Pandora czyli marzenie o Ziemi

Data:
Ocena recenzenta: 6/10

Na "Avatara" Camerona polowałem od czasu zapowiedzi, które się pojawiły na Filmasterze: S-F zrealizowane w nowoczesnej technice z udziałem Weaver, okaleczony żołnierz, wcielanie się... Brzmiało nieźle! Kiedy już wszystko było wiadomo, entuzjazm opadł - to raczej typowy megahicior dla masowej publiczności niż film dla miłośnika fantastyki, ale i tak pójść wypadało - choćby po to, aby sprawdzić jak wiele da się osiągnąć z CGI+3D w pełnometrażowym filmie światowej klasy.

Powiedzmy sobie jednak od razu uczciwie, że fantastyka chyba nigdy nie miała specjalnie szczęścia do filmu, a przynajmniej mnie się to rzadko podobało. Zamiast eksploracji wyobraźni i dylematów związanych z byciem człowiekiem dzisiaj, były to raczej pokazy fajerwerków i propaganda technicznego sukcesu. To powiedzmy "technical fiction", gdzież tam miejsce dla subtelności naukowego poznania, a już tym bardziej gdzie do nurtu bardziej poetyckiego czy filozoficznego.

Są - ogólnie znane - wyjątki, gdzie widowisko łączy się z czymś więcej. Dla mnie takie filmy to choćby seria "Mad Max", "Łowca androidów", "Obcy IV", "Matrix", "Powrót króla" (fantasy nie ma u mnie tak dobrej prasy, ale to też w dużym stopniu gra wyobraźni), czy - tylko po części - świat "Gwiezdnych wojen".

Technika filmowa

Ale zostawmy historię kina i przyjrzyjmy się "Avatarowi". A ten zaskoczył mnie tym, że 3D działa najlepiej tam, gdzie się najmniej tego spodziewałem - w zamkniętych przestrzeniach bazy! Tam plany są do ogarnięcia wzrokiem i od razu widać, co jest bliżej, a co dalej. W scenach lotów z kolei ciężar spada na komputerowe animacje, ponieważ wzrokowe wrażenie trójwymiarowości w otwartej panoramie znacznie słabnie.

Wyobrażam sobie, jak wyglądałoby "Cube 3D", z jego ściśle ograniczoną przestrzenią! Ale to nie musi być nawet film fantastyczny - pięknie byłoby zobaczyć jakiś kameralny dramat teatralny z ducha, choć do tego pewnie jeszcze daleko: ta technika musi jeszcze sporo potanieć.

Co do animacji komputerowej, która jest de facto hybrydą gry aktorskiej z wyimaginowanymi plenerami i równie wymyśloną powierzchownością bohaterów, też nie czuję się powalony. To znaczy podoba mi się stopienie tych elementów, skuteczne zatarcie tej granicy, ale samym obrazom CGI czegoś brakuje.

Być może to problemy związane z koncepcją oświetlenia: wydaje mi się, że dżungla byłaby bardziej efektowna, gdyby zamiast umiarkowanego cienia była utkana z ciemnych plam i jaskrawych przebłysków słońca. Światłocień mógłby tez zagrać przy latających górach. Problemem technicznym jest też użycie okularów 3D z filtrem - już samo to powoduje, że do oka dociera mniej światła.

Inną rzeczą, jaką wydaje mi się, że dostrzegłem, jest hiperpłynność ruchów postaci (nazywam to sobie prywatnie "efektem Disneya"). Może to złudzenie, bo przecież były nagrywane z rzeczywistości, ale zdaje mi się, że powinny być mniej gładkie.

Świat Pandory

Hybrydyzacja dotyczy nie tylko ruchu aktorów, ale też całego pomysłu na Pandorę. Liczyłem na fontannę wyobraźni, a tymczasem twórcy poszli na skróty - prawie wszystko jest tylko drobiazgowo upiększoną/zmodyfikowaną wersją czegoś, co już znamy z Ziemi.

Środowisko? A jakże, dżungla, właściwie dosyć klasyczna, zielona i z lianami. Jej humanoidalni mieszkańcy to coś na kształt amazońskich Indian. Stwory z kolei przypominają mi na przykład hieny, skrzyżowanie nosorożca z rekinem-młotem, lemury (nawet nazywają się "prolemury"), meduzy, czy konie, tylko o 8 nogach.

Jakąś odmianą są smoki - te znamy dobrze z masowej wyobraźni od tysięcy lat, ale przynajmniej jest to jakieś oderwanie od konkretu. Podobnie latające góry, wzorowane podobno na chińskim paśmie Huang Shan.

Najprzyjemniejsze zaskoczenie zgotowały mi paskudki łażące po gałęzi, które nagle zmieniły się w śmigłowe świetliki: zabawne i sympatyczne, bo na pierwszy rzut oka nie wyglądały na to, co potrafią.

Szkoda, że tak mało tych zaskoczeń. Generalnie w "Avatarze" króluje więc wbrew pozorom tradycjonalizm wizualny, tylko opracowany z rozmachem. Znów jest to więc bardziej wyobraźnia techniczna, zaledwie zabawa wokół znanych motywów, a nie wyobraźnia kreatywna, tworząca rzeczy niespotykane i dziwne. Cóż, pewnie jaki pan, taki kram... Nic też dziwnego, że pojawili się podobno desperaci tęskniący za tą wyidealizowaną Ziemią, którą jest w rzeczywistości Pandora.

Postacie i aktorzy

Główny bohater nie ma specjalnie wyjściowej urody, ale jego awatar Na'vi to w ogóle kreatura, przypominająca troszeczkę monstrum Frankensteina. Najbardziej brakuje mu wdzięku i wyrazu - pewnie sprawia to niemal gładkie (chciałoby się powiedzieć - nieskażone myślą...) czoło i szeroki jak u boksera nos. Taki rodzaj twarzy miał bohater filmu "Maska lwa" i efekt był ten sam - bardzo ograniczone możliwości wyrażania emocji.

Twórcy celowo skupili się na części od ust do brwi i to chyba zbyt wąskie podejście, bo takie nieco "kamienne" wrażenie sprawiały też inne postacie. Marszczenie czoła i unoszenie brwi chyba jest równie ważnym elementem ludzkiej mimiki jak oczy, na które zwracali szczególną uwagę.

Widać to na materiałach pokazujących kręcenie filmu: Weaver krzycząca "uciekać!" ma pełną napięcia twarz, podczas gdy jej avatar w drugiej połówce ekranu wyraża ledwo szkic tej emocji. On w ogóle tylko oględnie ją przypomina - najbardziej w olśniewającym uśmiechu.

Zdecydowanie najlepiej poradziła sobie Zoe Saldana, której w kilku miejscach udało się oddać emocjonalną pełnię Neytiri. To chyba wynik lepiej wyodrębnionych brwi, ale też dynamiki balansowania całym ciałem i silnego modulowania głosu, czyli całej aktorskiej ekspresji. Neytiri ma być emocjonalna i przesada okazała się jak najbardziej na miejscu, aby w ogóle przełamać sztuczność postaci. Szkoda, że inni nie mieli tyle okazji - no, może jej matka na drugim planie trafiała mi do przekonania.

Po stronie ludzi dobrą robotę odwaliła Michelle Rodriguez, niestety też na drugim czy trzecim planie. Żywe wrażenie sprawiała zarówno jako urodziwa dziewczyna, jak i niepokorna pilotka w lotniczym kasku i z wielkimi, przyciemnianymi okularami. Jej cechy męskie i żeńskie ładnie do siebie pasują i budzą sympatię. To nie jest rola wymagająca, ale po prostu się udała, zwłaszcza na tle pozostałych.

Sigourney Weaver niestety nie była postacią główną, choć miło było znów zobaczyć ją jako twardą, ironiczną kobietę, która jednak ma wielkie serce (jak to mawiała o sobie moja wykładowczyni na studiach "za pysk - i po matczynemu!"). Świetna była scena jej kłótni, w której starała się wyjaśnić dlaczego Pandora jest wyjątkowa, ale tego ognia nie wykorzystano gdzie indziej.

Sam Worthington nie tylko ma kiepskiego avatara, ale też prawie żadnej charyzmy - tą po stronie ludzi dysponuje tylko Stephen Lang (pułkownik Quaritch). Jako Zły jest nawet odpowiednio detalicznie i charakterystycznie sfilmowany, którego to zaszczytu nie dostąpili inni aktorzy. Jake Sully może tylko przypominać, że dobre chęci i pozbawione lęku serce czasem są ważniejsze niż sztywne procedury - biznesowe, wojskowe czy naukowe.

Opowiadanie historii

Cameron przedstawia wprawdzie w "Avatarze" dzieje głównego bohatera, ale jego prawdziwym powołaniem jest myślenie w kategoriach zbiorowych i szerokimi planami. Nie potrafi zbyt długo skupiać się na pojedynczych postaciach, dlatego akcja cierpi na nieuleczalną monotonię - prawie cały czas coś się dzieje. Dla dynamiki filmu paradoksalnie lepiej zrobiłoby zatrzymanie, zbliżenia i czas na refleksje - takie sceny są, ale zbyt słabo zaakcentowane. Więcej zabawnych tekstów (jak "powinniście zobaczyć swoje miny!") też by nie zaszkodziło.

W pierwszej części w ogóle jest dosyć słabo - mamy podziwiać widoki i zachwycać się zieloną planetą, ale jak mówiłem sama grafika nie jest taka znów przekonywająca. Jeśli chodzi o loty, to polecam scenę wyścigu z "Gwiezdnych wojen" - ciasne ujęcia, trochę hałasu silników i dynamiczny montaż robią swoje, i tak powinno być i tu, zamiast rozległych panoram i płynnej pracy wirtualnej kamery. Dopiero sceny batalistyczne w drugiej części filmu powodują zagęszczenie akcji i wiele epizodów budzi nieco płytkie, ale prawdziwe emocje.

To są słabości scenariusza, ale są też i plusy - mam na myśli konsekwencję. Wprowadzenie w nowy świat jest łagodne dzięki temu, że bohater sam nic o nim nie wie i widz uczy się Pandory razem z nim. Jego zupełny brak przygotowania ma też solidne uzasadnienie i faktycznie powoduje inne podejście ludu Na'vi. Tak samo cennością awatara łatwo uzasadnić ten ryzykowny krok, jakim jest wybranie go na zastępcę operatora. Nawet spadanie z wysokości po wielkich liściach w odpowiednim momencie wypala jak czechowowska strzelba. Tu Cameron udowadnia, że rozumie rzemiosło przynajmniej w tym aspekcie.

Zdarzają się jednak mielizny: Quaritch zagrzewa do boju ludzi mówiąc, że walczą o przetrwanie - i faktycznie w tej chwili ich status z butnych okupantów zmienia się w zagrożoną garstkę obcych w obcym świecie. Ale kamera tylko omiata twarze, nie wydobywa ich lęku o przyszłość i własne życie. Przecież trzeba pędzić do konfrontacji... Dobrze wykombinowana motywacja drugiej strony dramatu traci przez pędzącą reżyserię.

Motywy kulturowe i znaczenie

Wartości filmu dopatrywałbym się nie tam, gdzie wszyscy patrzą i może dlatego warto obejrzeć jeszcze raz, nawet dopiero za kilka lat.

Przede wszystkim podobnie jak "Gwiezdne wojny" czerpały garściami z mitów i tradycji całej ziemskiej historii, tak i tu skupia się kilka rzeczy - mniej lub bardziej świadome nawiązania do ekologizmu, demokracji, pacyfizmu itp., nie mówiąc o literaturze ("Jeźdźcy smoków" McCaffrey anyone?...) i filmie (realna duchowość jak w "Final fantasy", mechy jak z "Obcego 2", walki w lesie jak w "Gwiezdnych wojnach", statek kosmiczny godny "Star Treka" i wiele innych). Te rzeczy oraz wartości zaszyte w "Avatarze" mogą dać ciekawy zbiorowy portret naszych czasów.

Jest też interesujące przerzucanie przez Camerona perspektyw i wymieszanie tropów - już wspomniana zmiana statusu okupantów oczekujących na atak tubylców w beczące stado dwunogów, promowanie idei pacyfistycznej przez sceny batalistyczne (hm...), opadające popioły z wielkiego drzewa przypominają ulice Nowego Jorku z września 2001, ale czy to ludzie są terrorystami wobec Na'vi, czy może - jak to dosłownie stwierdza pułkownik - jest odwrotnie i ludzie są za to bardziej butnymi imperatorami?

Także filozofia awatarów może nie jest dobrze widoczna, ale gdy sparaliżowany człowiek (bohater ze skazą to niezwykły pomysł jak na zwykłe widowisko) steruje swoim awatarem, a ten wczuwa się w inne stworzenia, to mamy problem złożonej tożsamości i zachwiania realności - to jakby cytat z "Matriksa", ale może i ogólnokulturowa kwestia odrealnienia człowieka, technicznej wirtualizacji życia, przenikania się tego, co sztuczne, z tym, co naturalne. Czyżby Hollywood odrzuciło lęk przed techniką i pochwalało stopniową cyborgizację człowieka? Pytanie też jak Sully poradził sobie z byciem zmiennikiem brata oraz czy na pewno tak łatwo przeszedł do innego świata. Film na to nie odpowiada, ale warto się zastanowić.

"Avatar" to dla mnie niespodziewane blaski 3D (tam, gdzie mało można by się spodziewać) i ogólne braki w CGI i przedstawieniu postaci, skrępowana wyobraźnia, idealizacja ziemskiej przyrody, monotonnie pędząca akcja z niewyraźnymi zwrotami i rozwinięcie skrzydeł dopiero w ogniu walki. Da się więc obejrzeć, ale to niezgorsza opowiastka, a nie wielka epika (wystarczy porównać z "Powrotem króla"). Powiedziałbym, że wzywa do obrony marzeń, więc to nie jest czysty eskapizm, ale tęsknota za spokojem i sielanką jest aż nadto widoczna.

Zwiastun:

Super recenzja, właściwie się zgadzam, z tym, że moim zdaniem podejście zastosowane do fabuły i historii Pandory wydaje mi się złe. Często przywołujesz 'Władcę pierścieni' tam też właściwie na początku nie znamy tego świata, poznajemy go tak naprawdę poprzez opowieści Gandalfa, Obieżyświata i innych, a jest to zrobione w dużo bardziej subtelny sposób. Wydaje mi się, że nie można stworzyć nowego świata w trzy godziny i jeszcze opowiedzieć jakąś historię. Jackson potrzebował na to 3 filmów, a świat przez niego wykreowany i tak już był w jakiejś części znany z książek. Podobnie ze 'Star wars'. Moim zdaniem kreacja tego świata jest marna, i rzeczywiście tak jak napisałeś opiera się na części wizualnej. Przez co cały film wieje nudą.

Film obejrzeć trzeba, ale gdyby nie 3d nikt by o tym filmie nie mówił. Tak więc ja dałem 1 za film, 10 za efekty.

Mówię konkretnie o "Powrocie króla", nie o całej trylogii. Nie znając książki obejrzałem najpierw "Drużynę pierścienia", która była nudna jak flaki z olejem i doszła tylko do zawiązania akcji, a potem właśnie "Powrót króla" ("Dwie wieże" obejrzałem dużo później i były średnie).

"Powrót króla" też nie jest przecież zbyt skomplikowany - jak wiadomo idą różne ludy walczyć przeciw złemu panu świata i wrzucić pierścień do dziury. Zbierają się armie, rośnie napięcie z minuty na minutę. I tam są sceny batalistyczne, ale są i piękne detale, choćby wątek trudnego dojrzewania Frodo w trakcie drogi, zwolnienia tempa itp. Nie musiałem bliżej znać hobbitów, elfów ani krasnoludów, żeby przyjąć ich jako element tego świata, i w "Avatarze" też zupełnie nie chodzi o za krótkie wprowadzenie.

Zamiast eksploracji wyobraźni i dylematów związanych z byciem człowiekiem dzisiaj, były to raczej pokazy fajerwerków i propaganda technicznego sukcesu.

Kocio, zaryzykuję tezę, że masz lemowskie oczekiwania wobec fantastyki. Prawie zawsze będziesz rozczarowany, bo to tak jakby każdy film wojenny porównywać do "Czasu apokalipsy". "Avatar" to przede wszystkim wyczesany fajerwerk a dopiero potem coś więcej - został poprowadzony jak film akcji, bo to jest film akcji.

Ciekawie piszesz o aspektach filozoficznych, których tam nie ma. I Bendyk też ciekawie o nich pisze. Ale to są rozważania człowieka inteligentnego, który spojrzał w otchłań banału i teraz boi się, żeby ona w niego też nie spojrzała. To nie są nawiązania, to jest wtórność i nuda, która ładnie wygląda.

Jasne, że mam wysokie oczekiwania, ale skoro powstają filmy, które je spełniają, to widać nie nazbyt, a że rzadko - trudno. Po prostu zauważam, że kino w ogóle ma tendencję do nadreprezentowania jednego nurtu fantastyki literackiej, a ja wiem, że jest ich więcej (nie znaczy, że zawsze się cieszę - "Autostopem przez galaktykę" to nurt satyryczno-zwariowany, ale nie jest to moja ulubiona opowieść ani ekranizacja S-F).

Jak na film akcji to mam do "Avatara" poważne zastrzeżenia - sto razy bardziej wciągała mnie S-F akcji "Pamięć absolutna". Tu raczej jest współczesna wizja raju na Ziemi, a akcja jest tylko przy okazji, żeby ją w miarę atrakcyjnie "sprzedać". A że elementy akcyjne najlepiej Cameronowi wyszły, to inna sprawa.

Filozofia w moim rozumieniu to myślowe podstawy czegoś i niekoniecznie to oznacza, że ktoś je świadomie stosuje. Zawsze stoi się na jakichś podstawach (czuję się zwolennikiem pankulturalizmu), więc można je zawsze szukać i opisywać.

Kocio, mając wysokie oczekiwania poszedłeś na holiłudzką megaprodukcję wszechczasów. Nie uważasz, że było to odrobinę nierozsądne?

Cóż, poszedłem po prostu z ciekawości co się może zmienić w kinie, a te oczekiwania mam ze sobą i tak, to o nich musiałem wspomnieć. =}

Jasne, ale kino masowe, czyli przede wszystkim holiłudzkie w moim odczuciu jest tylko lustrem stanu intelektualnego ( i nie tylko ) masowego widza. Avatar jest więc taki jaki większość z nas chciałaby zobaczyć. Stąd zarzuty o to czy tamto nie tyle do Avatara nalezy kierować, a do nas, widzów.
Każdy z nas po trochu jest odpowiedzialny za to jak wygląda dzieło Camerona ;D

Ja się mogę bawić na kinie akcji S-F ("Pamięć absolutna" w powtórkach nadal daje mi pozytywnego kopa), ale przecież także pod tym względem nie było wszystko dobrze - film przynudzał, a w tym gatunku to jeszcze większy grzech niż brak głębszych znaczeń.

@kocio
Nie mogę oglądać na poważnie "Total recall" - widok spuchniętego Arnolda zawsze mnie powala. :)

Jeśli chodzi o filozofię w Avatarze, napotkałam artykuł w podobnym duchu na Ofilmie. Tego rodzaju rozważania są interesujące, chociaż więcej mówią o rozważającym niż o filmie. Nie jestem im przeciwna, a nawet je popieram, bo czasem tylko dzięki nim można coś wynieść z kina. Po prostu każdy z poruszonych przez Ciebie wątków już gdzieś był, i był przedstawiony ciekawiej. Cała kasa poszła na projektantów i nowatorski sprzęt a scenariusz to chyba napisał na kolanie jakiś student.

Zastanawiam się też gdzie przebiega granica między nawiązaniem a zwyczajną wtórnością. Nawiązania są fajne, kiedy towarzyszą oryginalnej fabule, a nie kiedy ją zastępują.

" Cała kasa poszła na projektantów i nowatorski sprzęt a scenariusz to chyba napisał na kolanie jakiś student." - Cameron już chyba ma czasy studenckie za sobą i nie sądzę by pisał go na kolanie ;) . W moim przekonaniu scenariusz Avatara to skrajnie perfekcyjny twór, przemyślany w każdym najmniejszym szczególe, oczywiście mający zadowolić statystycznie najszersze grono widzów na całym świecie. W odniesieniu do wtórności to tradycyjnie przypomina mi się inżynier Mamoń i jego słynna kwestia :)

"Najszersze grono widzów" też zasługuje na słynną kwestię, że jak coś jest do wszystkiego to jest do niczego :)

Perfekcyjność być może - sprowadzająca się do tego, kiedy powinno być szybciej, kiedy wolniej, kiedy bardziej lirycznie a kiedy ktoś powinien dostać w zęby. Plus efekt "wow!" na widok Pandory i już mamy film, który przywali między oczy statystycznemu widzowi. To jest traktowanie ludzi jak psów Pawłowa. Nie podoba mi się, a ja nie wymagam wiele - kropelka oryginalności i jestem zadowolona.

No tak :), ale co z tego, że "ambitny" widz kręci nosem, jeśli większość wychodzi zadodolona. W przypadku kina komercyjnego, którego jedynym celem jest cel biznesowy, to "do niczego" nie ma żadnego znaczenia, pod warunkiem, że przeciętny widz po wyjściu z kina przynajmniej nie będzie odradzał seansu innym, a resztę zrobi już marketing i szum wokół danej produkcji. Avatar na IMDB ma ocenę 8,5 i jest na 70 miejscu na liście wszechczasów. Zarobił kupe kasy. Pełny sukces!

No cóż, mogę się z Tobą zgodzić, bo nie zmieni to wiele - ja będę nadal kręcić nosem, a Avatar nadal będzie miał 8.5. :)

Tak sobie pomyślałem, że gdyby wziąć film "Sita śpiewa bluesa" i przekazać część pasji "Avatarowi", to oba lepiej by mi się oglądało. Nadmiar ambitnych środków wyrazu artystycznego zachwyca i męczy podobnie jak błyskotki techniczne.

Heh, czas robi swoje - po 10 latach Avatar na IMDB spadł z 8,5 na 7,8 (nie wiem co to za lista wszechczasów, więc nie mam jak sprawdzić)... Nadal wysoko, ale tendencja napawa mnie optymizmem. ;-P

Fajna, rzeczowa recenzja mimo, że z tak niską oceną się jednak nie zgadzam. Ciekawe, że Twoim ulubionym filmem s-f jest (moim zdaniem mocno przeciętny tytuł) Obcy 4. Trudno powiedzieć czego oczekujesz od tego gatunku skoro ( pozwoliłem sobie zajrzeć w ranking ) równie nisko cenisz Odyseję 2001 i Alien Ridleya Scotta, a jest w nich owo subtelne naukowe poznanie, no i są filozoficzne rozważania.

Już gdzieś był wątek o prywatnych skalach ocen - dla mnie 6 oznacza więcej niż przeciętność (5), ale nie na tyle, żebym osobiście czuł jednoznaczną przyjemność z oglądania (7), więc to nie jest nisko, tylko zapis mojego odczucia. Dla mnie po prostu te cyferki coś znaczą.

Faktycznie ciekawe - nie umiem wyjaśnić dlaczego niektóre filmy mi się podobają, choć niby nie powinny, i vice versa.

Czy ironiczna kobieta w odniesieniu do pani Weaver to zapożyczenie z angielskiego oznaczające żelazną babkę?

Heh, dobre. =} W jej przypadku obie wersje pasują.

Dodaj komentarz