Sztuczność i estetyka

Data:
Ocena recenzenta: 3/10

Zadziwia mnie niezmiernie, że ten film został cyfrowo zrekonstruowany, jakby to było cenne dzieło sztuki. To raczej uwspółcześniona ramotka, choć można go docenić jako pomnik rzemiosła kinowego sprzed pół wieku.

Historia jest oparta na przedwojennej powieści o zdradzie i od tego tonu nie można się uwolnić. Albo się go polubi, albo niemiłosiernie uwiera podczas seansu. Można się postukać w głowę, że przecież o tym właśnie jest cała intryga - zazdrosny mąż, który posuwa się niemal do obłędu, zjawiskowo piękna żona, uwodząca i okłamująca mężczyzn bez specjalnego wysiłku, przystojny kochanek na odpowiedzialnym stanowisku... Brzmi jak straszny schemat. Z tym, że można było zrobić z tego porządny obyczaj, to wcale nie musiało być nadekspresyjne romansidło.

Do połowy to się nawet udało, bo realizm wykreowany przez scenografię i kostiumy daje mnóstwo przyjemności. To nie wygląda na tanią podróbkę, ten świat jest wizualnie dopracowany. Zarówno plenery jak i wnętrza przenoszą nas do świata, który naprawdę mógł istnieć. Na przykład na seansie kinowym mamy jak w miniaturze mozaikę elementów z epoki - fragmenty kroniki filmowej, filmu, a nawet reklamę! W szpitalu z kolei nie ominie nas pokazanie operacji, w tym kilku poszczególnych narzędzi czy sposobu aplikowania narkozy. Jest pokazany głównie świat bogaty (jak willa czy restauracja), ale możemy też przyjrzeć się ubogim zaułkom. Wspaniała zabawa w wyłapywanie smaczków i skupianie na detalach. Czysto wizualnie jest również miło, zdjęcia są solidne, a po rekonstrukcji tym bardziej robią świeże wrażenie.

Jednak ten dyskretny urok drugiego planu niemal ginie pod naporem topornej głównej historii. Nie jest ona najgorsza sama w sobie, bo scenariusz rozwija kilka wątków, ale przerysowane aktorstwo narzuca wrażenie, że chyba nic tu nie jest na serio. Niby oglądałem film, ale miałem nieraz poczucie jakbym był w teatrze, i to być może na farsie.

Do tego czasami nawiedzało mnie wrażenie, że wprawdzie rozumiem o co chodzi, ale tylko dzięki prostej logice wydarzeń, natomiast zupełnie nie rozumiem postaci, dlaczego one sią tak zachowują i o co im chodzi. Zauważyłem dziwne sposoby recytowania tekstu, natrętne wciskanie motywów (na przykład stary lekarz z manią na temat samochodów), dodawanie wysokich tonów emocjonalnych tam, gdzie zupełnie wystarczyłyby średnie, diaboliczny śmiech i temu podobne efekty.

Inscenizacja czasem była także teatralna, zwłaszcza jeśli idzie o sceny snów i wyobrażeń zazdrośnika. Ale scena realistyczna, gdy bohater rusza do szpitala ze strzelbą pod płaszczem z zamiarem krwawej zemsty, także wygląda jak żywcem wyjęta z jego urojeń. To także elementy zewnętrzne - choćby wicher ponuro wyjący i wieszczący jakąś tragedię czy niespodziewany błysk w kulminacji.

Wszystko to wywoływało we mnie niedowierzanie i autentyczne przerażenie jak można było napchać tyle kiczu do udanego technicznie filmu, więc mimo woli siedziałem trochę jak na pełnokrwistym thrillerze.

Nie mam pretensji do aktorów, wydaje mi się, że dostali takie zadania do wykonania. Na tym tle najpiękniej wypada rola biednego żydowskiego krawca Golda w wykonaniu Boruńskiego. Nawet on jest zmuszony do dreptania w sztucznym przerażeniu za Widmarem, a jego monologi z Bogiem śmieszą, ale ta postać jest jednak poruszająca i - ostatecznie - wielowymiarowa.

Ciekawe jest podejście w tym filmie do samego romansu. Spod naciąganych i schematycznych postaci wychodzi całkiem wprost przedstawiona erotyka. Oboje kochankowie świetnie wyglądają, elegancko się noszą i gdy tylko akcja przestaje gnać, mają okazję pokazać się nago. Ale idzie to jednak wedle niepisanych reguł tradycyjnego kina - na kobietę widz może napatrzeć się całkiem sporo, jej ciało jest pokazane bez cenzury i ma skupiać na sobie uwagę (nawet za bardzo, bo niektóre kadry były strasznie długie), podczas gdy męska golizna kończy się na krótkim pokazaniu... całych pleców, i ten kurczowo trzymany tuż nad pośladkami kadr nieco mnie rozbawił. Cóż, na równość płci stanowczo nie było tu miejsca.

Mimo wszystko nie jest to jednak film erotyczny ani nawet przesadnie zmysłowy. Wystarczy, że kochankowie rozmawiają ze sobą, i już słychać w tych dialogach sztuczność konwencji. Co innego pociągająco wyglądać (Ewa Krzyżewska przypomina mi tu współczesną Karolinę Gruszkę), a co innego mówić jak femme fatale, i to jest nieprzekonujące. Na pożeraczkę męskich serc Rebeka zupełnie się nie nadaje, bo nie elektryzuje głosem i ma bardzo spokojną mimikę. Czy ją to bawi, czy to jej jakaś obsesja, czy może tylko cynicznie zabezpiecza sobie wygodne życie, nie wiemy, bo nie widać za wiele jej psychologii. Liczą się głównie postacie męskie i dopiero o mężu i kochanku możemy się czegoś ciekawego dowiedzieć.

Dziwny jest ten film. Podoba mi się w nim wizualnie przekonujący świat, równie estetycznie przedstawiona cielesność i jedna naprawdę dobra rola. Na szczęście studio TOR oficjalnie wrzuciło do sieci darmowe rekonstrukcje cyfrowe swoich znacznie lepszych filmów, i to do nich wracam nieraz myślami, więc może znów je obejrzę. "Zazdrość i medycyna" zaspokoiło jedynie moją ciekawość, ale do klasyki polskiego kina przystaje tylko połowicznie.

Zwiastun: