Pomieszanie nowego ze starym, czyli nic nowego u Terminatora

Data:
Ocena recenzenta: 6/10

Kino popularne lubi wracać co jakiś czas do znanych marek. Stąd co kilka lat mamy kolejne części filmów o Obcym czy Predatorze, zapowiedziany jest już kolejny „Matrix”. Tym razem wracamy do świata mechanicznych Terminatorów przysyłanych z przyszłości.

Zaczęło się oczywiście od dwóch filmów Jamesa Camerona, które do dzisiaj są klasykami gatunku – przede wszystkim dlatego, że w momencie premiery były to kamienie milowe kinematografii pod względem efektów specjalnych. Dodatkowo sama historia zmuszała do ciekawej refleksji o nieznanych skutkach szybkiego rozwoju technologicznego – czy doprowadzi do zagłady ludzkości?  Już bez Camerona na stołku reżyserskim zaczęto kilka lat później kręcić kolejne części. I tak doszliśmy do najnowszego filmu – "Terminator: Mroczne przeznaczenie" w reżyserii Tima Millera.

By zachęcić fanów do wizyty w kinie, od początku zapowiadano, że film będzie odwoływał się do wspomnianych kultowych początków serii. Uprzedzę jednak już teraz, że na szczęście spróbowano pokazać również coś nowego. Krótko o historii, standardowo mamy tutaj motyw wysłania w przeszłość dwóch postaci: dobrej osoby, która ma uratować przyszłość oraz głównego złego, który zostaje wysłany by temu zapobiec. Mamy za to nowy element:  to nie Skynet ma być tym co zniszczy ludzkość za ileś lat, a wątek zbawcy z poprzednich części - Johna Connora – w filmie jest poruszony minimalnie. Pozwala to wprowadzić do historii zupełnie nowe postacie, których motywacje nie są od początku oczywiste.

Jednak, jak już zdradziły zwiastuny, twórcy filmu nie chcieli całkowicie odciąć się od filmów Camerona i postanowili nawiązać do nich w najprostszy sposób: jedną z ważnych postaci w filmie jest słynna Sarah Connor, która cały czas żyje wspomnieniami swoich zmagań z przybyszami z przyszłości, a do tego w filmie pojawia się ponownie terminator grany przez Arnolda Szwarenneggera, choć tym razem jego wątek nawet trochę może zaskoczyć.

Finalnie dostajemy typową historię znaną już z innych filmów o Terminatorze. Sceny akcji, wybuchów, pościgów przerywane są co jakiś czas spokojną jazdą samochodem czy krótkimi dialogami. O fabule zapomnimy szybko po zakończeniu seansu również dlatego, że w filmie nie ma większych głupot fabularnych (poza tymi towarzyszącymi „Terminatorom” od lat), co nawet cieszy.

Omawiając aktorów zacznijmy może od legend gatunku: Linda Hamilton jako Sarah Connor, twarda i bardzo skuteczna bojowniczka wypada na ekranie dobrze, choć to może być kwestia sentymentu do tej postaci. Czasami można mieć wrażenie, że jej rola jest zbyt poważna, prawie przerysowana w byciu tą twardą. Na szczęście Arnold Schwarzenegger dostał więcej miejsca na luz i widać, że aktor dobrze bawił się grając pozbawioną emocji maszynę, która jednak próbuje jak najlepiej zrozumieć ludzkie uczucia. Chyba jedyne naprawdę zabawne sceny to były te z udziałem Arniego.

Przejdźmy teraz do nowych twarzy: Mackenzie Davis (pojawiła się np. w „Blade Runner 2049”) wciela się w przysłaną z przyszłości panią komandos, której głównym przeciwnikiem zostaje terminator o nazwie Rev-9 – w tej roli Gabriel Luna. Oboje nie mają za dużo do zagrania poza scenami walk– a w tym nie ma się do czego przyczepić; Lunę z jego zimnym wyrazem twarzy można nawet uznać za mały plus filmu  Kontrastem do nich ma być postać młodej dziewczyny granej przez Natalię Reyes – ona jako jedyna gra osobę, która zupełnie nie wie co się dzieje, o co chodzi z terminatorami i walką o przyszłość ludzkości – niestety jak bywa z wieloma elementami tego filmu, szybko zapomnimy o jej występie.

Od strony technicznej raczej nie ma do czego się przyczepić – jak w całej serii, efekty specjalne sa bardzo dobre, a animacje mechanicznych morderców przekonujące. Oczywiście nie można mówić o żadnym przełomie technologicznym jak w przypadku pierwszych filmów o Terminatorze. O muzyce za to można napisać, że po prostu była, zupełnie niczym się nie wyróżniała – chociaż zawsze cieszy nawiązywanie do kultowego motywu przewodniego całej serii.

Podsumować można to wszystko krótko. Jak ktoś jest fanem filmów o terminatorach to na nowej części będzie się bawił nawet dobrze i nie uzna tego za stracony czas – po prostu trzeba się pogodzić, że z tej historii ciężko już wycisnąć więcej. Pozostali widzowie raczej nie mają tutaj czego szukać (może poza niezłymi efektami i akcją). Nawet można założyć, że  gdyby „Mroczne przeznaczenie” nie było częścią znanej marki otoczonej sentymentem to tego typu film pewnie byśmy zobaczyli nie w kinie, a na jakimś streamingu w otoczeniu innych mocno średnich produkcji sci-fi. I byśmy go pominęli.