Miasto smutku

Data:
Ocena recenzenta: 7/10

Kilka godzin przed uroczystym otwarciem Pięciu Smaków można było w jego ramach obejrzeć Made in Hong Kong Fruit Chana. Ten niezależny dramat po dwudziestu latach nabiera nowych znaczeń. Nie sposób dziś patrzeć na historię młodych ludzi w mieście właśnie przejętym przez Chińską Republikę Ludową nie mając z tyłu głowy wciąż rozgrywającej się ulicznej rewolucji.

Hongkong jest metropolią o utrwalonym filmowym wizerunku. To miasto wielkich gwiazd: Bruce’a Lee, Jackiego Chana, Andy’ego Lau i takich reżyserów jak John Woo, Johnnie To czy Wong Kar Wai. Jest majestatyczne, piękne, tajemnicze i niebezpieczne. Fruit Chan widzi w nim tylko zagrożenie. Made in Hong Kong odziera miasto z jego romantycznego całunu. Główny bohater Moon to chłopak z nizin społecznych. Nie uśmiecha mu się zasuwanie jako pomywacz czy stanie za ladą w sklepie, więc dorabia gangsterką. Nie jest członkiem triady – po prostu zbiera drobne długi. Podczas jednej z wypraw po pieniądze poznaje Ping, chorą nastolatkę, z którą szybko zacznie go łączyć coś więcej niż chęć ściągnięcia długu od jej matki. Pragnienie pomocy dziewczynie wiąże się z koniecznością wejścia głębiej w przestępczy świat.

Made in Hong Kong powstało w 1997 roku. Tym samym, w którym miasto przeszło spod kurateli brytyjskiej administracji w ręce chińskich władz. To czas przełomu, niepewności i braku perspektyw. Młodzi bohaterowie filmu Fruit Chana czują się porzuceni. Bynajmniej nie przez rząd, polityka wydaje się ich mało zajmować, ale przez starsze pokolenie. Brak wsparcia ze strony starszych jest porażający. Zwłaszcza w kontekście ceniącej wertykalne relacje kultury chińskiej. Bieda wielkiego miasta alienuje, rozrywa istniejące więzi i utrudnia zawiązanie nowych. Może warto przez pryzmat tego obrazu spojrzeć na współczesność Hongkongu. W końcu neoliberalna fala sprawiła, że miasto jest wyższe i bogatsze niż kiedykolwiek, ale na pewno nie uniosła wszystkich łodzi. Nowe technologie pozwalają jednak na nawiązywanie, choćby krótkotrwałych relacji, co może tłumaczyć większe zaangażowanie polityczne młodzieży (to ostatnie zauważa nawet Fruit Chan).

Z użytych fabularnych klocków można by ułożyć rasowe kino gatunkowe. W filmie reżysera Pierożków inny jest nie tylko nastrój, ale przede wszystkim styl. Co zaskakujące dla tej kinematografii Made in Hong Kong to film nowofalowy. I to bez żadnego postmodernistycznego nawiasu. Luźna forma, nietrzymanie się klasycznego 90 minutowego formatu, zatrudnienie naturszczyków, skromny budżet, minimalna (pięcioosobowa) ekipa – wszystkie najbardziej charakterystyczne cechy filmów Nowych Fal spotykają się w tym obrazie. Najciekawszy jest jednak materialny aspekt oryginału. Made in Hong Kong nakręcone zostało na resztkach taśmy, jakie pozostały po większych produkcjach. Chomikowane przez Fruit Chana w różnych miejscach nim trafiły na plan zdołały się przeterminować. Efekt starej kliszy został już częściowo utracony w czasie rekonstrukcji cyfrowej, jednak pamięć o geście wciąż pozostała. Trudno o większy artystyczny nonkonformizm. Chan opowiedział o ludziach na przemiał wykorzystując do tego śmieci. Naprawdę muszę wstrzymywać swoje kulturoznawcze konie, bo aż rwą się do interpretacji wykraczających poza ramy recenzji. Wystarczy powiedzieć tyle, że dobrze znane filmy Wong Kar Waia z tego okresu takie jak Happy together czy Upadłe anioły wydają się śmiesznie konserwatywne.

Made in Hong Kong po ponad dwudziestu latach z buntowniczego obrazu stał się uznanym klasykiem. Od całkowitego umuzealnienia ratuje go fakt, że problemy, o których opowiada wciąż są aktualne. To niezbyt przyjemny wniosek, ale oglądając ten film musimy o tym pamiętać. Tym bardziej, że na ulicach Hongkongu wciąż trwa walka o prawa.

Zwiastun: