Demony Zwiagincewa

Data:
Ocena recenzenta: 8/10
Artykuł zawiera spoilery!

Kilka razy zabierałam się do pisania o Lewiatanie, kilka razy próbowałam sobie to wszystko uporządkować, o czym pisać, o czym lepiej nie, o czym zwyczajnie nie warto. Najbardziej mnie dziwi, że w ogóle chcę się na temat tego filmu wypowiadać, nie przepadając szczególnie ani za Zwiagincewem ani za Biblią i do obojga mając ograniczone zaufanie. Wybaczcie, tak jakoś wyszło…


Pierwsza myśl jest często głupia

No więc najpierw uderzyło mnie, że w filmie „wygrywają” ci, którzy wierzą w Boga (chrześcijańskiego), natomiast ci, którzy, ujmijmy to tak: "mają wątpliwości", są skazani na porażkę. Przy okazji ci wierzący (autentycznie wierzący, a nie tylko „wierzący”) to wilki w owczej skórze, bezwzględne, sprzedajne szuje z rękami po łokcie ubabranymi we krwi. Jak to? Dlaczego? Czyżby chodziło o to, że nawrócony łotr jest więcej wart niż dobry w gruncie rzeczy, niewierzący człowiek? Ale dosyć, bo czuję, że zaczynam zadawać pytania w stylu rosyjskiego „prawosławnego ateisty”, którego dobrym przykładem jest Nikołaj, główny bohater Lewiatana. W odpowiedzi mogę co najwyżej usłyszeć od miejscowego batiuszki historię o Hiobie. O tym, że tylko zgoda na świat, taki jaki jest, razem z pleniącym się w nim złem i niesprawiedliwością, i pokora wobec wyroków wyższej siły mogą przynieść ukojenie. A ponieważ słyszałam to już wiele razy i z różnych źródeł, nie mam ochoty się na tym temacie zawieszać. Koniec.

Pierwowzór

Kilkakrotnie, pytany skąd wziął pomysł na film, reżyser wskazuje na historię Marvina Johna Heemeyera, weterana wojny w Wietnamie, właściciela małego warsztatu samochodowego w miasteczku Granby, w stanie Kolorado. Heemeyer przez kilka lat na drodze sądowej walczył o swoje prawa z lokalnymi władzami i przedstawicielami lokalnego biznesu, był poddawany różnego rodzaju naciskom i represjom i ośmieszany w lokalnych mediach. Kiedy wszystkie inne sposoby zawiodły, chcąc, by jego głos, jego reakcja na wyrok sądu ostatniej instancji, który uznał za niesprawiedliwy, została dostrzeżona i usłyszana, uzbrojonym buldożerem rozwalił kilkanaście administracyjnych budynków (w tym miejski ratusz, dom burmistrza i fabrykę cementu) po czym popełnił samobójstwo. Dla wielu stał się symbolem sprzeciwu wobec biurokratycznej machiny, swoistym ludowym bohaterem.

Główny bohater najnowszego filmu Zwiagincewa, Nikołaj, również ma za sobą wojenną przeszłość, jest świetnym mechanikiem samochodowym, i dokładnie tak jak w amerykańskiej historii, to ziemia, na której znajduje się jego dom i warsztat, jest przyczyną sporu, w który wdaje się z władzami miasta. Ma gwałtowny charakter i kiedy odgraża się, że spali „pałac”, który sobie na miejscu jego domu postawi mer miasteczka, nie mam cienia wątpliwości, że jest w stanie to zrobić.

Kurcze, tak by się jakoś absurdalnie chciało pokazać ten film tym Amerykanom z tego miasteczka. Ciekawe, jak by go odebrali, na ile rozpoznaliby swojego bohatera w bohaterze Zwiagincewa (znaczy Serebriakowa). Gdzieś kiedyś słyszałam takie słowa: „Nie wierzę w przyjaźń między narodami, wierzę w przyjaźń między ludźmi.” Naiwne? Może. Ale mi się podoba.

Zniszczony fresk

Nikołaj, szukając syna, zapuszcza się do zburzonej cerkwi, gdzie nastoletni chłopcy spędzają wieczory pijąc, paląc i gając na gitarze wokół ogniska. Rozwala się pod ścianą, pije prosto z gwinta, a potem jakby przypadkiem wzrok jego napotyka zatarty częściowo fresk. Wpatruje się dokładnie, mrużąc oczy, z wyraźnym wysiłkiem, jest w tym stadium zamroczenia alkoholowego, kiedy obraz zaczyna się rozmazywać, a poza tym jest noc, fresk jest zniszczony, blask ognia ledwo go oświeca. A jednak to, co widzi, wyraźnie go dotyka. Jakby zobaczył siebie, przeczucie własnego losu. Nie, nie Hioba. Fresk przedstawia scenę, w której podczas uczty przynoszą pięknej Salome głowę Jana Chrzciciela. Herod nakazał ściąć proroka, a jego głowę przynieść na srebrnej tacy na życzenie młodej księżniczki, żeby dla niego tańczyła. A Salome zażyczyła sobie takiego osobliwego podarku, ponieważ tak kazała jej matka, Herodiada. Herodiada była żoną Heroda (Salome to jej córka z poprzedniego małżeństwa), a Jan Chrzciciel zaszedł jej za skórę krytykując małżeństwo jej i Heroda jako niezgodne z żydowskim prawem. Taki łańcuszek żądz. Dlaczego o tym piszę? Nikołaj cały czas powtarza, że mer chce jego ziemi, żeby zbudować sobie na niej „pałac”. Naiwny. Jedyne, czego chce mer, to utrzymać się u władzy, zostać ponownie wybranym w przyszłorocznych wyborach. Za dużo jest krwi na jego rękach, żeby mógł żyć spokojnie, jeśliby ewentualnie został odsunięty. Ziemi Nikołaja potrzebuje nie dla siebie, tylko dla jakiejś firmy, pod jej jakąś inwestycję. Jakiej firmy? Tego nie wiemy. To dla mnie bardzo znamienne, że Zwiagincew, który nie zawahał się otwarcie oskarżyć instytucji cerkwi i państwa (musiał wiedzieć, jakie interpretacje zrodzi portret Putina wiszący w gabinecie mera), nie podał żadnej nazwy korporacji, choćby tak, dla przykładu, choćby nawet zmyślonej. W rozmowie mera z zamawiającym (w stosunku do którego jest przesadnie uniżony i uprzejmy) kilkakrotnie pada tylko słowo „marka” (бренд). Ale niepodanie jakiejś informacji też jest informacją, prawda? Wyższe ogniwa łańcuszka giną w mroku… Jedyne, co możemy wywnioskować, to że zarówno przedstawiciele władzy kościelnej, jak i świeckiej są tylko narzędziami w rękach potężniejszych graczy. Których imienia nie odważą się głośno wymówić, nawet w prywatniej rozmowie przy zamkniętych drzwiach.

Ruiny cerkwi i strzelanie do portretów

Ruiny cerkwi, rudery widziane z okna autobusu, którym Lila jedzie do pracy, wraki łodzi, olbrzymi szkielet wieloryba, wreszcie dom Nikołaja burzony w ostatnich kadrach - reżyser z upodobaniem epatuje takimi obrazami, jakby czuł potrzebę nieustannego przypominania nam o końcu, przemijalności wszystkiego. Do tego te morskie fale wiecznie rozbijające się o przybrzeżne skały. Jak ludzkie życia, przerażająco kruche wobec potęgi bezwzględnego systemu. A przecież morze to potężny żywioł. W napadzie manii prześladowczej, widząc wokół siebie samych wrogów, mer przywołuje obraz sztormu, a obecną sytuację określa mianem ciszy przed burzą.

Myślę, że nie ma wśród osób, które obejrzały film ani jednej, która przeoczyłaby ten portret Putina na ścianie, w gabinecie mera, i scenę strzelania do portretów Lenina, Breżniewa, Gorbaczowa i innych „znakomitości” minionej epoki. Nie jestem natomiast pewna, czy zauważyliście, że na regale w tym samym gabinecie tego samego mera stały ikony z Matką Boską i Chrystusem. Jeszcze więcej wisiało ich w cerkwi, za plecami skorumpowanego prawosławnego hierarchy. Co w tym dziwnego? A co dziwnego w fotografii prezydenta państwa w gabinecie urzędnika? Nie wiem, czy zastanawialiście się, skąd się w miasteczku wzięła opuszczona, zrujnowana cerkiew? Skąd się wzięła cała masa podobnych zrujnowanych cerkwi na terytorium RF? Myślę, że można zinterpretować ten film jako ostrzeżenie, i to zarówno dla zwierzchników państwowych, jak i kościelnych: bywało już, że strzelaliśmy do carów, grabiliśmy cerkwie, paliliśmy ikony. To się może powtórzyć. I to powtórzyć w takim wymiarze, że amerykański „ostatni bohater” i jego Killdozer będą w porównaniu z tym, co stanie się tutaj tylko dziecinną igraszką. Ponieważ w ostatecznym rachunku to wy jesteście zależni od nas, a nie my od was, jak się może na pierwszy rzut oka wydawać.

Ale jest też inna możliwość

No właśnie, nie napisałam jeszcze o Hiobie! O studium degradacji człowieka, który traci po kolei majątek, przyjaciół, rodzinę, aż wreszcie ląduje po uszy w gnoju, a jego twarz i całe ciało pokrywa się wrzodami. Widoku pokrytej wrzodami twarzy Serebriakowa (aktora, który gra Nikołaja) Zwiagincew nam oszczędził, zamiast gnoju jest kolonia karna o zaostrzonym rygorze. Można się w odpowiedzi na niesprawiedliwość zbuntować i chwycić za broń, lecz można też, jak proponuje Nikołajowi miejscowy batiuszka, uzbroić się w pokorę, znieść i przecierpieć próby, którym Bogu spodobało się nas poddać. Kto wie, może miłosierny Bóg ześle Nikołajowi szczęśliwy finał, może niczym biblijny Hiob nasz bohater dożyje stu czterdziestu lat i będzie się cieszyć widokiem swoich potomków w czwartym pokoleniu. Jeśli oczywiście uwierzy, że opowieść o Hiobie to nie bajka. I pogodzi z niesprawiedliwością, której padł ofiarą. Nikołaj zostaje skazany na 15 lat więzienia, ale nie traci przecież życia. Nie wiemy, które rozwiązanie ostatecznie wybierze. Lewiatan to film z otwartym zakończeniem.


Poza głównym wątkiem

Jedna z ostatnich scen w filmie przedstawia budzące się w ludziach miłosierdzie. Chodzi mi o Paszę i Andżelę, którzy postanawiają zaopiekować się Romą. Syn Nikołaja nie trafi do domu dziecka, zamieszka u przyjaciół rodziny, być może będzie mógł widywać ojca lub przynajmniej wymieniać z nim lisy. Wiara w człowieka, miłosierdzie, katharsis (kiedy Andżela przytula Romę, a Pasza wychodzi zapalić, i oto widzimy łzę spływającą po policzku „menta”), chyba pierwszy raz widzę coś takiego w filmie Zwiagincewa! Tylko tym imieniem, „Andżela", mnie dobił. Bo w tym filmie, tak samo jak i w poprzednich Zwiagincew kontynuuje swoją zabawę z imionami, z ich symbolicznymi znaczeniami, z zapisanymi w nich losami postaci. Oponentką Andżeli, reprezentantką ciemnej strony kobiecości jest Lila - Lilith oczywiście. Popatrzcie na te jej wężowe ruchy, długie ciemne włosy, uwodzi jakby przypadkiem, jakby wcale tego nie chciała, ostatecznie gubi Nikołaja, też jakby przez przypadek, własnych dzieci nie ma, a cudze jej nie lubią… od pierwszej sceny się wie, że ta to myśli i serce ma czarne. Między tymi dwiema kobietami, Andżelą i Lilą reżyser rozpiął opowiadaną przez siebie historię, prezentowany nam obraz; jedna z pierwszych scen to Roma „posyłający” Lilę, jedna z ostatnich - Andżela przytulająca chłopca.

Zaczęłam z tymi imionami, ale nie chce mi się tej myśli ciągnąć, za bardzo się i tak rozpisałam. Jak na Zwiagincewa, bardzo dużo w Lewiatanie postaci. I każda z nich jest ważna, nad każdą warto się zastanowić, każda zasługuje na oddzielny rozdział, każda to cała odrębna historia, żadna nie jest tylko postacią pomocniczą. Każda jest znakomicie zagrana, przemyślana w każdym detalu. Za każdym razem, kiedy człowiek spotyka się z człowiekiem, powstaje takie napięcie, jakby to świat zderzał się ze światem. Do tego dochodzi cały ten ładunek zapisany w imionach. Ja już kończę, sami sobie pozostałe imiona rozszyfrujcie, w końcu po to je Zwiagincew swoim bohaterom nadał.

--
Zwiagincew o Heemeyerze:

Zwiastun:

Fajny tekst. Ale mam jedną uwagę do Twojej uwagi, że nieznana jest tajemnicza "korporacja", która przejmuje ziemię Nikołaja. Wydaje mi się (choć pewności nie mam, musiałbym zobaczyć tę scenę jeszcze raz), że odpowiedź na to w filmie jest...: Przeczytaj spoilery +

Cieszę się, że Ci się podobało. Oskarżenie cerkwi oczywiście jest, przemowa popa pod koniec filmu stanowi paralelę do wyroków wygłaszanych w sądzie.

"Jak ludzkie życia, przerażająco kruche wobec potęgi bezwzględnego systemu."
Czy naprawdę mamy do czynienia z wszechwładnym systemem? Przecież ta władza jest bardzo krucha, brutalna, ale słabo ugruntowana. Dla mnie to film o braku państwa, o istnieniu jedynie jego rozpadającego się szkieletu symbolizowanego przez kości wieloryba.

Co do obrazów, portretów, zdjęć itd. to warto zwrócić uwagę na to, że one są zwykle strukturalnie podobne do ikon. Jakby cerkiew miała władzę nad wizerunkami świata, co w kontekście interpretacji księgi Hioba jaka się pojawia w "Lewiatanie" (gnostyckiej, zmieniającą historię jedynie w ciąg obrazów) sprawia, że tak naprawdę jedyne co pozostało na tej ziemi jałowej, ostatnią rzeczą narzucającą chaosowi jakieś struktury, to prawosławie. Nie ma się więc co dziwić, że "wygrywają" wierzący. Niewierzący muszą przegrać, bo jedyną grą w jaką da się zagrać jest chrześcijaństwo.

Absolutnie się zgadzam państwo jest instytucją fikcyjną, pozostałości struktur jego władzy to tylko narzędzie w rękach korporacji (pieniądza), a one wolą pozostać w cieniu, tylko dlatego pozwalają tym urzędnikom siedzieć dalej na stołkach, póki są im potrzebni. I dopóki naród nie zidentyfikuje prawdziwego przeciwnika, będzie tylko bez sensu strzelał do starych portretów albo ewentualnie burzył pomniki Lenina, jakby to mogło cokolwiek zmienić (poza chwilowym rozładowaniem frustracji oczywiście).

Podoba mi się Twój pomysł z kośćmi wieloryba symbolizującymi nieobecność państwa, ja to podobnie widzę. Kości wieloryba to też nieobecność wartości: sprawiedliwość (sąd) i prawda (cerkiew) są tylko pustymi słowami, które dla nikogo nic już nie znaczą. Kiedy ten dzieciak tam siedzi naprzeciw szkieletu - on widzi przed sobą, w makroskali, swoją własną wewnętrzną pustkę, utracony sens.

Podobnie rozumiem symbol morza, żeby po nim żeglować musisz mieć koordynaty. Ich brak - to właśnie Lewiatan. On jest w Tobie, nie poza Tobą. I nie możesz go złapać na wędkę bo go nie ma zwyczajnie, bo to, czym on jest - to brak.

Pamiętasz te dwa „tryptyki” w samochodzie - trzy naklejki ze świętymi i trzy z roznegliżowanymi panienkami. Zwiagincewowi nie chodziło o to, że cerkiew ma władzę nad wizerunkami, on chciał pokazać, że ona jest w jest w stadium totalnej degeneracji. Nie tylko sprzedajna, ale i tania (czy jakoś tak :)

Tak ja to interpretuję oczywiście i nie chcę Ci w żadnym wypadku narzucać mojej interpretacji :)

Dodaj komentarz