Piękna i artysta

Data:
Ocena recenzenta: 7/10

Od amerykańskiego filmu o dorastaniu nie oczekujemy zbyt wiele i "Sztuka dorastania" nie wystaje bardzo mocno ponad te oczekiwania. Muszę jednak przyznać, że porządna realizacja techniczna i trochę serca, które włożyła ekipa, procentują czymś, co dobrze obejrzeć i nie wstyd polecić znajomym.

Mocną stroną filmu jest aktorstwo, zwłaszcza głównych bohaterów.

George jest bardzo typowym młodym artystą, pełnym wrażliwości i niepokornym wobec świata. Chodzi w ciężkim, chyba za dużym płaszczu i szczerze mówi, co mu się nie podoba. W jego postaci fantastyczna jest łagodność, z jaką wyraża swoje poczucie niedostosowania, zamiast spodziewanej furii i nieufności. Jest jak człowiek, który nie wierzy w istnienie świata zewnętrznego i dlatego się go nie boi. Młody aktor (Freddie Highmore) pięknie to odmalował - w jego oczach widać światło i delikatność, a przy tym ten powiew wewnętrznego szaleństwa, które ustawia go poza marginesem życia.

Przypadkowo nawiązany kontakt z piękną Sally okazuje się nadzwyczaj elektryzujący. Ona także nie wierzga i także czuje się wyobcowana spośród swoich rówieśników. Czy ten ich związek to miłość? Możemy się domyślać, że tak, ale przecież najważniejsze jest to, jak odczuwają to sami zainteresowani. A oni nie są tego pewni. "Po prostu" rewelacyjnie się dogadują. "Po prostu" spędzają wiele czasu razem. "Po prostu" radzą sobie bez hipokryzji, rozczulania się i owijania w bawełnę.

Chociaż najważniejsza postacią jest George, Emma Roberts aktorsko doskonale sobie radzi ze swoją rolą. W jej oczach jest więcej smutku, ale także dużo spokoju. To nie tylko śliczna dziewczyna (w męskocentrycznym filmie to podstawa...), ale szczera, wrażliwa dusza. Dzięki niej George zaczyna czuć, że jego samotność jest pozorna, a świat oferuje jednak strasznie pociągające rzeczy.

W "Sztuce dorastania" nawet schematy działają na korzyść filmu. Na przykład dyrektor Martinson - czarny, bardzo poważny mężczyzna, uświadamiający konsekwencje. Niemal archetypowy surowy, ale kochający ojciec. W szkole młody artysta do tej pory radził sobie słabo, bo mu nie zależało. Dyrektor nie piętnuje go, nie podszczypuje (że "zdolny, ale leniwy" albo coś w tym guście), tylko zostawia jasny wybór.

Pod wpływem związku z Sally George musi przemyśleć czego chce od życia. Zwłaszcza, że przez szkolne zajęcia poznaje już dorosłego artystę, Dustina, swojego mistrza życia i myślenia o sztuce, a w pewnym sensie także swoje alter ego.

To uroczy dandys przypominający swoją fizis młodego Mickeya Rourke, ale nie tak gwałtownego. W gruncie rzeczy Dustin (Michael Angarano) to poczciwiec, gość, który jest dopiero na początku swojej kariery artystycznej i szukający swojego miejsca tak, jak George czy Sally. Przez sztukę dojrzewanie trochę mu się przedłużyło i możliwe, że do końca zostanie taki, choć głupi nie jest i możliwe, że zrobi ze sobą coś ważnego. Kolejna świetna rola - niby typowa, a tętniąca autentycznością!

Chemia na ekranie między wszystkimi postaciami jest, a na dodatek ujęcia są przemyślane i sprawiają, że dobrze się obserwuje zmagania chłopaka z wyzwaniami dorosłości. Mimo problemów zewnętrznych (problemy w domu Georga i Sally) film ma wszelkie cechy kameralnego dramatu, pełnego subtelności. Dlatego nie przeszkadza względna prostota scenariusza, bo tu nie chodzi o dydaktyzm, tylko o doświadczenie ludzkich przeżyć i wiarę, że zderzenie z problemami nie musi człowieka pokiereszować, a może wyzwolić nieoczekiwaną energię.

Ten film nie wzbudził we mnie aż tylu zachwytów, co "Tylko Bea", ale też jest cieplejszy i wyrazistszy od zeszłorocznego "Strzeż się Gonza". Pokaz "Sztuki dorastania" zaliczyłem do dobrych, a w dodatku z wielką sympatią myślę o pracy całego zespołu, z reżyserem na czele. Jest już polski dystrybutor, więc życzę miłego seansu, gdy wejdzie do normalnej dystrybucji kinowej.

Zwiastun: