Ostatni Ram Jam

Data:
Ocena recenzenta: 10/10

Po obejrzeniu Wrestlera mam wrażenie, że Darren Aronofsky byłby w stanie nakręcić oskarowy film o codziennych zmaganiach z rzeczywistością pracownika sklepu mięsnego. Scenariusz nowego obrazu reżysera "Requiem for a Dream" i "Źródła" jest prosty, pozbawiony zaskoczeń, można powiedzieć: sztampowy. Jednak scenariusz w filmach Aronofskiego to zawsze tylko dodatek. Konieczny, ale niezbyt fascynujący element układanki jaką jest sztuka kinowa. To co się liczy, to wniknięcie głęboko do ludzkich emocji. I po raz kolejny udaje się to doskonale.

Randy 'The Ram', starzejący się wrestler, była gwiazda amerykańskiego wynalazku nazywanego tam "zapasami", a sprowadzającego się do przekonującego udawania walki -- wręcz lub z użyciem ostrych narzędzi -- nie może pogodzić się z utratą popularności i mimo poważnych problemów ze zdrowiem, postanawia odbyć "ostatnią walkę", która -- jak sądzi -- przywróci go z powrotem na szczyt. To jednak tylko marzenie, bo lata sławy dawno minęły, a Randy trwa, pracując fizycznie, imając się różnych mało ambitnych zawodów, przez chwilę sprzedając nawet w supermarkecie, a weekendami trenując wrestling w amatorskim lokalnym klubie ze zwykle o pokolenie młodszymi od niego naśladowcami. Wieczory natomiast zwykle spędza w klubie nocnym, gdzie nawiązuje związek-niezwiązek z miejscową striptizerką. I to właśnie ten związek, wespół z próbą odzyskania zaufania córki, którą porzucił lata temu i która nie chce go obecnie znać, stanowi, oprócz niemożności oderwania się od wrestlingu, główny wątek filmu.

Ale jak pisałem, fabuła nie jest tutaj kluczowa. Czytałem gdzieś (być może w miesięczniku "Kino"), że film ten jest "próbą zwrócenia uwagi na to jak Ameryka traktuje swoje byłe gwiazdy". Nie wiem po co ktoś miałby zwracać na to uwagę, co to właściwie kogo obchodzi i po co robić o tym film? Na szczęście Aronofsky ucieka od tego rodzaju głębokich przemyśleń, a skupia się na głównym bohaterze, jego bezradności, jego walce, jego nieustannym próbom wyrwania się ze świata, który był kiedyś jego życiem, ale który dawno przeminął. I to skupienie na Randym jest siłą tego filmu -- naturalistyczne wręcz pokazanie jego zmagań (przygotowanie do walki, czyszczenie ciała z krwi i usuwanie z niego "artefaktów" tuż po niej), jego codzienności (scena gry w Nintento z dzieckiem sąsiadów -- oczywiście w wrestling, przypadkowy seks z fanką pamiętającą jego ringowe sukcesy), która nie pozwala mu zapomnieć o tym kim jest, a właściwie kim był.

Osobny akapit wypada tu poświęcić odtwórcy głównej roli, znakomitemu Mickiemu Rourke. Jego gra jest tak naturalna, tak realistyczna, że wydaje się, że 'The Ram' to właśnie on sam. Bo trudno inaczej wytłumaczyć fakt, że banalna scena przeprosin córki, gdzie padają same typowe w takich chwilach słowa, to jedna z najbardziej autentycznych i wzruszających chwil w filmie.

Dzięki popisowi Rourke i świetnemu budowaniu klimatu przez muzykę, montaż i "to coś" dodane przez Aronofskiego, "Wrestlera" ogląda się z zapartym tchem, do końca, do tytułowego ostatniego "Ram Jama" czyli skoku z rogu ringu na "dogorywającego" przeciwnika.

Zwiastun:

Uznałem, że jeśli po dwóch tygodniach nadal będę pod wrażeniem tego filmu, zwiększę mu ocenę do 9, czyli tyle ile chciałem dać tuż po seansie, ale się powstrzymałem, uznając że film z tak sztampowym scenariuszem nie może mieć dziewiątki. Ale -- raz kozie śmierć! :)

Wiesz, chyba z samej ciekawości obejrzę, bo świetnie napisałeś i co więcej, podniosłeś ocenę :)

Przypadkiem zauważyłem, że dziś polska premiera "Zapaśnika". Odświeżam więc wątek licząc na dyskusję. Najbardziej ciekawią mnie powody dla których NIE PODOBAŁ wam się ten film.

Aronofsky to jeden z moich ulubionych reżyserów i nigdy nie wątpiłam, że nawet jeśli zrobi film o glonojadach, to będzie on znakomity. Na "Zapaśniku" się nie zawiodłam, chociaż boję się jednego (być może jest to właśnie to, co mi się nie podoba) - że go łatwo zapomnę. Scenariusz jest nieciekawy, wszystko już kiedyś było. Być może utkwi mi w pamięci ostatnia scena, ale to też ze względu na jej realizację. Potrafię się zdystansować, jeśli film faktycznie jest o niczym, tak jak "Pies andaluzyjski", ale w innych przypadkach lubię, czy wręcz wymagam, ciekawej opowieści. Aronofsky jak dotąd zawsze mnie porywał, przerażał, bawił. Dziś po raz pierwszy - tylko wzruszył. Szkoda.

Ja pamiętam prawie każdą scenę, mimo że film oglądałem w kinie w styczniu. Jakoś tak się stało, że naprawdę bardzo zapadł mi w pamięć, stąd też podniosłem ocenę po kilku tygodniach od obejrzenia.

I nie zgodzę się, że opowieść była nieciekawa. To, że prawie wszystko już było nie znaczy wcale, że film jest nieciekawy czy nudny. Ja w każdym razie na Zapaśniku (nieszczęśliwy tytuł dość, swoją drogą) nie nudziłem się ani sekundy.

Dałam się wciągnąć i nie nudziłam się, póki siedziałam przed ekranem. I jeszcze dłuższy czas po wyjściu z kina byłam pod wrażeniem, bo to jest, jako całość, naprawdę dobry film. Ale pozostał mi pewien trudny do zdefiniowania niedosyt. Uważam, że taki aktor i taki reżyser zasługują na coś więcej niż scenariusz na czwórkę.

Poprzednie filmy Aronofsky'ego nie dawały się zapomnieć, a co do tego mam wątpliwości. No nic, sprawdzę za miesiąc. :)

Obserwowanie stada filmasterów dyskutujących o oskarach przed polskimi premierami filmów było strasznie wkurzające. Wreszcie jednak miałem okazję zobaczyć film, który od początku dyskusji był moim bezdyskusyjnym faworytem. Mimo sporych oczekiwań, wyszedłem poruszony - dostałem dokładnie to, co chciałem a film w moich oczach bije na głowę wszystkich pozostałych kandydatów oskarowych.

Nie rozumiem tylko, jakie masz zastrzeżenia do scenariusza? Prosty w sensie możliwy do opowiedzenia w kilku słowach nie znaczy zły! Miarą scenariusza nie jest stopień skomplikowania, lecz spójność, odpowiednie tempo i potencjał zainteresowania widza. Zawiłe fabuły zostawmy powieściom, głębokie postacie i relacje między nimi teatrowi, a kino najlepiej się sprawdza w gatunku noweli, niezmuszone do 20 ujęć na minutę w celu opowiedzenia całej historii. Najlepszym dowodem jest tu 'Prosta Historia', którą również ocanisz wysoko.

Wiem, że można nie lubić Aronofskiego, lecz jego zamiłowanie do upodlenia widza jest tu bardziej umiarkowane niż w 'Requiem...' a w filmie nie ma ani jednej niepotrzebnej sceny. Jeśli ktoś chce romans z happy endem, to się gorzko przejedzie (jak ładnych kilku piątkowych widzów dzisiaj, he he), lecz jest to perfekcyjne kino. Do tej pory miałem szaconek do Aronofskiego jako bardzo sprawnego reżysera, lecz tym filmem wchodzi dla mnie do pierwszej ligi.

To nie jest tak, że mam jakiś zarzut do scenariusza. Po prostu stwierdzam fakt -- scenariusz nie jest ani oryginalny ani specjalnie błyskotliwy czy zaskakujący. To średni (może nawet dobry) scenariusz hollywoodzki. I tyle.

To nie scenariusz sprawia, że Zapaśnik dostał ode mnie 9/10., co zresztą widać w szczątkowych ocenach.

Wrestler to film kultowy dla mnie.Na pewno wiele razy go jeszcze obejrzę.Nie ma w tym filmie zbędnej sceny,czy dialogu.Chyba jednak ten film bardziej trafia do męskiej części publiczności.

Oooo... Do męskiej? A dlaczego? ;)

No, film o "twardym facecie" (choć może to nie do końca prawda, ale przynajmniej na takiego pozuje Ram), dużo bijatyk, klub ze stiptizem... mam wymieniać dalej? :)

Say no more :) W sumie to chyba prawda, w czasie walk na ringu coś się kurczyło w moim delikatnym damskim serduszku. Ale za to ja mogłam docenić ciuchy, które nosiła Cassidy, gdy zdecydowała się ubrać jakoś bardziej wyjściowo. Bardzo dobrze dobrane.

Ciekawi mnie Michuk, że nie poruszyłeś w swojej recenzji w ogóle wątku tego, że to jest film o Mickeyu Rourke. Taka zakamuflowana biografia :) On miał przecież w pewnym sensie też bardzo podobny zawód jak Ram i Cassidy, czyli oparty na młodości. Obsadzano go w filmach erotycznych, i gdy młodość przeminęła, urwała się kariera (tak jak Rama i Cassidy). Też imał się potem przeróżnych zajęć. Gdy Ram stoi w ringu i mówi przez mikrofon do widowni "to Wy zadecydujecie kiedy mam odejść", to mówi to po prostu Rourke.

Oczywiście Aronofosky jest ARTYSTĄ i nie zrobił prostej biografii, tylko film bardziej metaforyczny, który odczytywać można ogólniej. Tym niemniej autentyczność Rourka sprawia, że jeszcze mocniej uderza on po emocjach.

Wg informacji prasowych pierowtnie do roli Rama przymierzany był Nick Cage więc to trochę zamazuje konluzję iż jest to film o Rourku. Niezależnie od tego nie wyobrażam sobie lepszego doboru aktora do tej postaci.

Wyczytałam w wywiadzie z reżyserem, że Rourke to był pomysł forsowany przez samego Aronofsky'ego a Cage'a typowano w rezultacie jakichś przepychanek ze studiem filmowym.

Nie poruszałem bo wszyscy o tym pisali wcześniej. Poza tym jakoś tak zwykle staram się oceniać filmy poprzez to co widzę na ekranie i staram się, żeby zewnętrzne czynniki nie wpływały na mój odbiór. Może stąd niechęć do rozgrzebywanie biografii Rourke'go.

Cieszę się jednak, że powrócił tym filmem w wielkim stylu, bo to dobry aktor jest i chętnie zobaczę go jeszcze w wielu filmach, szczególnie tak dobrych jak Wrestler.

Ja nie rozgrzebywałem, wiedziałem i trudno było mi o tym zapomnieć. Jego come back nastąpił wcześniej, bo po 2000 roku miał już na koncie kilka świetnych ról (np. Sin City, czy Animal Factory). Nie potrafiłem do końca oddzielić Rama od Mickeya.

Tyle, że w Sin City nikt go nie rozpoznał :)

No, nie rozpoznał, bo grał jakiegoś gościa, który bez przerwy krył się w cieniu i widać było tylko opalizujące plastry, którymi był pooblepiany. To nawet gorzej niż Christopher Walken, który grał Jeźdźca bez Głowy, bo w kilku scenach było mu jednak tę głowę widać. :P

A widzieliście "Animal Factory" (dziwny polski tytuł to "Gniazdo os")? Mi zajęło sporo czasu, żeby się zorientować, że to Rourke, a nawet jak już wiedziałem, to nie wierzyłem ;)

Ciekawe... czyli co, przypadek? :) A może dobrano Rourka właśnie dlatego, że tak świetnie pasował do tej historii?

Rzeczywiście mozna wyczytac że Aronofsky chciał Rourka, i Cage niejako z szacunku dla Rourka, sam wycofał się z projektu.
Aronofsky chciał Rourka bo ten idealnie pasował do roli, to oczywiste :)

to jeden z najlepszych filmów jakie widzialam. Jakkolwiek badziewnie to zabrzmi, płakałam na nim jak wariat

Dodaj komentarz