Dwa miesiące

Data:
Ocena recenzenta: 5/10
Artykuł zawiera spoilery!

Ponieważ nie sposób jest zrecenzować ten film nie dotykając treści, proszę tych, którzy jeszcze nie oglądali, a nie życzą sobie zdradzania fabuły, o staranne ominięcie wzrokiem poniższych linijek tekstu :)

Nie zdarzyło się Wam kiedyś zastanawiać, na co przeznaczylibyście ostatnie miesiące życia znając na przykład dokładną datę końca świata? A może fatalną diagnozę o swoim zdrowiu? Plaża, drinki z palemką, grono sprawdzonych przyjaciół? A może wielka feta w Las Vegas i ostatnia szklaneczka ginu z cyjankiem? Rodzina, spisywanie testamentu, ulubione widoki, czułość?
A gdybyście nie mieli rodziny ani przyjaciół? Nic do stracenia poza samym sobą?

Bohaterka filmu jest kobietą samotną, w najmniej odpowiednim momencie wszystkie filary jej życia: związek z mężczyzną, praca, zdrowie, padają jednocześnie. Ma dwa miesiące, może położyć się na szpitalnym łóżku i odliczać, może zorganizować sobie odejście według własnej koncepcji. I to ostatnie rozwiązanie wybiera. Cała część filmu poświęcona realizacji planu jest warta zobaczenia. Film trzyma poziom, scenariusz jest niezły, Burrows gra jak anioł. Długie sceny, kiedy idzie przez miasto i miotą nią rozpacz, gniew, lęk, zmęczenie, obrazy szalonego ujarzmiania pozostałego czasu, spotkania z obcymi ludźmi, których w nic nie wtajemnicza, jej budzenia się w zimnym mieszkaniu, napady paniki, niezwykłe, ekspresyjne decyzje - wszystko to sprawia, że początek filmu jest naprawdę interesujący.

Wszystko byłoby świetnie, gdyby scenariusz nie był przygotowany pod komercyjne powodzenie. Koniec musiał być efektowny i jest, tylko widzowi robi się mocno niedobrze. Od połowy produkcji zaczynamy łowić jakiś niepokojący klimat zeszmirowacania się treści, następują coraz to bardziej wzruszające sceny pojednań, rozstań, uniesień. To jednak całkiem zrozumiałe, biorąc pod uwagę, jaki finał szykuje nam reżyser. Wspaniały, niezwykły, porażający happy end, od którego szkliwo w zębach się kruszy. Nie jestem w stanie zrozumieć, czemu dobry materiał początkowy, z potencjałem, tak lekką ręką autorzy filmu zlepili ostatecznie w tkliwy celofan.

Trudno. Pozostaje w pamięci ten początek. Scena, w której naga Melody biega w panice po mieszkaniu, podczas gdy za drzwiami czeka doręczyciel - niezła, scena, w której narzeczony właśnie tłumaczy, z infantylnym przejęciem, że potrzebuje więcej przestrzeni, a widzowie z bohaterką dystansują się w całkowitej ciszy - świetna, wiele ujęć ładnych, plastycznie wypasionych i parę fabularnych rozwiązań zabawnych. Ale to wszystko mniej więcej do połowy filmu, potem jest już coraz gorzej.

Szczęśliwe zakończenie na pewno może podnieść na duchu, jeśli więc ktoś ma doła, to śmiało polecam zobaczenie całości.
Ogólnie niekoniecznie.