraz "prawdziwej" II wojny światowej, który przejedzie po nim jak walec drogowy, miażdżąc wszystko, co dobre i piękne. Na każdym kroku spotykam się z ludźmi, którzy podkreślają, że "nigdy nie pojechaliby do Oświęcimia". Nie dlatego, że mają w dupie Holocaust, ale dlatego że to nie na ich wytrzymałość. Wiedzą, co się stało, ale nie chcą tego oglądać na własne oczy, nie chcą urealniać tej wiedzy. Nie potrzebują tego, to nie na ich żołądek. Zamiast słuchać o tych, którzy zginęli w Oświęcimiu, wolą słuchać o tych, którzy przeżyli. Z filmem będącym kinowym odpowiednikiem wizyty w Oświęcimiu byłoby tak samo.

My dzisiaj "wiemy", że hitlerowcy byli potworami, "wiemy", że Żydzi byli ofiarami. I właśnie dlatego coraz częściej robi się, które pokazują inną stronę. Prezentują wyjątki. Stąd na przykład wspomniana "Walkiria", stąd "Opór". Filmy mocno takie sobie, ale nie o to w tej chwili chodzi. Owszem, kolorują historię, ale znów - czy film to podręcznik?

Zresztą aspekt, o którym wspomniała Esme - że "obiektywny", antyniemiecki film o II wojnie światowej byłby dziś politycznie niewygodny - również ma znaczenie. I wcale nie należy odczytywać określenia "politycznie" w negatywnym świetle, z jakim zazwyczaj łączymy to wyrażenie. Wbrew temu, co mówisz, Doktorze, nie da się zrobić "prawdziwie historycznego" filmu o II WŚ, który na jakiejś płaszczyźnie nie byłby antyniemiecki. No, chyba że zrobiliby go sami Niemcy. Dziś natomiast (i chyba całe szczęście) dominuje atmosfera pojednania między narodami. Na przypominanie w sugestywnych szczegółach, jak mordowali się nasi dziadkowie (względnie: jak mordowano naszych dziadków), mało kto ma ochotę. I to też należy zrozumieć.

Podsumowując elaborat: jeśli hejterzyć "Listę Schindlera", to za wartość (albo brak wartości) samego filmu. Zarzut "moralny" mógłbym łyknąć, gdyby chodziło o to, że Spielberg przedstawia jako dobre coś, co jest złe, a co najmniej wątpliwe. Jeśli jednak przedstawia jako dobre to, co naprawdę jest dobre, ale zarzut moralny jest taki, że niedostatecznie przypomniał o tym, ile poza tym było zła - to moim zdaniem jest to zarzut nie na miejscu. Nie dlatego, że Spielberg czy że "Lista Schindlera" (bo, jak powiedziałem, filmu nie pamiętam już za dobrze), ale dlatego, że kino. A kino don't work that way.

Zaskoczę Cię, bo w części się z Tobą zgadzam. Też nie uważam, żeby kino musiało pełnić rolę edukacyjną. Ale nie da się ukryć, że jeśli bierze się na warsztat taki temat jak Holocaust, to jest się trochę na celowniku. Gdy Spielberg kręci "Jaws" to nie mam uwag, ale gdy kręci "Jews" to już trochę jednak inna bajka.

Dla mnie problem z Listą Schindlera polega właśnie na tym o czym piszesz, a mianowicie że buduje nadzieję. Że dodaje ludziom otuchy. To zdaje się zresztą taki temat przewodni w twórczości Spielberga. I dokładnie zresztą z tych powodów film cieszył się takim powodzeniem. Spielberg wie, że ludzie chcą otuchy, a nie zdołowania, bo sam jest dokładnie taki sam. Nie będę się wypowiadał w kwestii czy był to z jego strony cyniczny skok na kasę. Raczej nie, bo zdaje się że honorarium oddał. Ale że był to skok na Oscary, to już chyba raczej dość jasne.

Twoim zdaniem nic złego z tego nie wynika, że dodaje się ludziom nadziei, a moim zdaniem jednak wynika. Bo ja nic pozytywnego w WWII i Holocauście nie widzę. Uważam, że "Lista Schindlera" jest nieuczciwa, mimo że opowiada prawdziwą historię. Bo zamienia tragedię w sukces. Oczywiście skupiłem się na LS trochę na zasadach kozła ofiarnego, bo nie jeden Spielberg poszedł w tym kierunku. Ale że on zrobił to najskuteczniejszej (będąc światowym ekspertem w wyciskaniu łez), stąd moja nienawiść skupia się na nim.

Ale ja nie rozumiem: co to znaczy, że "zamienia tragedię w sukces"? Chyba nie sugerujesz, że ktokolwiek po obejrzeniu LS (czy podobnego filmu) pomyśli sobie, że II WŚ to nie było w sumie nic strasznego, bo Liam Neeson uratował trochę Żydów? Brzmisz trochę tak, jakbyś uważał kręcenie filmów w stylu LS za jakiś rewizjonizm, kłamstwo oświęcimskie w wersji lajt. No ale przecież tak nie jest. Nie rozumiem, skąd założenie, że opowiedzenie historii pozytywnej dziejącej się na tle niewyobrażalnej tragedii umniejsza znaczenie samej tragedii czy też jakkolwiek ją trywializuje.

Przepraszam, walnę trochę z grubej rury: czy potomkom ludzi uratowanych przez Schindlera, Irenę Sendler czy matkę Matyldę Getter, do dziś kultywującym pamięć o tych ludziach, dzięki którym mogli później przyjść na świat, powiedziałbyś, że są nieuczciwi, bo celebrują własny sukces zamiast tragedii milionów? Czy w rozmowie o Sendlerowej czy Getter zacytowałbyś Kubricka? Bo jeśli nie - jeśli przyznajesz, że należy pamiętać i celebrować wspomnienie o pozytywnych bohaterach tamtego czasu - to dlaczego krytykujesz jako "niemoralny" film, który to właśnie robi?

Rura bardzo gruba. Nie, nie powiedziałbym oczywiście. Ale to trochę inne sprawy. Dla mnie cała idea filmów w stylu Listy Schindlera jest w swej istocie cyniczna (nawet jeśli jest to cynizm podświadomy). Jest komercjalizowaniem tragedii dla swoich celów. Z Twoich słów wyłania się obraz filmu, jako hołdu złożonego bohaterom, którzy przywrócili światełko nadziei w krainie zgliszcz i rozpaczy. Ja jednak tak nie postrzegam tego filmu i nie mam tak dobrego o nim zdania. Uważam, że jest szatańsko przebiegły. Po pierwsze bierze na warsztat temat, przy którym wszelkie głosy krytyki muszą być ściszone, bo przecież nie wypada krytykować. Po drugie oferuje ludziom dokładnie to co chcą usłyszeć, a mianowicie, że byli źli ludzie, ale byli i dobrzy, którzy uratowali nasze poczucie wiary w człowieczeństwo. I jest w tym ukryty happy end, czyli sukces, nie mów że nie. To są tanie wzruszenia i tanie sztuczki.

A odpowiadając na Twoją wcześniejszą uwagę, jakobym postulował, że uczciwe kino o WWII powinno masowo potępiać Niemców. Mylisz się, jest akurat dokładnie odwrotnie. Uważam, że masowe potępianie Niemców, przedstawianie ich jako potworów, jest właśnie wypaczaniem historii. Jest łatwą odpowiedzią, którą ludzie chcą usłyszeć, bo tak im wygodniej. Moim zdaniem uczciwy film powinien pokazywać Niemców jako w gruncie rzeczy normalnych ludzi. Jak w "Niemcach" Kruczkowskiego. I pokazywać, że normalni ludzie są zdolni do potwornych rzeczy. Jak Polacy w Jedwabnem.

1) Cynizm podświadomy - ciekawe pojęcie ;) Ale ogólnie rzecz biorąc ja trochę nie rozumiem, co Ty tutaj rozumiesz przez "sukces". Że to źle, że byli tacy, co uratowali wiarę w człowieczeństwo? Znaczy: źle, że są o nich filmy? Dlaczego źle? W czym to umniejsza tragedii wojny? Dlaczego to jest tanie? Nie rozumiem.

2) Nie mówiłem, że "uczciwe" kino o II WŚ "powinno potępiać Niemców", tylko że byłoby antyniemieckie. Z automatu, bez względu na intencje twórcy. Mogłoby nie mieć takich założeń, ale miałoby taki wydźwięk. Bo nie unikniesz pokazania zła i agresji, nawet jeśli powstrzymasz się od komentarza. No, chyba że będziesz próbował dać kontrapunkt w postaci nikczemności przedstawicieli aliantów - ale wtedy z kolei spadną Ci na głowę protesty o zrównywanie hitlerowców i antyhitlerowców. Tak czy inaczej: to byłby film bardzo antypojednaniowy. I choćby (ale nie tylko) dlatego dziś nikt nie chciałby go zrobić.

Heh, wiedziałem, że się czepisz "cynizmu podświadomego", ale trochę się nad tym zastanawiałem i uznałem, że to może mieć sens :) "Cynizm podświadomy" polega na tym, że ktoś sam siebie oszukuje, że działa z dobrych pobudek, ale tak naprawdę działa z pobudek cynicznych.

