Avengers Assemble!
Tak, wiem, że Prometeusz. Pamiętam o nowym Batmanie i o nowych Expendables. To Avengers byli jednak najbardziej wyczekiwaną przeze mnie premierą tego roku. Jak się zastanowić, to chyba od czasu trzeciego Matrixa nie czekałem z taką niecierpliwością na żaden film. Dlaczego? Z dwóch istotnych powodów.
Pierwszy z nich to wykreowany przez Stana Lee i Jacka Kirby’ego w latach sześćdziesiątych fascynujący świat, pełen bohaterów, bogów, robotów, kosmitów i innych mutantów. Przyciągał mnie od kiedy tylko nauczyłem się czytać. Jestem ogromnym fanem tego świata, ale zdecydowanie nie bezkrytycznym. Chociaż polityka wydawnicza Marvela i zarządzanie poszczególnymi seriami drażni mnie od paru lat kuriozalną nieudolnością, to raz na parę miesięcy i tak tam wracam, aby nadrobić kilkadziesiąt numerów jakiejś serii, raczej jednak trzymając się scenarzystów niż tytułów. Uniwersum Marvela daje nieograniczone możliwości opowiadania historii. Oferuje też szeroki wachlarz kilku tysięcy barwnych bohaterów, którzy czekają na wykorzystanie drzemiącego w nich potencjału.
Drugim powodem jest Joss Whedon, który dostał możliwość wyreżyserowania filmu i do którego mam od czasu Firefly stosunek niemalże nabożny. Człowiek ma u mnie ogromny kredyt zaufania i nie przychodzi mi do głowy w tym momencie nikt, kto opowiada historie awanturniczo-przygodowe lepiej niż on. Whedon w pełni rozwija jednak skrzydła dopiero w momentach, gdy dostaje do dyspozycji grupkę zabijaków, którymi może sobie wedle woli dysponować. Tak było w Firefly, w rewelacyjnej serii komiksowej Astonishing X-Men, której 25 numerów jest jego autorstwa; tak samo było też w filmie Obcy: Przebudzenie, do którego napisał scenariusz. Joss jest też współautorem scenariusza do Avengers, co najlepiej widać w wyrazistych relacjach między postaciami i ciętych mieczem świetlnym dialogach, napisanych lepiej nawet niż w Iron Manie – naturalnie i z okiem permanentnie przymrużonym; nieustannie bawiąc się filmem i konwencją, jak podekscytowany dzieciak mający dwie godziny na spełnienie dowolnych fantazji. Stąd liczne pojedynki pomiędzy poszczególnymi członkami drużyny (przypomnijmy: Captain America, Iron Man, Thor, Hulk, Black Widow i Hawkeye), o których pilnie potrzebuję z kimś porozmawiać, ale na pewno nie w tym miejscu. Im mniej wiesz o filmie przed seansem tym lepiej. Wystarczą dwa słowa klucze: inwazja i Chitauri.
Whedon miał ułatwiony start. Poprzedzające Avengers filmy (po seansie patrzy się na nie jak na prologi) wprowadziły już wszystkich bohaterów, wykreowały świat. Mógł więc bez zbędnych formalności rzucić ekipę w wir wydarzeń. Rewelacyjne, nieco serialowe rozwiązanie, posiadające jednak oczywistą wadę. W celu wyłapania wszystkich odniesień należy znać i pamiętać Iron Mana, Iron Mana 2, Incredible Hulka, Thora i First Avenger: Captain America. Jeśli masz coś do nadrobienia, zrób to przed seansem Avengers. Każdy z filmów wnosi bowiem jakiś istotny dla fabuły wątek, artefakt lub złoczyńcę. Sprawdź też dwie krótkometrażówki z agentem Coulsonem, które może nie są szczególnie istotne do osiągnięcia ciągłości wydarzeń, ale są autentycznie zabawne i obejrzenie dwóch nie zajmie nawet dziesięciu minut.
Avengers zasadniczo składa się z trzech segmentów: rekrutacji, infiltracji i wojny. Pierwszy jest oczywisty i ciągnie się na dobrą sprawę już od Iron Mana toteż tu można było ograniczyć zbieraniu drużyny czas ekranowy. Dzieje się to szybko i sprawnie. Świetnym zabiegiem jest stylizacja scen wprowadzających poszczególne postaci. Wyglądają one jak wycięte z solowych filmów i ani trochę się ze sobą nie gryzą. W tym momencie propsy lecą do Roberta Downeya Juniora, który błyszczy jak w pierwszym solowym filmie Iron Mana. Możliwe, że się czepiam, ale jego ofensywna, rozgadana rola w Iron Manie 2 i Incredible Hulku wyglądała lekko rutynowo. Coś jak z Jackiem Sparrowem w kolejnych częściach Piratów z Karaibów. W Avengers Stark znów jest świeży, frywolny i zabawny. Dostał dziesiątki żartów i celnych onelinerów. Tak jak powinno być. Mark Ruffalo też się sprawdza. Jest na tyle naturalnym Bannerem, że już po chwili zapomniałem o istnieniu Edwarda Nortona. Mam nadzieję, że zostanie przy tej roli dłużej niż przez jeden film. Warto wspomnieć też o znanym ze świetnego Hurt Lockera Jeremym Rennerze w roli Clinta Bartona. Nie licząc dziwacznego występu w Thorze był to debiut jego postaci. Hawkeye jest charyzmatyczny, sceny walk z jego udziałem wypadają wiarygodnie i momentami niesamowicie efektownie, nawet pomimo braku posiadania jakichkolwiek mocy. Kostium tylko ma brzydki, ale w sumie to nic. Przynajmniej pasuje mu do głowy.
