Insanatorium

Data:
Ocena recenzenta: 8/10

Seans "Sanatorium pod klepsydrą" bardziej się kojarzy z kinami studyjnymi niż z multipleksem, bo to i kino artystyczne, i swoje lata ma (to mój równolatek). Niemniej okazja nadarzyła się wyjątkowa - klasyka polskiego kina jest odnawiana i prezentowana w tempie jednego odświeżonego filmu na miesiąc.

Na przystawkę zamiast reklam albo kroniki filmowej plansza o finansowaniu projektu i wsparciu ministerialnym oraz prężenie muskułów, czyli efektowny pokaz fragmentów odrestaurowanych filmów z podziałem ekranu na część "przed" i "po". Widać łagodniejsze kontrasty w dziełach czarno-białych, wydobywanie z mroku szczegółów, lepsze nasycenie barw, a przede wszystkim usuwanie artefaktów wizualnych. Ciekawie byłoby zobaczyć dokument o tym procesie, ale nawet taka autopromocja jest ciekawa, daje wyobrażenie czego się spodziewać po cyfrowej renowacji.

"Sanatorium pod klepsydrą" wybrałem sobie nieprzypadkowo - to przecież feeria barw i wizji, idealny materiał do robienia wrażenia! Nie mówiąc o tym, że wyobraźnia Schulza to też dla mnie magnes. To była wizyta porównywalna do odwiedzin w fotoplastikonie - niby przekaz jest stary, ale nagle ożywiony (np. przez wrażenia 3D lub manipulacje kolorami) robi niesamowite wrażenie.

Przeżyłem jednak pewne zaskoczenie - to nie barwy mnie porwały, ale scenariusz, czy raczej esencja filmu, w której scenariusz jest odpowiednio zmontowany i wyreżyserowany, a zdjęcia stanowią tylko wisienkę na tym torcie.

Byłbym nieszczery lub pretensjonalny próbując opisać ten film od środka, tak jak go przeżywałem, ponieważ na te emocje trudno znaleźć słowa. Po pierwsze dlatego, że były intensywne, ale i dlatego, że tak sama proza Shulza, jak i ta jej interpretacja, dotykają bardzo złożonych spraw (choćby obserwacja, że niektóre rzeczy są tak duże, że tylko próbują się zdarzyć, a więc mieszkają poza czasem i tylko nam przebłyskują w konkretnych wydarzeniach). Aż dziwne, że obie cieszą się takim uznaniem, bo to znaczy, że jednak do wielu ludzi docierają jakimiś tajnymi korytarzami.

Pewne rzeczy mogę ocenić. Na przykład niektóre szerokokątne ujęcia kamery, grę Tadeusza Kondrata jako dobrotliwego wariata, ojca bohatera, który sieje magią, czy erotyczny urok Janiny Sokołowskiej jako pielęgniarki. A propos - erotyzm w filmie Hasa to rzecz równie ezoteryczna jak filozoficzne dywagacje. Nawet gołe biusty nie sprawiają wrażenia prowokacyjnego, tylko najwyżej ozdobne.

Większości jednak ocenić nie umiem. Nie wiem dlaczego uznałem, że pasaże między poszczególnymi scenami są spójne, bo są to miejsca od Sasa do Lasa - sanatorium, plac targowy w rodzinnym miasteczku, pociąg... Nie wiem dlaczego dialogi pasują mi do tych scen, mimo, że faktycznie brzmią jak senne monologi. Nie wiem też dlaczego zapatrzyłem się w scenę dość milczącej uczty - może dlatego, że wyglądała jakoś bardziej realnie, jak próba oddania czegoś prawdziwego z atmosfery przedwojennych miasteczek żydowskich?

Cały ten kompot z szaleństwa jest niezwykle przekonywający, Has odczytał i - co równie istotne - pokazał Shulza tak, że lepiej nie potrzeba (choć pewnie zawsze można).

Bardzo szczęśliwie się złożyło, że film został zrekonstruowany jako jeden z pierwszych z polskiej klasyki. Strona wizualna jest wprawdzie tylko emanacją wewnętrznej siły myśli, ale źle się ogląda zadziwiające cuda przez brudną szybkę. Dobrze, że wcześniej nie miałem okazji zobaczyć takiej zwykłej, nieodczyszczonej wersji.

Dziś taki film nie mógłby powstać, ale jak sobie przypomnę "Wojnę polsko-ruską", to widzę analogie. Żuławski podobnie próbował sobie poradzić z nierealistyczną prozą wstawiając efekty wizualne w dziwną fabułę. Różnica taka, że Has miał więcej talentu i korzystał z rekwizytów teatralnych, zaś Żuławski z efektów komputerowych.

Warto zobaczyć tę odnowioną wersję i się rozpłynąć. Obecność mózgu nie wymagana, a i tak jest to pełne, prawdziwe wrażenie artystyczne. Może przeceniamy rolę intelektu w życiu?

Zwiastun:

Cały ten kompot z szaleństwa jest niezwykle przekonywający, Has odczytał i - co równie istotne - pokazał Shulza tak, że lepiej nie potrzeba (choć pewnie zawsze można).

Niedługo będzie się można przekonać czy można -- nową wersję Sanatorium kręca bracia Quay, których filmowa retrospektywa już na najbliższym festiwalu Era Nowe Horyzonty we Wrocławiu.

Bracia Quay, wygląda na to, będą mieli pełne ręce roboty - mówi się też o ekranizacji "Maski" Lema.

Aż dziwne, że obie cieszą się takim uznaniem, bo to znaczy, że jednak do wielu ludzi docierają jakimiś tajnymi korytarzami.

Sam Schulz napisał kiedyś, że pod stołem, który nas dzieli, wszyscy trzymamy się potajemnie za ręce :)

Wow - no to jak zwykle tak to powiedział, że majtki spadają... =} Jakoś na co dzień nie widać specjalnie tych połączonych rąk, nawet pośrednio.

Może to i dobrze. Na myśl o uściśnięciu ręki Uwe Bolla robi mi się słabo :)

Nie wymawiaj imienia Uwe Bolla nadaremno Esmessusie!

On jest bardzo nieśmiały, na początek daje do uściśnięcia tylko palec:

http://blip.pl/s/48824638

Dodaj komentarz