Dyskusja zabrnęła trochę w martwy punkt, bo tyczy się już teraz subiektywnych wrażeń po filmie. No bo teoretycznie przyznaję Ci rację. Rzeczywiście, kino przywracające wiarę w człowieczeństwo może być uczciwe i może mieć sens. Ale ja po projekcji Listy Schindlera nie czułem się pokrzepiony, tylko czułem niesmak. Starałem Ci się nakreślić, jakie były tego powody (a dokładnie, jakie, jak sądzę, były powody, bo wiesz "niesmak", czy "nienawiść" działają tak naprawdę na płaszczyźnie intuicyjnej, więc możesz mieć problemy z ich wyjaśnieniem, nawet jeżeli czujesz, że są uzasadnione). Nie poczułem się pokrzepiony. Wręcz przeciwnie. Poczułem, że ten film mami i oszukuje. Niesie pokrzepienie, na które ludzie nie zasłużyli. I robi to nie dlatego, że warto to zrobić, tylko dlatego, że cynicznie (cynizm podświadomy ;)) wie, że ludzie na to czekają. Jest produktem komercyjnym, uszytym pod ludzkie oczekiwania, pod ich wygodę. Ja generalnie za kinem "wygodnym" nie przepadam, a w przypadku tak ważnego tematu, to już szczególnie mnie złości. I stąd emocjonalny stosunek do tego filmu.

Może chodzi o to, że heroiczna wizja zagłady proponowana przez kino z Hollywood jest czymś na dłuższą metę monotonnym, jałowym i w kontekście tragedii narodu żydowskiego ten sposób ukazywania historii może nie tyle razić, co męczyć i przez to być irytujący? Zgadzam się z Tobą , Doktorze, że Spielberg opowiedział historię jak kasowy thriller i gdyby chodziło o typowy, pełen nadziei odmóżdżacz, to wszystko byłoby ok. Ja pragnę tylko zwrócić uwagę na różnice w sposobie ukazywania Holocaustu w filmach amerykańskich a w kinie europejskim (np. "Pasażerka").

No i nie będzie notki od Doktora, bo wszystkie swoje poglądy wyłuszczył w powyższej dyskusji i już drugi raz mu się nie będzie chciało. Lipa.

Przepraszam :( Negrin troll, oby sczezł ;)

Z drugiej strony przy okazji pół Filmastera wyraziło swoje poglądy, więc jest jakiś zysk, :)

Stanowimy pół Filmastera? Jak to policzyłaś? Zdaję sobie sprawę jacy wspaniali i bezcenni jesteśmy, ale że aż tak? :D

No może nie pół, ale w każdym razie sporo osób, które jakoś się więcej udzielają, zajrzało tu i odcisnęło łapę. Lapsus napisał wiersz, Negrin elaborat, umbrin pochwalił LS, inheracil dodał to i owo od siebie - fajnie :)

Chciałbym napisać taki wiersz. Hmmmmmmmm. A to było tylko skopiuj wklej i , no wiesz Esme, pewne sprawy nosi się w sobie do momentu, aż Doktor nie włoży kija w mrowisko chore na wściekliznę i od tej pory nic już nie jest tak, jak było :-(

Pardon, Lapsus wkleił wiersz, ale podał źródło, więc wszystko jest w porządku... Między innymi z powodu tej działalności mrowiskoniepokojącej obecność Doktora na Filmasterze jest tak cenna.

Jak rozumiem, zarzut Twój, Doktorze, jest taki, że LS to komercha, a cechą komerchy jest to, że aby się sprzedać usiłuje widza zacukrować i ugłaskać, tak by wyszedł z kina pokrzepiony. I nawet jak się chce zrobić film o Holocauście a do tej pory kręciło się komerchę, to jakoś mimowolnie cukrowanie wychodzi samo.

Ale tak szczerze, czy uważasz, że wszystkie filmy o Holocauście powinny nieść ze sobą informację o tym, że człowiek jest z natury zdolny do bestialstwa? Czy sama istota Holocaustu nie niesie już tej informacji w wystarczająco dobitnej postaci? Czy trzeba trzy razy podkreślać, że obozy koncentracyjne i komory gazowe to zło i niesprawiedliwość? Samo istnienie Holocaustu świadczy o tym, że ludzie bywają źli i tego nie da się ugłaskać, nawet jak się jest Spielbergiem.

Może i nie można tego ugłaskać (mam nadzieję), ale samo próbowanie mi się nie podoba.

Zresztą, co tu się dużo rozwodzić, ja po prostu nie znoszę Spielberga, ot cała prawda ;) A szczególnie nie powinien się moim zdaniem zabierać za poważne tematy.

Ja też nie znoszę Spielberga, ale w Liście Schindlera nieco mnie uwiódł. Nie cenię tego filmu tak jak @umbrin ale też nie miałem poczucia niesmaku w ustach po jego obejrzeniu. To po prostu sprawnie, w hollywódzkim stylu (więc z uproszczeniami psychologicznymi) opowiedziana, niezwykła historia. Dobre 7/10.

Dodaj komentarz