Miłe miejsca

Data:
Ocena recenzenta: 7/10

Debiuty z Bałkanów nie są typowymi pozycjami konkursowymi na Nowych Horyzontach. Szkoda, ponieważ w odróżnieniu od wielu produkcji z tej sekcji oglądając Zabierz mnie w jakieś miłe miejsce Eny Sendijarević czuje się czystą filmową przyjemność. Nie jest to kino proponujące nowatorski język, ale bardzo inteligentnie wykorzystujący ten już dostępny.

Almę poznajemy, kiedy z matką trenuje podstawowe zwroty po bośniacku. Większą część życia spędziła w Holandii, ale musi odwiedzić swojego chorego, mieszkającego w jej dawnej ojczyźnie, ojca. Dziewczyna kupuje sukienkę, pakuje walizkę i leci do Bośni. Dla Almy podróż szybko przestaje być jedynie rodzinnym obowiązkiem i nabiera inicjacyjnego charakteru i to w wielu znaczeniach tego słowa. Nastolatka wdaje się w romans z Denisem, kumplem swojego kuzyna Emira, a i ten drugi nie jest dla niej obojętny. Przede wszystkim jednak Alma nabiera poczucia sprawczości. Bez względu na to czego pragną mężczyźni ostatecznie to i tak ona decyduje. Jeżeli nie chcą jej zawieźć samochodem – jedzie autobusem, kiedy chcą się z nią kochać – robią to z jej inicjatywy. Alma jest kolonizatorem w dziwnym, pustym świecie. Bohaterowie nieustannie się poruszają, jednak niewiele widać z miejsc, w których następuje ruch. Wydaje się, że to w takim samym stopniu wewnętrzna przestrzeń bohaterki co prawdziwy kraj.

Ena Sendijarević w swoim debiucie korzystała z własnych doświadczeń. Sama jest uchodźczynią, która z Bośni trafiła do Holandii. I jak mówi jej bohaterka jest produktem tamtejszego społeczeństwa. Jednocześnie jej status w obu światach okazuje się niepewny. W Holandii jest niemile widzianą migrantką, w dawnej ojczyźnie – łakomym kąskiem, który ze względu na unijny paszport umożliwia ucieczkę do lepszego świata. Reżyserce zależało na zatrudnieniu młodych aktorów, urodzonych już po wojnie. Zabierz mnie w jakieś miłe miejsce jest wyjątkową produkcją dla bośniackiego kina. Właśnie dlatego, że wojna i jej konsekwencje nie są jej tematem. Przemoc jest w filmie obecna, jednak ma charakter indywidualny, a nie zbiorowy. Tak jak bohaterka przyjmuje kolonialną perspektywę, tak reżyserka przemocą bierze kino Bośni. Pokazuje, że pamięć o zbrodniach nie jest jedyną tematyką, którą warto podejmować. Pytanie czy ma do tego jakiekolwiek prawo należy pozostawić otwarte.

Niezwykle ciekawa jest estetyka filmu Sendijarević. Na pierwszy rzut oka obraz wygląda jak przeszczep amerykańskiego indie na bałkański grunt. Przeestetyzowane kadry, staroświecki format obrazu, pastelowa kolorystyka. Reżyserka posługuje się ulubionymi chwytami niezalu ze Stanów Zjednoczonych. Jednocześnie nigdy nie pozwala sobie na to, aby stać się więźniem tej poetyki. Znajduje w niej swoje miejsce nadając znaczenia nawet tak powszechnie używanym chwytom jak przyjmowanie przez kamerę perspektywy bohatera. W spojrzeniach i w kompozycji kadru oddawane są relacje władzy. Dzięki samemu obrazowi Sendijarević mówi o bohaterach i łączących ich więziach co najmniej tyle samo co dzięki akcji i dialogom.

Zabierz mnie w jakieś miłe miejsce jest kinem szalenie inteligentnie zrealizowanym. Sięgając po najlżejszą możliwą konwencję komediowego filmu drogi reżyserka opowiada o pozycji kobiety, statusie migranta i społecznej traumie. Jednocześnie nawet przez moment nie traci narracyjnej sprawności i nie osuwa się w dydaktyzm. Potrafi jednocześnie bawić i uczyć, a tego potrzebujemy wszyscy, bez względu na to czy oglądamy filmy w Holandii, Bośni czy w Polsce.