Filmowe koszmary

Data:
Ocena recenzenta: 8/10

„Filmy dzielą się na takie, które zarabiają pieniądze i takie, które dostają nagrody.” Te słowa jednego z bohaterów Niny Wu trafnie komentują pozycję Midiego Z. Wielokrotnie nagradzany reżyser znalazł się w miejscu bez powrotu. Kuszony kolejnymi nagrodami kręcił tanie obrazy o migrantach, robotnikach i innych wykluczonych. Nagle okazało się, że wciąż stać go na ryzyko. Nina Wu wychodzi z wąskiego kręgu arthouse’u i może zaistnieć w dwóch światach - komercyjnym i artystycznym. Ten surrealistyczny dramat jest jednocześnie wizualnie pociągający, intrygujący fabularnie i tak niepokojący, że trudno po seansie zmyć z siebie nieprzyjemne odczucia.

Najnowszy obraz twórcy Biednych ludzi jest autotematyczny. Cytując klasyczkę mamy do czynienia z filmem w filmie o filmie. Tytułowa bohaterka to aktorka, która długo nie może się wybić. Gra w krótkometrażówkach, reklamach, zarabia jako influencerka na streamach. W końcu przychodzi zaproszenie na casting do dużej produkcji. Scenariusz okazuje się intrygujący, jednak rola jest bardzo wymagająca, a obnażenie, fizyczne i psychiczne, jakie będzie konieczne nie może być dla Niny nieprzyjemne. Kiedy trafia na plan ten nie okazuje się rajem. Reżyser jest apodyktyczny i skory do przemocy. Gotowy do przekraczania wszelkich granic, byle tylko otrzymać pożądany efekt. Na to wszystko nakładają się koszmary bohaterki, zmaterializowane ślady wypartego dramatycznego wydarzenia.

Nina Wu łączy kilka porządków rzeczywistości. Samo odróżnienie snu od prawdziwego życia jest bardzo trudne, a w to wchodzi jeszcze film jako osobny alternatywny wymiar, jednocześnie obecny jako taki, ale też istniejący w czasie procesu produkcji. Jedna z bohaterek pracuje w teatrze, więc scena jest jeszcze jedną dodatkową realnością. Spora część akcji rozgrywa się w hotelu, który z samego założenia jest alternatywnym światem. Wszystko to zostało przefiltrowane przez skrajnie subiektywne spojrzenie głównej bohaterki. Od pierwszej do ostatnie minuty Niną targają bardzo silne emocje, fenomenalnie okazywane przez Ke-Xi Wu.  Do tego stopnia jakby nagle zmartwychwstał Andrzej Żuławski i widzowie otrzymali jego nową produkcję. Co ważne aktorka współtworzyła scenariusz i jej tekst jest jednym z najbrutalniejszych przedstawień świata filmu. Nawet wyznania, które pojawiły się w ramach ruchu me too wydają się łagodniejsze. Może dlatego, że nie dostały twarzy wybitnej aktorki i fenomenalnej wizualnej stylizacji. Środowisko filmowe nie oferuje tu kobietom niczego poza gwałtem i zatraceniem w szaleństwie. Można oczywiście pytać czy takiej produkcji nie powinna nakręcić kobieta, ale nawet mistrzowska pozycja reżysera nie gwarantowała, że ten statek naprawdę dobije do brzegu.

Forma to chyba największe zaskoczenie dla widzów zaznajomionych z twórczością Midiego Z. Kamera z ręki, statyka ujęć, celowa antyestetyczność – po wszystkich charakterystycznych cechach stylu twórcy Kopalni jadeitu nic nie pozostało. Reżyser poszedł w stronę kina sensacyjnego, ale inspiracją nie były dla niego współczesne obrazy z regionu (tych w Azji Południowo-Wschodniej nie brakuje), a giallo. Ninie Wu bliżej do najlepszych dokonań Daria Argento niż do rozrywkowych filmów produkowanych na Tajwanie, w Hongkongu czy Korei Południowej. Bardzo żywe kolory, charakterystyczne wykorzystanie zbliżeń i detali, konsekwentne budowanie atmosfery dziwności przez granie tym co ukrywane – to wszystko mogłoby się znaleźć w najlepszych włoskich filmach gatunkowych. Skojarzenia można mieć także z twórcami, którzy konsekwentnie czerpią z tej tradycji – takimi jak Nicolas Winding Refn. Nie oznacza to wcale, że Midi Z jest zapatrzony w przeszłość i zaproponowana przez niego warstwa audiowizualna jest staroświecka. Wprost przeciwnie – nowe możliwości technologiczne sprawiają, że sięgnięcie po taką stylistykę daje, zwłaszcza w festiwalowym kontekście, efekt świeżości. Nina Wu to kino wizualnie fenomenalne. Obraz został wystylizowany do granic możliwości i jest równie szalony co główna bohaterka.

Film Midiego Z trudno jednoznacznie zakwalifikować: oniryczny dramat, feministyczny manifest, kino społeczne, esej o kinie, argentowska sensacja o przypominaniu sobie czegoś? To wszystko w Ninie Wu jest obecne i połączone zostało ze sobą w chorej, ale jednak imponującej, harmonii. Można oczywiście zauważyć, że David Lynch dokonał już czegoś takiego w Mulholland Drive, ale wymaga to niezauważania tematu chyba najważniejszego, czyli strukturalnej przemocy wobec kobiet w świecie filmu. Każe też zignorować kontekst, wszak ten projekt nie gwarantował sukcesu i wymagał narażenia się na porażkę zarówno przez reżysera, jak i scenarzystkę i odtwórczynię głównej roli w jednym. Ryzyko się opłaciło – powstał obraz, który głośno oskarża, ale też oferuje niezwykłe doznania audiowizualne. Tego ostatniego o poprzednich produkcjach Midiego Z, z całym szacunkiem dla ich społecznej wagi, nie można było powiedzieć.