Bajka o żabach i komarach (30 WFF)

Data:
Ocena recenzenta: 4/10

Na początku muszę przyznać się do ignorancji. Nie mam zupełnie doświadczeń w oglądaniu kina filipińskiego. Być może coś kiedyś widziałam przypadkiem na Festiwalu Pięciu Smaków, ale mój umysł nie zaklasyfikował tego pod „kino filipińskie”, zatem nie umiem do tego wrócić. Na pewno nie oglądałam żadnego filmu Brillante Mendozy czy Lav Diaza. Mój umysł był pod tym względem do wczoraj tabula rasa. Mój pierwszy raz to 120 min ze Sprawiedliwością w reżyserii Joela Lamangana. Nie powiedziałabym, żeby był to najlepszy wybór.

Historia opowiedziana w tym filmie toczy się wokół kobiety w średnim wieku, matki dorosłych już dzieci (mąż nie żyje i nie jest dobrze wspominany, kobieta nazywa go „nierobem”), która pracuje w Manili dla firmy zajmującej się handlem ludźmi. Biring, bo tak ma na imię bohaterka, jest czymś w rodzaju asystentki i bliskiej powierniczki swojej pracodawczyni, lubieżnej Vivian. Vivian wyciągnęła Biring z biedy, którą reżyser z lubością pokazuje co chwila fotografując manilskie ulice wypełnione żebrzącymi ludźmi w każdym wieku. Tłok, brud i bieda. Brak nadziei, narkotyki, prostytucja. Z tego wszystkiego udało się Biring wyrwać, choć nie trafiła do raju. Jako osoba wierząca i posiadająca zasady, współczuje dziewczynom (i chłopcom), którzy przechodzą przez jej firmę i są sprzedawani dalej. Oczy aktorki często wypełniają się łzami. Ale co poradzisz. Rzeczywistość jest brutalna i trzeba żyć. A tu jeszcze Biring zostaje wmieszana w morderstwo. Okazuje się, że może być jeszcze gorzej. Firma jej przyjaciółki to tylko początek kariery Biring. I początek jej wychowania. Wychowania do bycia żabą, która zjada komara, a nie komarem. Bo tylko takie role są do obsadzenia. Można jeszcze klepać przeraźliwą biedę na ulicach Manili. A co robi Biring z zarobionymi pieniędzmi? Oddaje je na kościół budowany w jej rodzinnej miejscowości, próbuje wcisnąć córce, która potępia sposób zarobkowania swojej mamy, daje żebrzącym lub… rozrzuca z wysokiej (kościelnej?) wieży wznoszącej się na Manilią, by udobruchać duchy miasta.

Co wynika z tego filmu? Reżyser przed seansem powiedział, że tym filmem chciał zwrócić uwagę na problem handlu ludźmi, który nadal kwitnie na świecie. To jednak tylko powierzchniowa warstwa filmu. Mnie na myśl od razu przyszedł inny film azjatycki, opowiadający całkiem odmienną historię, a mianowicie koreański Ujrzałem diabła. Policjant ścigający zabójcę swojej narzeczonej powoli sam zamienia się w zabójcę. Jak cienka jest granica między dobrem a złem. Jak łatwo ją przekroczyć. Przyglądanie się złu, pozostawanie biernym wobec niego, odciska w człowieku piętno. Tworzy się szczelina, przez którą wsącza się w człowieka nihilizm. Biring nie jest tu wyjątkiem. Jej wiara nie jest chyba zbyt silna, raczej wynika z przesądów, którym hołduje. Przytłoczona niemocą, patrząc jak niemoralni ludzie opływają w dostatki, a całe rzesze zmuszone są do upodlającego życia, dokonuje wyboru. W pewnym momencie się waha, chce postąpić dobrze, ale raz ustąpiwszy złu, ono czuje się jej panem i przypomina jej o tym. Innymi słowy, nihil novi.

Dużym plusem jest tu wykreowana przez filipińską gwiazdę, Norę Aunor, postać Biring. Dzięki specyficznemu poczuciu humoru oraz świetnej grze aktorskiej nie jest to postać jednowymiarowa. Nie można tego jednak powiedzieć o innych bohaterach Sprawiedliwości. Pewien niewykorzystany potencjał tkwił w młodym prawniku, będącym na usługach syndykatu. Kiepsko zagrała aktorka wcielająca się w postać córki, natomiast rola Vivian była tak przerysowana, że aż niezamierzenie śmieszna (podobnie rzecz się miała z postacią szefa syndykatu).

W moim odczuciu, ten film, mimo poruszania ważnych wątków, jednak się po prostu nie klei. Sceny aktorskie wypadają sztucznie, tak samo niestety dialogi. Do zachwytów mi daleko.

Film bierze udział w Konkursie Międzynarodowym na 30 Warsaw Film Festiwal

Zwiastun: