500 dni miłości

Data:
Ocena recenzenta: 8/10

„Kocham Summer. Kocham jej uśmiech. Jej włosy. Kolana. Jej znamię na szyi w kształcie serca. To, jak zwilża usta zanim coś powie. Jak się śmieje. Kocham jej widok, gdy śpi. Kocham tę piosenkę, gdy o niej myślę. Kocham stan, w który mnie wprowadza.”
/z filmu/

Gdyby tylko debiutanckie dzieło Marca Webba zostało wyświetlone w okolicy Walentynek to pewnie kina przeżywałyby oblężenie. Bo jak tu w taki dzień nie wybrać się na film, który w tytule promieniuje słowem miłość. A tu nawet jest 500 dni tejże właśnie miłości, więc siłą rzeczy zakochane pary produkcji ominąć by nie mogły. Zresztą kina oblężenie przeżywać i tak będą, ale przy kasie biletowej pewnie będzie padał inny tytuł. I już nawet wiem jaki, przecież nie może zabraknąć jakiejś rodzimej produkcji z miłością w tle. W tym roku będzie to 'Randka w ciemno'. Ale nie o niej w tej recenzji będę rozprawiał. Jedno jest pewne, w ciemno to możecie zabrać się za seans filmu '500 dni miłości'. Kto mimo wszystko nie chce ryzykować, niech czyta dalej.

Tom to marzyciel, niepoprawny romantyk. Jest przekonany, że istnieje prawdziwa miłość. To właśnie na nią czeka. I w końcu poznaje kobietę, która staje się jego obiektem westchnień. Pracują razem, więc od myśli kłębiących się w jego głowie na temat swej wybranki nie sposób się uwolnić. I chociaż Summer, bo o niej tu mowa, wydaje się być poza zasięgiem Toma to jednak okazuje się, że sporo ich łączy.

Już na samym początku usłyszymy od narratora, że mamy do czynienia ze zwykłą opowieścią o chłopaku i dziewczynie. I pewnie nie sposób się nie zgodzić, ale mimo wszystko, z tej zwyczajności właśnie powstał całkiem dobry obraz. A na pewno produkcja, która będzie świetną alternatywą dla osób, które standardowych komedii romantycznych mają już powyżej uszu. Bo chociaż nie jest to typowy film o miłości, to jednak wciąż wokół niej dryfujący. Nie powiela schematów, wieje świeżością, a na pewno lekkością. Na kolana może i nie powala, ale jak na debiut reżyserski naprawdę kawał dobrej roboty.

Spod ręki Scotta Neustadtera i Michaela Webera wyszedł naprawdę dobry scenariusz. Z pewnością jest jedną z mocniejszych stron produkcji, ale warto zaznaczyć, że nie jedyną. Wspomniani panowie nie ukrywają, że zawsze marzyli o napisaniu komedii romantycznej w stylu Camerona Crowe’a czy Woody’ego Allena. I chociaż swym dziełem ich nie przeskoczyli to stworzyli niebanalny film o związkach, który warto zobaczyć.

Świetnym zabiegiem było ukazanie wspomnień Toma z nieco zburzoną chronologią. Sięga pamięcią wstecz, przywołuje to, co już minęło, a jednak w zapomnienie nie odeszło. Analizuje to, co jeszcze nie tak dawno sprawiało, że czuł się wniebowzięty. I jak się okazuje z czasem wszystko ulega zmianie. A kobieta, w której był szalenie zakochany to tak właściwie jego wyobrażenie ideału. Widział to, co widzieć chciał. I tak oto kochająca Summer stała się znienawidzoną Summer. Jej piękny uśmiech przysłoniły krzywe zęby. Piękne włosy zamieniły się w staromodną fryzurę, a znamię na szyi w kształcie serca to nic innego jak karaluchowata plama. No i nawet ukochana piosenka przestała robić wrażenie.

Obraz Webba uchronił się od powielania scen tak dobrze nam znanych i znudzonych zarazem. Myślę, że nikt nie zaśpiewa, że to już było. Nikt nie będzie zarzucał, że mamy do czynienia z opowieścią jakich ostatnio namnożyło się na pęczki, że wszystko to samo tylko aktorzy inni, że wieje nudą, że po prostu szkoda było czasu wpatrywać się w ekran, od którego aż promieniowało nudą, a co gorsze, głupotą. Może i odkrywcze '500 dni miłości' nie jest, ale na pewno jedną z ciekawszych produkcji minionego roku.

Ale czymże byłby omawiany obraz bez wspaniałego aktorskiego duetu? I chociaż moją uwagę zdecydowanie przykuła świetna Zooey Deschanel, to jednak i Josephowi Gordonowi-Levittowi nie można odbierać zasług. A przynajmniej nie wypada, bo obydwoje stworzyli kapitalne kreacje. Szereg zabawnych scen z ich udziałem naprawdę miło się ogląda. No i te oczy Zooey, naprawdę można odpłynąć.

Nie wypada nie wspomnieć słów kilka o muzyce, tym bardziej, że w trakcie pisania tej recenzji słucham ścieżki dźwiękowej z tej właśnie produkcji. Jako fan alternatywnych brzmień pewnie nawet nie wyśniłbym sobie tak świetnie dobranych kawałków. Mógłbym się pokusić o stworzenie własnej listy utworów pasujących do '500 dni miłości', tylko tak właściwie po co? Rewelacyjne piosenki Reginy Spektor, The Smiths, The Temper Trap czy też Carli Bruni to niezła gratka dla osób lubiących niebanalną muzykę. Są filmy, w których oprawa muzyczna pozostaje daleko w tyle, w tym przypadku jest istotnym elementem całości.

„Nienawidzę Summer. Jej krzywych zębów. Jej staromodnej fryzury, guzowatych kolan. Jej karaluchowatej plamy na szyi. Jak mlaska ustami, zanim coś powie. I jej potwornego śmiechu. Nienawidzę tej piosenki.”
/z filmu/

Wcześniej opublikowano na: www.kinomaniaki.com

Zwiastun: