Kiedy Paryż rozczarowuje.

Data:
Ocena recenzenta: 5/10

Niestety, to chyba pierwszy film z Audrey, który mnie rozczarował.
'Śniadanie u Tiffany’ego', 'Rzymskie wakacje' i 'Sabrina' (dokładnie w tej kolejności) to dla mnie filmy piękne, zabawne, czarujące i chętnie do nich powracam. 'Paryż…' był pierwszym z drugiej trójki filmów wytwórni Paramount, które pozostały mi jeszcze do obejrzenia (pozostałe tytuły to 'Wojna i pokój' oraz 'Zabawna buzia'). Szczerze mówiąc od początku byłam nastawiona, że zapewne nie zachwycą mnie, jak te trzy obejrzane wcześniej. Aczkolwiek Audrey to Audrey, więc po filmie z jej udziałem spodziewałam się co najmniej bardzo dobrej rozrywki! Ta, którą otrzymałam była na dosyć średnim poziomie…
Fabuła zakręcona jak chińskie zero. Pisarz-plejboj, w średnim wieku, wynajmuje młodszą kobietę-maszynistkę, żeby pomogła mu w przepisaniu scenariusza… którego, jak się okazuje, jeszcze nie ma! Od tego momentu fabuła przebiega dwutorowo. Jedna płaszczyzna to rzeczywistość, w której wspomniana dwójka wspólnymi siłami stara się napisać owy scenariusz. Druga zaś płaszczyzna to ich fikcja, bogato inspirowana rzeczywistością, bowiem bohaterami scenariusza stają się sam pisarz i jego asystentka. Niemal do ostatnich chwil fikcja i rzeczywistość towarzyszą sobie na ekranie i uzupełniają się – wydzwaniający producent staje się fikcyjnym stróżem prawa, a romans z kart scenariusza przeradza się w prawdziwy.
'Kiedy Paryż wrze' zawiera elementy humoru, względnej grozy, jakiejś akcji, zwrotów akcji, zwrotów tychże zwrotów akcji, et cetera. Jest wątek romansowy, kryminalny, fantastyczny. Do wyboru, do koloru. Aczkolwiek… jakoś za dużo tego. To, co miało bawić – wydaje się mało śmieszne, to, co miało nadawać akcji tempa – nuży. Mam wrażenie, że scenariusz 'Paryża…' jest niemal równie tragiczny, jak scenariusz nad którym głowili się jego główni bohaterowie.
Jeśli chodzi o aktorstwo – ktoś trafnie ujął w komentarzach na filmwebie: “Audrey robi to co zwykle – ładnie wygląda”. Miałam wrażenie, że w tym filmie praktycznie wciąż tylko otwierała szeroko oczy i usta, wydawała z siebie krzykliwe ‘och!’, uśmiechała się, wdzięczyła… i tyle. Postać Holdena to typowy pisarz-narcyz, przekonany o własnym nieodpartym uroku, z zamiłowaniem do pięknych kobiet i alkoholu. Zdecydowanie bardziej wolę te cechy w wydaniu Hanka Moody’ego (bohater serialu 'Californication'), aczkolwiek Holden wypada całkiem przekonująco i jest zdecydowanie barwniejszy niż jego towarzyszka z planu.
Najbardziej broni się tutaj muzyka. Utwory są całkiem przyjemne dla ucha i nieźle współgrają z ekranową historią. Na plus zasługują też zdjęcia, chociaż akcja fabuły gna przed siebie tak chaotycznie, że nie zdążyłam nacieszyć oczu ładnymi widokami i poczuć uroku tytułowego Paryża. Za dużo wrzenia, aż wykipiało mi bokiem ;-).