Ogromną zaletą scenariusza jest całkowicie naturalny i oczywisty podział obowiązków pomiędzy superherosami, a bohaterami street-levelowymi. Nie ma silenia się na szukanie super ważnych misji dla pozbawionych mocy postaci, aby przydały się przynajmniej tam (tak było na przykład z Batmanem w Justice League). Tu każdy się przydaje i każdy ma swoją ściśle określoną rolę gdy na ulicach wybucha wojna. Możliwe jednak, że jest to zasługa Kapitana Ameryki, który jakoś niepostrzeżenie wyrósł na ogarniętego lidera i w ferworze walki potrafi wydawać kompetentne polecenia jakby tasował karty. Zresztą prawie każdy dostał w filmie kilka badassowych scen. Nawet Coulson. Trochę blado w tym kotle wyglądają tylko Nick Fury i Maria Hill, których role ograniczają się do chodzenia po mostku w tę i z powrotem jak w starych Star Trekach. Po jakim mostku spytają fani komiksu. Po mostku pieprzonego Helicarriera (nerdgasm), będącego miejscem akcji środkowego segmentu filmu.
Jest też scena, gdy każdy z Avengerów walczy w innym punkcie zniszczonego miasta i kamera sunie na jednym ujęciu między wieżowcami, samochodami, pożarami pokazując kolejno każdego z nich.
Efekty specjalne zapierają dech w piersiach i nie są oczywiste. Chcę przez to powiedzieć, że spadająca z wysokości osoba nie jest bezwładna, a na przykład macha łapkami tak, jakby to robiła, gdyby istniała nie tylko jako algorytm. Zwróciłem na to uwagę, gdy podczas potyczki Thora z Lokim w górach ten pierwszy przeciągnął bratem po skalistym zboczu. Loki próbuje zminimalizować obrażenia i przebierając nogami zbiega po skałach, górną częścią ciała jednocześnie szamocząc się z Thorem. Widoczne jest to może przez sekundę a ile pracy musiało kosztować. Walki są efektowne jak rzadko i fajnie pokombinowane. Bryluje Hulk, którego starcia mają wreszcie ułożoną choreografię. W ogóle Hulk najbardziej chyba się rozwinął. Dopiero teraz zachowuje się jak swój komiksowy pierwowzór. Jest też świetnie uchwycony. Z jednej strony jako mordercza, niszcząca siła, z drugiej – wielka, poczciwa maskotka drużyny. Wypracował też sobie indywidualne relacje z poszczególnymi kolegami (mniejsza o jakość tych relacji…). Nie wyobrażałem go sobie w filmie jako pełnoprawnego członka grupy, marząc na przykład o Nathanie Fillonie w roli Ant Mana lub Morenie Baccarin jako Wasp w jego miejscu (a najchętniej wziąłbym oboje). Whedon jednak po raz kolejny pokazuje że się da, logicznie i z finezją umieszczając zielony element w pieczołowicie kleconej układance. Fani Hulka pokochają Avengers.
Ten film jest jak najlepszy komiks. To na niego fani czekali siedemdziesiąt lat. Miażdży od pierwszej sceny aż do napisów końcowych. A potem miażdży jeszcze mocniej gdy odpala się tradycyjnie ukryta scena. I nie jest to żaden leżący młotek czy inne pierdoły, tylko 30 sekund po których wstałem z fotela z gęsią skórką na łapach. Jeśli jesteś fanem umrzesz z radości. Tylko nie szukaj teraz tej sceny na youtube, bo tylko źli ludzie tak robią.
Wspaniała przygoda. Najlepszy film superhero jaki do tej pory powstał. Ale to było wiadomo już od dawna…
tekst pochodzi ze strony kaseta.org
Aż nie chce mi się wierzyć, że jest lepszym superhero filmem niż Dark knight.
Powiem tak - "Avengers" nie jest tak dobrym filmem jak "Dark Night", ale jako superhero film jest dużo lepszy. Siła "Mrocznego Rycerza" polega na tym, że jest czymś więcej niż tylko ekranizacją komiksu. Siła "Avengers" tkwi w fakcie, że jest kwintesencją komiksowości.
"Kwintesencja komiksowości" brzmi złowieszczo. Już zdecydowałem, że jednak na to pójdę a teraz znów mam wątpliwości ;)
Nie licz na nic ambitnego, a się nie zawiedziesz. :)
myślę, że może Cię zniechęcić niebywała kasowość. Po tygodniu Avengers już jest na 11 miejscu wśród najdroższych filmów. W takim tempie pierwsza piątka jest jak najbardziej do osiągnięcia.
Zawieść się nie zawiodłem. Szkoda tylko,że Whedon ma podejście do fabuły znane z My Little Pony: Friendship is Magic - nieważna historia, ważne charaktery.
Niezłe porównanie :D
@inheracil Wygląda na to, że mimo różnicy w ocenie odebraliśmy ten film identycznie. :)
A ja nie poczułem "siły" tego filmu, jego konstrukcja dramatyczna jest strasznie nierównomierna, bo oto przeciw DRUŻYNIE A-vengers - złożonej z zielonego harcorowego koksa, geniusz technologii i prawdziwego patrioty itp. - staje jakiś chudzielec o psim imieniu Loki. Wprawdzie ma za sobą armie metalowych żołnierzyków, ale "ekipa dobra" rozprawia się z nią jak z żołnierzami z papiery. Nie sposób poczuć w tym filmie zagrożenia, skoro siły są tak bardzo nierówno rozłożone.
O ile bohaterowie zostali świetnie nakreśleniu, a w ich usta zostały włożone błyskotliwe dialogi, to sama historia jest płaska i banalna.
A główna emocja, która mi towarzyszyła to litość - dla Lokiego. Nie dość, że ojciec go kochał za mało, to jeszcze starszy brat, wraz ze swoim kumplami, wyżywa się na nim . Po takiej traumie, jako za dość uczynnienie, kolejny film powinien być poświęcony tylko jemu, jakiś dramat psychologiczny, inspirowany "Podglądaczem" Powela, a nakręcony przez Polańskiego.
Może coś o seryjnym zabójcy, który odnajduje miłość w drugim mężczyźnie, i ta miłość rekompensuje mu brak miłości ojcowskiej, a Loki uzmysławia sobie, że jego chęć zapanowania nad światem to tylko reflex, emocjonalny suplement na jego wewnętrzną pustkę i nieszczęśliwe dzieciństwo, suplement, która i tak nie przyniesie mu ulgi.
Całkiem serio nie wyobrażam sobie tej serii bez Loki'ego. Hiddleston jest genialny. :)
Scenariusz "Avengers" jest faktycznie banalny, ale niczego innego się nie spodziewałam. Wiadomo było, że nie może być mowy o żadnym prawdziwym zagrożeniu. Jak dla mnie ten film miał służyć jako zbiór komiksowych nawiązań i pokaz efektów specjalnych. I jako taki sprawdza się znakomicie.
Tez uznaje genialność tej kreacji i chyba zacznę zbierać fundusze wśród internautów na film "Iron Loki" - początek scenariusza wyglądałby tak, że Loki ucieka Torowi i zakłada kolonie na księżycu wraz z ocalałymi trockistami.
z trockistami? fuck yeah xD Hiddleston jako Loki jest rewelacyjny, co widać jeszcze bardziej w "Thorze", gdzie jego rola uratowała całą dziwaczną fabułę filmu. W "Avengersach" fabuły nie było już zupełnie, ale za to dużo zabawy, dobrych dialogów i fajnych aktorów
z trockistami? fuck yeah xD Hiddleston jako Loki jest rewelacyjny, co widać jeszcze bardziej w "Thorze", gdzie jego rola uratowała całą dziwaczną fabułę filmu. W "Avengersach" fabuły nie było już zupełnie, ale za to dużo zabawy, dobrych dialogów i fajnych aktorów
z trockistami? fuck yeah xD Hiddleston jako Loki jest rewelacyjny, co widać jeszcze bardziej w "Thorze", gdzie jego rola uratowała całą dziwaczną fabułę filmu. W "Avengersach" fabuły nie było już zupełnie, ale za to dużo zabawy, dobrych dialogów i fajnych aktorów
lol sorry za potrojony komentarz. internet mnie nienawidzi
@rycerzXmuzy Jedno jest pewne. Cokolwiek Loki będzie zakładał, będzie to robił do spółki z Madsem Mikkelsenem. Hiddleston i Mikkelsen po złej stronie mocy w jednym filmie. Normalnie kocham tych speców od castingu. :)
Jeżeli znowu zastosują takie tanie chwyty fabularne jak w pierwszym "Thorze" to nawet najlepsza obsada nie pomoże. @Elsa muszę się z tobą nie zgodzić co do tego, że Hiddleston uratował fabułę "Thora". Nie da się uratować historii z tak obrzydliwym deus ex machina (chyba, że to "Bóg" Allena ;) ).
nie spodziewałam się wiele po fabule tego filmu (oglądałam go już po Avengersach), może dlatego przyjemnie mnie zaskoczylo, że przynajmniej próbowali uzasadnić bezmyślną nawalankę ;) Faktem jest, że "zwroty akcji" z udziałem Thora biorą się znikąd.
film wymiata :)