Bycie najlepszym kosztuje

Data:
Ocena recenzenta: 8/10

Jakiś czas temu do kin trafił film biograficzny "Borg/McEnroe". Zwiastuny mogły przywodzić na myśl chwalony "Wyścig" Rona Howarda, choć tym razem mamy do czynienia z zupełnie inną dyscypliną sportu. Czy rywalizacja dwóch wielkich tenisistów była warta przeniesienia na kinowy ekran?

Na początku spróbujmy określić gatunek filmu. Jest to oczywiście dramat sportowy, ale to przede wszystkim pierwszy człon tego określenia dobrze opisuje omawianą historię. Sport jest w filmie obecny (bo w końcu oglądamy tenisistów), ale moim zdaniem ta opowieść jest bardzo uniwersalna; większość osób osiągających sukces zawodowy czy sportowy (duży lub mały) musi pokonywać życiowe trudności, a także ponosi konsekwencje tej walki. Chwile zwątpienia, presja otoczenia, wypalenie - kto z nas choć trochę tego nie zna?

W filmie "Borg/McEnroe" poznajemy lepiej dwóch tytułowych bohaterów, a więc Bjorna Borga (w tej roli Sverrir Gudnason ze Szwecji) oraz Johna McEnroe (w którego wcielił się znany Shia LaBeouf), którzy będąc na różnych etapach kariery sportowej muszą ciągle walczyć o to samo, o zwycięstwo. Poznajemy ich od dwóch stron: z ich własnej perspektywy oraz jak jak są postrzegani przez otoczenie. To właśnie rozrzut między tymi dwoma obrazami jest główną wartością filmu. Borg nazywany jest 'zimną skałą", a McEnroe ma opinię "młokosa z niewyparzonym językiem" - czy te określenia wynikają z pozorów, czy może jednak oddają trochę prawdy? Właśnie o tym jest ten film. Więcej fabuły nie zdradzę by nie psuć Wam seansu.

Czy aktorzy sobie poradzili? I to jeszcze jak. Sverrir Gudnason od samego początku elektryzuje; znakomicie wcielił się w człowieka rozdartego, kipiącego wewnątrz emocjami, których stara się innym nie okazywać. Jego wzrok zapamiętacie na długo. Jeżeli obawialiście się, że Shia LaBeouf nie wpasuje się w ten film to muszę was uspokoić: dotrzymał kroku swojemu partnerowi na planie. Odgrywane emocje (w jego przypadku aż nadto eksponowane) wypadły bardzo wiarygodnie. Warto dodać, że wspólne sceny obu aktorów są jednym z głównych pozytywów filmu. Nie tylko po ich słowach, ale przede wszystkim spojrzeniach widać, że grani przez nich bohaterowie akurat siebie nawzajem doskonale rozumieją. Z drugiego planu wybija się Stellan Skarsgård, ale jego dobra gra chyba nikogo nie dziwi.

Od strony technicznej trzeba docenić na pewno dwie rzeczy: montaż i muzykę. Według mnie montażysta stworzył z nakręconego materiału małe dzieło sztuki. Łączenie fabuły z retrospekcjami oraz zmaganiami tenisowymi jest tak płynne, że film wciąga na całego i jest pozbawiony nudnych momentów. A gdyby rywalizację na meczach tenisowych pokazywano jak w "Borg/McEnroe" to ten sport na pewno by miał znacznie więcej fanów. Muzyka dobrze dopasowała się do emocji towarzyszących bohaterom (a także nam podczas seansu): jest cicha gdy trzeba, by w odpowiednich momentach potężnie wybrzmieć w celu podkreślenia dramatyzmu konkretnych scen. Warto wspomnieć, że omawiany film jest debiutem fabularnym duńskiego reżysera Janusa Metza, który zasłynął wcześniej dokumentem "Armadillo - wojna jest w nas ".

Czy mam do filmu jakieś zarzuty? Jeden. Niektóre sceny mające nam przybliżyć bohaterów wydają się za bardzo przerysowane; choć nie wykluczam, że faktycznie się wydarzyły. Jednak sam scenariusz jako całość oceniam wysoko - nie jest sztampowy (a jest to częste w filmach sportowych), przemiany bohaterów są uzasadnione.

Podsumowując: film "Borg/McEnroe" bardzo mnie zaskoczył. Twórcom poprzez bardzo dobrą grę aktorską oraz znakomity montaż udało się stworzyć film naprawdę wartościowy. Nie lubicie tenisa? To nie szkodzi, a nawet trochę pomaga. Nie znając tej historii będziecie wciągnięci w film aż do ostatniej uderzonej piłki.