Import obrzydzenia, eksport zniesmaczenia

Data:
Ocena recenzenta: 2/10

Zarówno film jak i austriacki reżyser reklamowani są jako „kontrowersyjni”. Pierwsza moja myśl po wyjściu z kina była taka, że obrzydliwy i niesmaczny nie zawsze oznacza kontrowersyjny. Choć oczywiście może.

Film w założeniu jest historią dwojga ludzi, którzy udają się w przeciwnych kierunkach, uciekają przed biedą, beznadzieją, długami. Olga wyjeżdża z Ukrainy do Austrii w poszukiwaniu pracy. Paul natomiast, nieco przypadkowo, udaje się w przeciwnym kierunku. Nadmienić należy, że rzeczony Paul jest mniej lub bardziej bezrobotnym ochroniarzem, o mało inteligentnym wyglądzie. Zajmuje się głównie piciem piwa, paleniem i szeroko zakrojoną troską o swoją fizyczną tężyznę. W międzyczasie niejako rzuca swoją dziewczynę, bo woli… psa, którego ta się boi. Jednak kiedy już wyrusza w podróż, okazuje się nagle, że potrafi porozumieć się po słowacku, interesuje się rzeczami, o których wcześniej nawet nie wspominał. Takich potknięć i niekonsekwencji jest w filmie więcej.

Ukraina, chyba zbyt przesadnie, została ukazana jako kraj skrajnie biedny, w którym jednak dwóch Austriaków nie stać na normalny nocleg, przez co zmuszeni są spędzać noce w samochodzie. Sprzedaż starego automatu do gier pozwala im na zatrzymanie się w hotelu, wypicie morza alkoholu i zamówienie prostytutki. O tym, czy podczas tej wyprawy udało się naszemu, zbudowanemu na oczywistych sprzecznościach bohaterowi, i jego ojczymowi cokolwiek więcej zarobić, reżyser niestety nie wspomina.

Nieco bardziej logicznie przedstawiona jest historia Olgi, która w poszukiwaniu godnej pracy wyjeżdża do Wiednia. Kiedy zaczyna pracować jako sprzątaczka na oddziale geriatrycznym, jej wątek przeistacza się w swoiste studium na temat starości i umierania. Właściwie mogłaby to być historia na osobny film, który skrócony w ten sposób, mógłby się może jakoś obronić. Ukrainka przeżywa typowe problemy nielegalnego emigranta: trudności ze znalezieniem mieszkania, pracy, kłopoty językowe, zderza się z ludzką obojętnością i pogardą.

Nie jest wielkim problemem pokazać w filmie odrażające sceny seksualne. Podobnie jak cierpienie w szpitalu, brutalność na ulicy, biedę i jeszcze wiele innych rzeczy. Mnie jednak nurtuje pytanie, dlaczego reżyser to zrobił? Po co pokazuje ocierające się o pornografię obrazki? Dlaczego każe nam wpatrywać się w długie, rozwlekłe sceny naznaczone cierpieniem i udręką? O tym, że wielu ludzi wyjeżdża na zachód w poszukiwaniu lepszego życia, wiemy. O tym, że starość może być przygnębiająca można było nakręcić lepszy film. A może chciał pokazać, że są na świecie ludzie, którzy czerpią przyjemność z perwersyjnych zabaw seksualnych? Po obejrzeniu filmu Seidla mam wrażenie, że sam jest jedną z takich osób. Tylko po co mi ta informacja?

Szukając w internecie opinii na temat filmu już po jego obejrzeniu, natknąłem się na entuzjastyczne recenzje osób, które się na kinie znają. Może to one mają rację, a ja się mylę. Może ja tego „dzieła” po prostu nie zrozumiałem. Zresztą nieważne.

Na wszelki wypadek zakodowałem sobie w głowie nazwisko Ulricha Seidla i mam zamiar unikać wytworów jego schorowanej wyobraźni, co najmniej do końca życia. Obawiam się również, że będę miał spore problemy, aby zmusić się do obejrzenia czegokolwiek, co będzie reklamowane jako kontrowersyjne lub austriackie. Co do tego, że nigdy nie poświęcę nawet sekundy niczemu, co będzie posiadało oba te atrybuty, nie mam najmniejszych wątpliwości.

Zapraszam wszystkich do kin, a następnie do nowo otwartego ekskluzywnego Klubu AntyKinoManiaka. Póki co jestem jego honorowym prezesem, skarbnikiem i jedynym członkiem, ale dzięki filmowi Seidla, powinno się to szybko zmienić.

Zainteresowanych Europą Środkowo-Wschodnią nie tylko w wymiarze kinowym zapraszam na http://www.nawschod.eu

Zwiastun:

A z innych kontrowersyjnych austriackich filmów, to... oglądałeś może oryginalne "Funny Games" Hanakego? Ciekawi mnie Twoja opinia, jeśli widziałeś ten film.

Zgodzić mogę się jedynie z tym, że wątek Austriaków rzeczywiście jest słabszy od historii Olgi.

Co do reszty to zupełnie inaczej oceniłem film wystawiając 9/10, ale rozumiem że części widzów (może nawet zdecydowanej większości) nie będzie się podobać.

To bardzo mocne kino, rzeczywiście oglądanie nie było przyjemnością, ale... jak dla mnie to bardzo dobry film.

A napiszesz coś więcej? Co w nim dobrego? Bo samo to że jest mocny nie znaczy jeszcze, że jest dobry. Chętnie posłuchałbym kontrargumentów, bo nawschoód swoje argumenty przeciw przedstawił bardzo sensownie.

Oczywiście to, że mocny nie oznacza, że dobry. Nie miałem tego na myśli.

"Import / Export" odebrałem jako postawienie pytania: Co w dzisiejszych czasach Zachód ma do zaoferowania Wschodowi i na odwrót? Swoista wymiana "doświadczeń", światopoglądów itp. Tak to zinterpretowałem i wydaje mi się, że "tędy droga".

Mnie osobiście film przypadł do gustu jako zimny, właściwie dokumentalny zapis historii dwojga ludzi z dwóch na pozór odmiennych pod każdym względem krajów.
Ani obrzydliwości, ani pornografii tutaj nie dostrzegłem. Raczej bardzo "wnikliwe" oko kamery, która nie odwraca się od krocza prostytutki czy np. twarzy "żywych trupów" w szpitalu.
Dwie twarze bohatera to żadne dla mnie zaskoczenie bo sam mam podobnych znajomych i absolutnie nie jest to postać nierealna.
Co do perwersji, cóż, pokazał reżyser jak jeden człowiek może traktować drugiego, nawet jeśli jednym z nich jest np. gotowa na wiele prostytutka. Kontrowersyjne to dzieło w ogóle nie jest bo raczej wiernie symuluje rzeczywistość. Kontrowersje to może wzbudzać tylko u tych którym wydaje się że na świecie takie rzeczy się nie dzieją.
Podobnie jak nawschod zastanawiam się dlaczego reżyser w ogóle zajął się tym tematem. Poszperam, może w którymś z wywiadów coś na ten temat napomknął.

Dodaj komentarz