Wszystkie pieniądze świata nie wystarczyły

Data:
Ocena recenzenta: 6/10

Do naszych kin trafił ostatnio najnowszy film słynnego reżysera Ridleya Scotta. O tej produkcji zrobiło się głośno kilka miesięcy przed premierą za sprawą nagłych zmian obsadowych. Czy film wyszedł z tego obronną ręką? Zapraszam do recenzji "Wszystkich pieniędzy świata'.

Filmy Ridleya Scotta, twórcy tak uznanych dzieł jak „Obcy”, „Łowca Androidów” czy „Gladiator”, niestety w ostatnich latach nie miały dobrych notowań. Tak naprawdę jedynie „Marsjanina” można uznać za produkcję świeżą i pozwalającą miło spędzić czas w kinie, a żadnym wybitnym dziełem ten film przecież nie był.

Pierwsze zapowiedzi i plakaty „Wszystkich pieniędzy świata” (mimo wszystko) napawały optymizmem. W obsadzie zapowiadani byli: Mark Wahlberg, Michelle Williams i Kevin Spacey. Na początku dyskutowano jedynie o zbyt nachalnej charakteryzacji Spacey’ego do roli, którą miał odegrać. Jakiś czas później gruchnęła wiadomość, która tak naprawdę zmieniła wszystko jeżeli chodzi o ten film: z powodów ujawnienia licznych afer obyczajowych, których bohaterem stał się m.in. Kevin Spacey, producenci (pomimo zakończenia zdjęć do filmu) postanowili dokręcić sceny Spacey’ego z innym aktorem. Prawdopodobnie uznano, że jest to zabieg konieczny by zwróciły się koszty powstania tej produkcji (istniało zagrożenie bojkotu przez publiczność).

Przejdźmy już do samego filmu. Gatunkowo jest to thriller z elementami sensacyjnymi. Warto też wspomnieć, że historia tutaj przedstawiona jest inspirowana prawdziwymi wydarzeniami, które śledził świat w latach 70. XX wieku. Głównym wątkiem jest porwanie w Rzymie pewnego nastolatka o imieniu Paul, wnuka najbogatszego ówcześnie człowieka na świecie – Jeana Paula Getty’ego (w tej roli Christopher Plummer, który w ostatniej chwili zastąpił wspomnianego już Kevina Spacey’ego).

Porywaczom zależy na dużym okupie. Kontaktują się w tej sprawie z matką porwanego chłopaka (graną przez Michelle Williams), a ta od razu idzie po pomoc do swojego bogatego teścia. I tutaj pojawia się kluczowa zawiłość tej całej historii – najbogatszy człowiek świata wcale nie jest skory zapłacić okupu za swojego wnuka, choć żądana kwota to zaledwie mały procent jego majątku. Za to wynajmuje człowieka, który ma za zadanie tanim kosztem odzyskać porwane dziecko – tak w tej opowieści pojawia się Fletcher Chase odgrywany przez Marka Wahlberga.

Dalej już nie będę wchodzić w szczegóły fabularne, ale warto wspomnieć, że pieniądze w tym filmie (te „wszystkie pieniądze świata” z tytułu) nie tylko spełniają rolę środka płatniczego do zapłacenia okupu, ale przede wszystkim mają tłumaczyć zachowania postaci ukazanych w filmie. Już na samym początku narrator ostrzega nas, że w tej historii będziemy mieli do czynienia z ludźmi zupełnie oderwanymi od zwykłej rzeczywistości, dla których zdanie „mam czternastu wnuków, jakbym za każdego płacił okup to bym zbankrutował” nie jest niczym nietaktownym. Krótko mówiąc: jest to historia również o zepsuciu elit.

Początek filmu jest sprawnie nakręcony i zmontowany. Mamy sceny w teraźniejszości dziejące się w kilku rejonach świata i do tego poprzedzielane kilkoma retrospekcjami, które mają nas zaznajomić z bohaterami. Wszystko to jest dynamiczne i po prostu ciekawe. Dzięki temu przez pierwsze 30-40 minut wydaje się, że jest to dobry (a może nawet bardzo dobry) film. Niestety po jakimś czasie produkcja gubi tempo, a kolejne wątki scenariusza nie są aż tak ciekawe, żeby nam to spowolnienie akcji zrekompensować. Co prawda mamy 2-3 momenty niepewności, ale albo są dosyć przewidywalne, albo szybko są nam wyjaśniane kolejnymi scenami. I to jest mój największy zarzut do tego filmu: twórcy chyba za bardzo uwierzyli, że fakt prawdziwości historii czyni ją ciekawą dla widza i już nie skupili się należycie na tym by sam film był ciekawy. Zwłaszcza pod koniec wszystko się trochę dłuży i przez to nie ma aż takich emocji podczas oglądania.

Christopher Plummer za ten film dostał nominację do Złotego Globu i Oscara. Faktycznie, wypada w tym filmie najlepiej. Jego gra człowieka chciwego i nieludzkiego jest bardzo przekonująca – gdy tylko aktor jest na ekranie to kradnie sceny dla siebie. Czy Kevin Spacey mógłby to zagrać jeszcze lepiej? Myślę, że zrobiłby to inaczej. Z drugiej strony wydaje mi się, że ocenę gry Plummera w oczach widza podnosi fakt przeciętności innych elementów – jak wspomnianego scenariusza. Pozostali główni aktorzy – Michelle Williams i Mark Wahlberg – grają po prostu dobrze, nie będziemy tych ról wspominać za kilka lat, ale jak już mają do odegrania emocje to robią to wiarygodnie. Na drugim planie wybija się Romain Duris, który wciela się w jednego z porywaczy.

Poza Plummerem jest jeszcze jedna rzecz, która w tym filmie według mnie wypada bardzo dobrze. Jest to stylizacja na lata 70. poprzedniego wieku. Wszystkie wnętrza, ubiory, samochody, technologie są żywcem wyjęte z tamtych czasów. Czasami miałem wrażenie, że oglądanie tła danej sceny jest ciekawsze od tego co się w niej dzieje. A ta stylizacja była na pewno o tyle trudniejsza, że film nie dzieje się jedynie w ciasnych i zamkniętych pomieszczeniach; widzimy kilka rozległych lokacji, jest sporo scen na otwartej przestrzeni. Widać bardzo dużą dbałość o szczegóły w tej kwestii. A wszystkie smaczki możemy podziwiać również dzięki udanym zdjęciom Dariusza Wolskiego; dla polskiego operatora to już szósta współpraca z Ridleyem Scottem.

Trzeba to wszystko jakoś podsumować. Film ma niewątpliwe plusy: Christophera Plummera w roli zgorzkniałego bogacza, ładną stylistykę, do pewnego momentu ogląda się to wszystko z ogromnym zaciekawieniem dzięki sprawnemu montażowi. Jednak cala ta historia fabularnie (poza moralizatorstwem) nie ma niestety tak dużo do zaoferowania jak się mogło wydawać. Nie uznaję tego czasu w kinie za stracony, ale myślę, że po prostu bardzo szybko o tym filmie zapomnę.

(obok recenzji zobaczycie sześć gwiazdek, bardziej prawdę o jakości filmu oddaje ocena około 6,5/10)

Na seans poszedłem dzięki uprzejmości warszawskiego kina Atlantic.

Zwiastun: