Przede wszystkim Felicja

Data:
Ocena recenzenta: 6/10

Pomysł na scenariusz jest wręcz szalony. Fabułę można streścić w jednym zdaniu: tytułowa Felicia pakuje się, jedzie na lotnisko, spóźnia na samolot, przebookowuje bilet i wraca do domu. To co jest ciekawe to sposób, w jaki reżyser opowiada historię, bardzo powoli odkrywając przed nami skomplikowaną osobowość głównej bohaterki.

Felicia jest rumuńską emigrantką, która około 1990 roku wyjechała do Holandii, by niedługo potem wyjść za mąż, urodzić dziecko i ostatecznie rozwieść się, pozostając już jednak na stałe w nowej ojczyźnie. Poznajemy ją podczas ostatniego dnia pobytu w domu rodzinnym, który jak co roku odwiedza na dwa tygodnie, mimo że mogłaby zamiast tego "wyjechać na Wyspy Kanaryjskie czy Arubę - stać ją na to". Szczegółów z życia Felicii dowiadujemy się jakby przypadkiem, z rozmów telefonicznych, które prowadzi (rozmawia przez telefon przez większą część trwającego równo dwie godziny filmu) oraz komentarzy jej rodziców, głównie matki.

Razvan Radulescu (znamy go jako scenarzystę głośnej Śmierci pana Lazarescu), dla którego "Felicia inainte de toate" jest pełnometrażowym debiutem, opowiada swoją historię realistycznie i nieśpiesznie. Wydaje się, że wydarzenia jakie widzimy na ekranie dzieją się w czasie rzeczywistym -- jeśli rodzina je obiad, obserwujemy cały posiłek, kęs po kęsie, jeśli jedzie taksówką, śledzimy całą trasę. Naturalizm płynący z ekranu wzmaga też fakt braku (poza pierwszą sceną) jakiejkolwiek muzyki czy też dźwięków dodanych w postprodukcji.

Festiwal mało znaczących czynności, jaki funduje nam reżyser, może znużyć, zwłaszcza, że przez dłuższy czas nie widać celu, w jakim Radulescu znęca się nad widzem, pokazując kadr po kadrze zwykłe sytuacje z życia codziennego, które nieraz przytrafiły się przecież każdemu z nas. Dopiero w kulminacyjnym momencie, gdy Felicia wybucha, wygarniając swojej matce wszystkie okropności, które chowała w sobie przez lata (a ta nie pozostaje córce dłużna), zaczynamy rozumieć co przyświecało twórcom, którzy tak a nie inaczej skonstruowali swoje dzieło. Dopiero przypadkowa sytuacja spóźnienia na samolot i konieczność przebywania razem o jeden dzień dłużej wymusiła na matce i córce szczerą rozmowę.

"First of all, Felicia" za pomocą bardzo oszczędnych środków i nowatorskich pomysłów narracyjnych, opowiada o sprawach istotnych dla wielu mieszkańców współczesnej Rumunii, a także dowolnej innej młodej wschodnioeuropejskiej demokracji. To film "przyziemny" i mało efektowny. Nie do końca jest to coś, czego szukam w kinie, jednak nie mogę Radulescu odmówić sprawności reżyserskiej i talentu do błyskotliwych dialogów. Tylko dzięki nim film, w którym praktycznie nic się nie dzieje, trzyma w napięciu i pozostaje w pamięci na dłużej. Podsumowując: dobry film, nie podobał mi się.

"First of all, Felicia" wyświetlany był w konkursie ON AIR toruńskiego festiwalu TOFIFEST 2010. Zdobył w nim Nagrodę Krytyki im. Zygmunta Kałużyńskiego.