Nauka to potęgi klucz

Data:
Ocena recenzenta: 7/10

Carey Mulligan – nowa gwiazda kina, odkrycie roku, następczyni Audrey Hepburn. Kto od czasu do czasu przegląda newsy ze świata filmu pewnie z którymś określeniem przeze mnie wymienionym się spotkał. Tym bardziej, że jeszcze nie tak dawno na ekranach kin wyświetlana była najnowsza produkcja z udziałem tejże damy właśnie. Rola w tym filmie przyniosła jej nominację do Złotego Globu i Oscara. I chociaż statuetki powędrowały w innym kierunku nie ma się co smucić, bo prędzej czy później nagrody te dzierżyć w dłoni będzie sama panna Mulligan. Śmiem twierdzić, że jest to bardziej prawdopodobne niż szybkie nadejście wiosny w tym roku.

Tak jakoś nietypowo zacząłem, ale w najnowszym obrazie Lone Scherfig nic nie jest tak ważne jak postać Carey Mulligan, a dokładnie kreacja przez nią stworzona. To ona błyszczy najbardziej, a wszystko inne schodzi na drugi plan. Ale żeby formalnościom stała się zadość słów kilka o fabule.

Mamy rok 1961. 16-letnia Jenny jak pewnie każda nastolatka z wytęsknieniem oczekuje aż wkroczy w dorosłe życie. Z nauką problemów nie ma, aczkolwiek do łaciny miłością nie pała. A w przekonaniu jej ojca to właśnie królowa języków ma zagwarantować studia na Uniwersytecie Oksfordzkim. Jenny prawdopodobnie wylewałaby siódme poty nad słownikiem, gdyby nie adorator, który pojawił się na jej drodze. David, bo o nim tu mowa, to trzydziestoparoletni mężczyzna, który nawet rodziców dziewczyny zdołał oczarować. To on właśnie oderwał ją od codziennej rzeczywistości. W tym miejscu się zatrzymajmy. Więcej o fabule nic nie napiszę, bo jak już wcześniej wspomniałem i tak najważniejsza jest Carey Mulligan.

„Była sobie dziewczyna” to na pewno nie jest komedia romantyczna jak obwieszczają reklamy, na które się natknąłem. I nie pojmuję, jak można tak kłamać i to w żywe oczy. Ale czegóż to się nie robi, by ściągnąć tłumy do kin? A że wszystko co z miłością związane działa jak magnes na nasze społeczeństwo to nawet zaczynam to rozumieć. Zresztą już sam tytuł ma siłę przyciągania. Edukacją, tudzież szkolnictwem w tytule ciężko by było zwabić potencjalnych widzów.

Scherfig stworzyła uroczą baśń, w której ciężko nie dostrzec morału. Stara jak świat to prawda, nauka to potęgi klucz. Na nią nigdy nie jest za późno. Warto kroczyć ścieżką edukacji, poszerzać swe horyzontu, bo choćbyśmy mieli włożyć dyplom do szuflady to z pewnością się nie zepsuje, a wyjąć zawsze go można. Z drugiej jednak strony nie należy przestać marzyć. Czasem warto pobujać w obłokach, bo życie jest tak chwiejne jak notowania na nowojorskiej giełdzie. Nieraz jedno wydarzenie potrafi odmienić nasze życie choćby tylko na moment. Warto się oderwać od codzienności, sięgnąć gwiazd tak jak filmowa Jenny. Zakosztowała życia o jakim tylko mogła pomarzyć. To nic, że tylko przez chwilę. Wspomnienia pozostaną, tego nikt jej nie zabierze. Najważniejsze, że w porę wróciła do rzeczywistości.

„Była sobie dziewczyna” coś w sobie ma, bo mimo iż dziełem idealnym nie jest, serca widzów potrafi sobie zaskarbić. Stąd też nagroda publiczności na festiwalu Sundance wcale mnie nie dziwi. Ale tak już jest z filmami Scherfig. Mieszanka nastrojów, raz jest wesoło, innym razem nieco mniej. Efekt końcowy nie razi, brak tu zbędnych scen, ot taka ładnie opakowana historia.

Może to zasługa Carey Mulligan? Po części na pewno. Jestem przekonany,że bez niej owa produkcja straciłaby na wartości. Jej poczynania aktorskie robią wrażenie, tym bardziej, że mając 22 lata zagrała 16-latkę. Kiedy sprawdziłem ile Carey rzeczywiście ma lat trochę się zdziwiłem. Oglądając ją na ekranie ani nawet przez chwilę nie zwątpiłem w jej filmowy wiek. Metamorfoza jaką przeszła w kolejnych scenach może nie szokuje, ale zaskakuje z pewnością. Początkowo zwykła uczennica, niczym nie różniąca się od innych, a zaraz potem kobieta tak urocza jak Audrey Hebpurn właśnie.

Wcześniej opublikowano na: www.kinomaniaki.com

Zwiastun: