Trochę inny żywot gwiazdy rocka

Data:
Ocena recenzenta: 7/10

Mówi się, że życie gwiazdy rocka nigdy się nie zmienia. Że to wieczne imprezowanie się nie kończy, bez względu na wiek, że ciężko rozstać się z alkoholem, narkotykami, młodymi kobietami. Ot, taki stereotyp. Ale taka egzystencja ma również swoje konsekwencje. Historia Danny’ego Collinsa została delikatnie zainspirowana prawdziwymi wydarzeniami z życia pewnego folkowego artysty, lecz to przede wszystkim studium gwiazdy (których w świecie nie brakuje), która stała się na kilkadziesiąt lat kimś innym, niż była w rzeczywistości. Tytułowy „Idol” może być showbiznesowym everymanem, i pomimo, że wszystkie te schematy znamy od dawna, w tej historii zdaje się być coś innego.

Danny Collins (Al Pacino) jest podstarzałym rockowym piosenkarzem, który odcina kupony od swojej muzycznej kariery. Pomimo swojego wieku to nadal gwiazda światowego formatu żyjąca jak imprezowicz w kwiecie wieku. Nie stroni od narkotyków, alkoholu i nadal zadaje się z młodymi kobietami. Podczas jego imprezy urodzinowej jego manager, Frank (Christopher Plummer), wręcz mu niebywałe znalezisko. List napisany do Danny’ego czterdzieści lat temu, u początków jego kariery, przez samego Johna Lennona. To wydarzenie sprawia, że muzyk stara się zmienić swoje życie. Porzuca światową trasę koncertową, młodą narzeczoną, narkotyki i zaszywa się w małym hotelu w New Jersey. Zaczyna pisać nowe piosenki i postanawia wreszcie spotkać swojego dorosłego syna wraz z rodziną, których nigdy jeszcze nie widział. Jak bardzo droga Danny’ego do odkupienia będzie trudna? Czy uda mu się odnaleźć w sobie wrażliwość początkującego muzyka sprzed 40 lat?

Dan Fogelman zasłynął jako scenarzysta takich filmów jak „Kocha, lubi, szanuje” czy „Mama i ja”. „Idol” to jego reżyserski debiut, lecz z wyraźnym zacięciem scenariopisarskim. Amerykanin sięga po schematy funkcjonujące w podobnych produkcjach od dekad – gwiazda z potencjałem, która idzie drogą popularnego karierowicza, rockman, który na stare lata uświadamia sobie miałkość swojego życia, nigdy nie widziany syn, dojrzała kobieta, która pomaga mu w przemianie, artystyczna godność, którą bohater próbuje odzyskać. Jak widać fabularnie to obraz bardzo przewidywalny oraz wyświechtany. Lecz co ciekawe – ta sztampa wcale nie irytuje. Wszystko dlatego, że Fogelman ma tajną broń – pierwszoligowego aktora, który naprawdę wyciska z siebie ostatnie krople krwi.

Al Pacino nieco tonuje swoją grę. Można odczytać w „Idolu” charakterystyczne dlań powiedzonka, gesty, które zdążyliśmy poznać przez wiele lat jego kariery, jednak brak im ciężkości, która zawsze towarzyszyła jego rolom. Dzięki jego grze postać Collinsa nabiera pewnej lekkości, nastraja optymizmem. Aktor w trakcie swojej długiej, bogatej kariery raczej ukrywał swoją komediową stronę. W przypadku "Idola" zmienia się w ciepłego, sympatycznego starszego faceta. Choć znamy wagę przewinień głównego bohatera, nie sposób go nie polubić. Postać, która w pierwszej scenie prezentuje się jako wrażliwy człowiek z wielką karierą na horyzoncie, to sympatyczny chłopak, który gdzieś się pogubił. Mimo, że brzmi to jak wyświechtany frazes, dzięki grze Pacino wcale takim nie jest. To już nie zgorzkniały artysta, który buduje w swojej willi windę, lecz ktoś kto może się stać każdemu bliski sercu.

Partnerujący mu aktorzy – Annette Bening i Christopher Plumer – szokują artystyczną dojrzałością w prowadzeniu swoich postaci. „Idol” to jeden z filmów, który uświadamia, jak wielu wielkich aktorów jest już w wieku 60, 70, 80+ i zmusza do zastanowienia: „kiedy to się stało?” lub „co będzie, jeśli ich zabraknie?”.

Wykorzystane w filmie utwory Johna Lennona dodają mu za to nie lekkości, a powagi. To odczucie wzmaga się w kontraście z utworem głównego bohatera, tak kiczowatym, tak złym, że od razu wpada w ucho i trudno się od niego uwolnić. Piosenki jednego z Beatlesów są też komentarzem życia Collinsa, niekiedy bardzo gorzkim i wymownym.

„Idol” to chwytający za serce obraz, który byłby kolejnym z tysiąca, gdyby nie Al Pacino. Wielki aktor nadaje mu sensu, wyrywając go z objęć sztampowości, czyniąc go czymś więcej niż hollywoodzkim wyciskaczem łez.

Zwiastun: