Szwedzka stal

Data:
Ocena recenzenta: 7/10

Jeśli już wyjść do kina poza festiwalem, to najlepiej dla odmiany na coś solidnego - pomyślałem i poszedłem na "Millenium: Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet". Celowo poprzestałem na przeczytaniu ogólnych dobrych ocen, bo większa przyjemność sprawiają mi filmy, o których z góry niewiele wiem, chyba, że są oparte na jakimś niezwykłym chwycie.

Tego nie można powiedzieć o pierwszej części trylogii Millenium. Film jest udaną próbą opowiedzenia klasycznego w gruncie rzeczy kryminału tak, żeby mieścił się w kanonach współczesności i nie raził staroświecczyzną. Nie da się tego dobrze zrobić malując stary przekaz nowym lakierem, toteż film jest bardziej złożony, jednak już na pierwszy rzut oka widać, że jest długi głównie dzięki temu, ze reżyser nigdzie się nie spieszy. To demonstracyjnie nienowoczesne.

Zdjęcia także nie wykorzystują żadnych tricków - ani specjalnego ustawienia kamery, ani prowadzenia z ręki (zwłaszcza to by się kłóciło z koncepcją filmu), ani nawet manipulacji kolorami (słynna zieleń Matriksa) czy światłem, jak w pokrewnej brytyjskiej serii filmów o komisarzu Wallanderze z Kennethem Branaghem.

Nowoczesność filmu (e, przesada - powiedzmy współczesność) przejawia się w mrocznych pasażach. Duch kina noir gdzieś nad tym wisi, ale w tamtej estetyce nie mieściła się otwarta przemoc. Tam było elegancko, a tu wszelkie pozory elegancji nieraz spadają z hukiem, a kiedy wracają, mamy świadomość, że wiszą tylko na bardzo cienkich linkach.

Siewcą tego mroku - bynajmniej nie jedynym, ale najważniejszym dla filmu - jest bohaterka o wdzięcznej ksywce "Osa". Wbita w punkowskie ciuchy, wytatuowana i zakolczykowana dziewczyna, zwykle mrukliwa i opryskliwa, jest twarda i ostra jak nóż ze szwedzkiej stali. Jest wycofana wobec świata i niezależna, ale nie jest to wyraz wewnętrznej siły, tylko toczącego ją strachu, wściekłości i gromady innych trudnych uczuć (choć z drugiej strony, jakby na osłodę, potrafi być bardzo spontaniczna). W połączeniu z jej zdolnościami hakerskimi mamy więc dosłownie "cyberpunk"...

Jej partner, dziennikarz śledczy gazety "Millenium", to zupełnie inna klasa - uczciwy do bólu, spełniony zawodowo i dojrzały facet. Łączy ich jednak wyrzucenie poza nawias społeczny (Blomkvist został właśnie ograny przez potężnego przeciwnika, a Lisbeth ma kuratora) i nieustępliwość w tropieniu. To jakby dwie szkoły podejścia do informacji - dorosły dziennikarz przegląda papiery i obwiesza ściany wydrukami, zaś młoda hakerka jest niemal zrośnięta ze swoim laptopem i głównie grzebie w plikach, choć obydwoje nie zamykają się tylko w jednym sposobie (smaczek dla fanów wolnego oprogramowania - na dysku Osy jest jakaś dystrybucja Linuksa z rodziny Debiana, a na pulpicie Mac OS X Mikaela widać ikonkę Firefoksa).

Scenariusz, oparty na świetnej podobno książce, usprawiedliwia użycie nadmetrażu taśmy filmowej - w przeciwieństwie do "Wojny polsko-ruskiej", której słusznie zarzucano zbędną "dokrętkę" na końcu, "Millenium: Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet" ma dosyć materiału fabularnego, żeby przez całe 2,5 godziny seansu nigdy nie nudzić.

W tym dość uporządkowanym kryminale z nietypowym zestawem bohaterów mamy bardzo krytyczne spojrzenie na szwedzkie elity - bogata rodzina, w gronie której toczy się śledztwo, jest tak samo nieprzyjemna jak magnat, który wrobił Blomkvista. Z filmu można zrozumieć, że współczesne patologie nie są niczym zupełnie nowym, że ciemne siły - sadyzm, nienawiść, brutalna męska dominacja - są podobne jak kiedyś. W tym sensie nasza urozmaicona para protagonistów jest autorom potrzebna jako ilustracja tego podobieństwa.

Więcej nie powiem, żeby nie zdradzać treści. Przy mało nowatorskiej formie to ona jest najważniejszym powodem, żeby obejrzeć ten film. Nie umniejszam przy tym roli Lisbeth, zagranej dobrze i mocno przez Noomi Rapace, bo to jego drugi atut, no i wreszcie ta zaciętość i pasja w mówieniu o złu jako czymś jednoznacznie złym (a nie na przykład atrakcyjnym albo śmiesznym, bo karykaturalnym).

Choć muszę z pewnym zaskoczeniem odnotować, że znalazło się też miejsce dla pozytywów. Nie tyle, żeby zniweczyć generalnie ciężki ton i uspokoić zimne ciarki, ale dość żeby nie pomyśleć, że świat chyli się ku upadkowi. Ktoś bardziej krytyczny mógłby to zinterpretować jako łaszenie się pod publiczkę, mnie to jednak odpowiada i uważam za wystarczająco wiarygodne. Może nawet prawdziwa nowość filmu polega na tym, że sympatyczną prostotę łączy z gorzką brutalnością, zamiast licytować się tylko ilością dreszczy.

"Millenium: Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet" to przedsmak ekranizacji dwóch następnych bestsellerów Stiega Larssona. Tym razem ta sama para aktorów wystąpi pod kierownictwem innego reżysera, ciekawe jak to zmieni sposób realizacji i efekt końcowy. Nie spodziewam się, żeby tych dwoje doskoczyło do poziomu sentymentalnego gliniarza Kurta Wallandera, ale szwedzki patent na zaangażowaną, moralistyczną, ale nie stetryczałą krytykę rzeczywistości, może znów zabłysnąć na ekranie.

Zwiastun: