Avengers Assemble!

Data:
Ocena recenzenta: 9/10

Tak, wiem, że Pro­me­te­usz. Pamię­tam o nowym Bat­ma­nie i o nowych Expen­da­bles. To Aven­gers byli jed­nak naj­bar­dziej wycze­ki­waną przeze mnie pre­mierą tego roku. Jak się zasta­no­wić, to chyba od czasu trze­ciego Matrixa nie cze­ka­łem z taką nie­cier­pli­wo­ścią na żaden film. Dla­czego? Z dwóch istot­nych powodów.

Pierw­szy z nich to wykre­owany przez Stana Lee i Jacka Kirby’ego w latach sześć­dzie­sią­tych fascy­nu­jący świat, pełen boha­te­rów, bogów, robo­tów, kosmi­tów i innych mutan­tów. Przy­cią­gał mnie od kiedy tylko nauczy­łem się czy­tać. Jestem ogrom­nym fanem tego świata, ale zde­cy­do­wa­nie nie bez­kry­tycz­nym. Cho­ciaż poli­tyka wydaw­ni­cza Marvela i zarzą­dza­nie poszcze­gól­nymi seriami drażni mnie od paru lat kurio­zalną nie­udol­no­ścią, to raz na parę mie­sięcy i tak tam wra­cam, aby nad­ro­bić kil­ka­dzie­siąt nume­rów jakiejś serii, raczej jed­nak trzy­ma­jąc się sce­na­rzy­stów niż tytu­łów. Uni­wer­sum Marvela daje nie­ogra­ni­czone moż­li­wo­ści opo­wia­da­nia histo­rii. Ofe­ruje też sze­roki wachlarz kilku tysięcy barw­nych boha­te­rów, któ­rzy cze­kają na wyko­rzy­sta­nie drze­mią­cego w nich potencjału.

Dru­gim powo­dem jest Joss Whe­don, który dostał moż­li­wość wyre­ży­se­ro­wa­nia filmu i do któ­rego mam od czasu Fire­fly sto­su­nek nie­malże nabożny. Czło­wiek ma u mnie ogromny kre­dyt zaufa­nia i nie przy­cho­dzi mi do głowy w tym momen­cie nikt, kto opo­wiada histo­rie awanturniczo-przygodowe lepiej niż on. Whe­don w pełni roz­wija jed­nak skrzy­dła dopiero w momen­tach, gdy dostaje do dys­po­zy­cji grupkę zabi­ja­ków, któ­rymi może sobie wedle woli dys­po­no­wać. Tak było w Fire­fly, w rewe­la­cyj­nej serii komik­so­wej Asto­ni­shing X-Men, któ­rej 25 nume­rów jest jego autor­stwa; tak samo było też w fil­mie Obcy: Prze­bu­dze­nie, do któ­rego napi­sał sce­na­riusz. Joss jest też współ­au­to­rem sce­na­riu­sza do Aven­gers, co naj­le­piej widać w wyra­zi­stych rela­cjach mię­dzy posta­ciami i cię­tych mie­czem świetl­nym dia­lo­gach, napi­sa­nych lepiej nawet niż w Iron Manie – natu­ral­nie i z okiem per­ma­nent­nie przy­mru­żo­nym; nie­ustan­nie bawiąc się fil­mem i kon­wen­cją, jak pod­eks­cy­to­wany dzie­ciak mający dwie godziny na speł­nie­nie dowol­nych fan­ta­zji. Stąd liczne poje­dynki pomię­dzy poszcze­gól­nymi człon­kami dru­żyny (przy­po­mnijmy: Cap­tain Ame­rica, Iron Man, Thor, Hulk, Black Widow i Haw­keye), o których pil­nie potrze­buję z kimś poroz­ma­wiać, ale na pewno nie w tym miej­scu. Im mniej wiesz o fil­mie przed sean­sem tym lepiej. Wystar­czą dwa słowa klu­cze: inwa­zja i Chi­tauri.

Whe­don miał uła­twiony start. Poprze­dza­jące Aven­gers filmy (po sean­sie patrzy się na nie jak na pro­logi) wpro­wa­dziły już wszyst­kich boha­te­rów, wykre­owały świat. Mógł więc bez zbęd­nych for­mal­no­ści rzu­cić ekipę w wir wyda­rzeń. Rewe­la­cyjne, nieco seria­lowe roz­wią­za­nie, posia­da­jące jed­nak oczy­wi­stą wadę. W celu wyła­pa­nia wszyst­kich odnie­sień należy znać i pamię­tać Iron Mana, Iron Mana 2, Incre­di­ble Hulka, Thora i First Aven­ger: Cap­tain Ame­rica. Jeśli masz coś do nad­ro­bie­nia, zrób to przed sean­sem Aven­gers. Każdy z fil­mów wnosi bowiem jakiś istotny dla fabuły wątek, arte­fakt lub zło­czyńcę. Sprawdź też dwie krót­ko­me­tra­żówki z agen­tem Coul­so­nem, które może nie są szcze­gól­nie istotne do osią­gnię­cia cią­gło­ści wyda­rzeń, ale są auten­tycz­nie zabawne i obej­rze­nie dwóch nie zaj­mie nawet dzie­się­ciu minut.

Aven­gers zasad­ni­czo składa się z trzech seg­men­tów: rekru­ta­cji, infil­tra­cji i wojny. Pierw­szy jest oczy­wi­sty i cią­gnie się na dobrą sprawę już od Iron Mana toteż tu można było ogra­ni­czyć zbie­ra­niu dru­żyny czas ekra­nowy. Dzieje się to szybko i spraw­nie. Świet­nym zabie­giem jest sty­li­za­cja scen wpro­wa­dza­ją­cych poszcze­gólne postaci. Wyglą­dają one jak wycięte z solo­wych fil­mów i ani tro­chę się ze sobą nie gryzą. W tym momen­cie propsy lecą do Roberta Downeya Juniora, który błysz­czy jak w pierw­szym solo­wym fil­mie Iron Mana. Moż­liwe, że się cze­piam, ale jego ofen­sywna, roz­ga­dana rola w Iron Manie 2 i Incre­di­ble Hulku wyglą­dała lekko ruty­nowo. Coś jak z Jac­kiem Spar­ro­wem w kolej­nych czę­ściach Pira­tów z Kara­ibów. W Aven­gers Stark znów jest świeży, fry­wolny i zabawny. Dostał dzie­siątki żartów i cel­nych one­li­ne­rów. Tak jak powinno być. Mark Ruf­falo też się spraw­dza. Jest na tyle natu­ral­nym Ban­ne­rem, że już po chwili zapo­mnia­łem o ist­nie­niu Edwarda Nor­tona. Mam nadzieję, że zosta­nie przy tej roli dłu­żej niż przez jeden film. Warto wspo­mnieć też o zna­nym ze świet­nego Hurt Loc­kera Jere­mym Ren­ne­rze w roli Clinta Bar­tona. Nie licząc dzi­wacz­nego występu w Tho­rze był to debiut jego postaci. Haw­keye jest cha­ry­zma­tyczny, sceny walk z jego udzia­łem wypa­dają wia­ry­god­nie i momen­tami nie­sa­mo­wi­cie efek­tow­nie, nawet pomimo braku posia­da­nia jakich­kol­wiek mocy. Kostium tylko ma brzydki, ale w sumie to nic. Przy­naj­mniej pasuje mu do głowy.

Ogromną zaletą sce­na­riu­sza jest cał­ko­wi­cie natu­ralny i oczy­wi­sty podział obo­wiąz­ków pomię­dzy super­he­ro­sami, a boha­te­rami street-levelowymi. Nie ma sile­nia się na szu­ka­nie super waż­nych misji dla pozba­wio­nych mocy postaci, aby przy­dały się przy­naj­mniej tam (tak było na przy­kład z Bat­ma­nem w Justice League). Tu każdy się przy­daje i każdy ma swoją ściśle okre­śloną rolę gdy na uli­cach wybu­cha wojna. Moż­liwe jed­nak, że jest to zasługa Kapi­tana Ame­ryki, który jakoś nie­po­strze­że­nie wyrósł na ogar­nię­tego lidera i w fer­wo­rze walki potrafi wyda­wać kom­pe­tentne pole­ce­nia jakby taso­wał karty. Zresztą pra­wie każdy dostał w fil­mie kilka badas­so­wych scen. Nawet Coul­son. Tro­chę blado w tym kotle wyglą­dają tylko Nick Fury i Maria Hill, któ­rych role ogra­ni­czają się do cho­dze­nia po mostku w tę i z powro­tem jak w sta­rych Star Tre­kach. Po jakim mostku spy­tają fani komiksu. Po mostku pie­przo­nego Heli­car­riera (nerd­gasm), będą­cego miej­scem akcji środ­ko­wego seg­mentu filmu.

Jest też scena, gdy każdy z Aven­ge­rów wal­czy w innym punk­cie znisz­czo­nego mia­sta i kamera sunie na jed­nym uję­ciu mię­dzy wie­żow­cami, samo­cho­dami, poża­rami poka­zu­jąc kolejno każ­dego z nich.

Efekty spe­cjalne zapie­rają dech w pier­siach i nie są oczy­wi­ste. Chcę przez to powie­dzieć, że spa­da­jąca z wyso­ko­ści osoba nie jest bez­władna, a na przy­kład macha łapkami tak, jakby to robiła, gdyby ist­niała nie tylko jako algo­rytm. Zwró­ci­łem na to uwagę, gdy pod­czas potyczki Thora z Lokim w górach ten pierw­szy prze­cią­gnął bra­tem po ska­li­stym zbo­czu. Loki pró­buje zmi­ni­ma­li­zo­wać obra­że­nia i prze­bie­ra­jąc nogami zbiega po ska­łach, górną czę­ścią ciała jed­no­cze­śnie sza­mo­cząc się z Tho­rem. Widoczne jest to może przez sekundę a ile pracy musiało kosz­to­wać. Walki są efek­towne jak rzadko i faj­nie pokom­bi­no­wane. Bry­luje Hulk, któ­rego star­cia mają wresz­cie uło­żoną cho­re­ogra­fię. W ogóle Hulk naj­bar­dziej chyba się roz­wi­nął. Dopiero teraz zacho­wuje się jak swój komik­sowy pier­wo­wzór. Jest też świet­nie uchwy­cony. Z jed­nej strony jako mor­der­cza, nisz­cząca siła, z dru­giej – wielka, poczciwa maskotka dru­żyny. Wypra­co­wał też sobie indy­wi­du­alne rela­cje z poszcze­gól­nymi kole­gami (mniej­sza o jakość tych rela­cji…). Nie wyobra­ża­łem go sobie w fil­mie jako peł­no­praw­nego członka grupy, marząc na przy­kład o Natha­nie Fil­lo­nie w roli Ant Mana lub More­nie Bac­ca­rin jako Wasp w jego miej­scu (a naj­chęt­niej wziął­bym oboje). Whe­don jednak po raz kolejny poka­zuje że się da, logicz­nie i z fine­zją umiesz­cza­jąc zie­lony ele­ment w pie­czo­ło­wi­cie kle­co­nej ukła­dance. Fani Hulka poko­chają Aven­gers.

Ten film jest jak naj­lep­szy komiks. To na niego fani cze­kali sie­dem­dzie­siąt lat. Miaż­dży od pierw­szej sceny aż do napi­sów koń­co­wych. A potem miaż­dży jesz­cze moc­niej gdy odpala się tra­dy­cyj­nie ukryta scena. I nie jest to żaden leżący mło­tek czy inne pier­doły, tylko 30 sekund po któ­rych wsta­łem z fotela z gęsią skórką na łapach. Jeśli jesteś fanem umrzesz z rado­ści. Tylko nie szu­kaj teraz tej sceny na youtube, bo tylko źli ludzie tak robią.

Wspa­niała przy­goda. Naj­lep­szy film super­hero jaki do tej pory powstał. Ale to było wia­domo już od dawna…

tekst pochodzi ze strony kaseta.org

Aż nie chce mi się wierzyć, że jest lepszym superhero filmem niż Dark knight.

Powiem tak - "Avengers" nie jest tak dobrym filmem jak "Dark Night", ale jako superhero film jest dużo lepszy. Siła "Mrocznego Rycerza" polega na tym, że jest czymś więcej niż tylko ekranizacją komiksu. Siła "Avengers" tkwi w fakcie, że jest kwintesencją komiksowości.

"Kwintesencja komiksowości" brzmi złowieszczo. Już zdecydowałem, że jednak na to pójdę a teraz znów mam wątpliwości ;)

Nie licz na nic ambitnego, a się nie zawiedziesz. :)

myślę, że może Cię zniechęcić niebywała kasowość. Po tygodniu Avengers już jest na 11 miejscu wśród najdroższych filmów. W takim tempie pierwsza piątka jest jak najbardziej do osiągnięcia.

Zawieść się nie zawiodłem. Szkoda tylko,że Whedon ma podejście do fabuły znane z My Little Pony: Friendship is Magic - nieważna historia, ważne charaktery.

Niezłe porównanie :D

@inheracil Wygląda na to, że mimo różnicy w ocenie odebraliśmy ten film identycznie. :)

A ja nie poczułem "siły" tego filmu, jego konstrukcja dramatyczna jest strasznie nierównomierna, bo oto przeciw DRUŻYNIE A-vengers - złożonej z zielonego harcorowego koksa, geniusz technologii i prawdziwego patrioty itp. - staje jakiś chudzielec o psim imieniu Loki. Wprawdzie ma za sobą armie metalowych żołnierzyków, ale "ekipa dobra" rozprawia się z nią jak z żołnierzami z papiery. Nie sposób poczuć w tym filmie zagrożenia, skoro siły są tak bardzo nierówno rozłożone.
O ile bohaterowie zostali świetnie nakreśleniu, a w ich usta zostały włożone błyskotliwe dialogi, to sama historia jest płaska i banalna.
A główna emocja, która mi towarzyszyła to litość - dla Lokiego. Nie dość, że ojciec go kochał za mało, to jeszcze starszy brat, wraz ze swoim kumplami, wyżywa się na nim . Po takiej traumie, jako za dość uczynnienie, kolejny film powinien być poświęcony tylko jemu, jakiś dramat psychologiczny, inspirowany "Podglądaczem" Powela, a nakręcony przez Polańskiego.
Może coś o seryjnym zabójcy, który odnajduje miłość w drugim mężczyźnie, i ta miłość rekompensuje mu brak miłości ojcowskiej, a Loki uzmysławia sobie, że jego chęć zapanowania nad światem to tylko reflex, emocjonalny suplement na jego wewnętrzną pustkę i nieszczęśliwe dzieciństwo, suplement, która i tak nie przyniesie mu ulgi.

Całkiem serio nie wyobrażam sobie tej serii bez Loki'ego. Hiddleston jest genialny. :)

Scenariusz "Avengers" jest faktycznie banalny, ale niczego innego się nie spodziewałam. Wiadomo było, że nie może być mowy o żadnym prawdziwym zagrożeniu. Jak dla mnie ten film miał służyć jako zbiór komiksowych nawiązań i pokaz efektów specjalnych. I jako taki sprawdza się znakomicie.

Tez uznaje genialność tej kreacji i chyba zacznę zbierać fundusze wśród internautów na film "Iron Loki" - początek scenariusza wyglądałby tak, że Loki ucieka Torowi i zakłada kolonie na księżycu wraz z ocalałymi trockistami.

z trockistami? fuck yeah xD Hiddleston jako Loki jest rewelacyjny, co widać jeszcze bardziej w "Thorze", gdzie jego rola uratowała całą dziwaczną fabułę filmu. W "Avengersach" fabuły nie było już zupełnie, ale za to dużo zabawy, dobrych dialogów i fajnych aktorów

z trockistami? fuck yeah xD Hiddleston jako Loki jest rewelacyjny, co widać jeszcze bardziej w "Thorze", gdzie jego rola uratowała całą dziwaczną fabułę filmu. W "Avengersach" fabuły nie było już zupełnie, ale za to dużo zabawy, dobrych dialogów i fajnych aktorów

z trockistami? fuck yeah xD Hiddleston jako Loki jest rewelacyjny, co widać jeszcze bardziej w "Thorze", gdzie jego rola uratowała całą dziwaczną fabułę filmu. W "Avengersach" fabuły nie było już zupełnie, ale za to dużo zabawy, dobrych dialogów i fajnych aktorów

lol sorry za potrojony komentarz. internet mnie nienawidzi

@rycerzXmuzy Jedno jest pewne. Cokolwiek Loki będzie zakładał, będzie to robił do spółki z Madsem Mikkelsenem. Hiddleston i Mikkelsen po złej stronie mocy w jednym filmie. Normalnie kocham tych speców od castingu. :)

Jeżeli znowu zastosują takie tanie chwyty fabularne jak w pierwszym "Thorze" to nawet najlepsza obsada nie pomoże. @Elsa muszę się z tobą nie zgodzić co do tego, że Hiddleston uratował fabułę "Thora". Nie da się uratować historii z tak obrzydliwym deus ex machina (chyba, że to "Bóg" Allena ;) ).

nie spodziewałam się wiele po fabule tego filmu (oglądałam go już po Avengersach), może dlatego przyjemnie mnie zaskoczylo, że przynajmniej próbowali uzasadnić bezmyślną nawalankę ;) Faktem jest, że "zwroty akcji" z udziałem Thora biorą się znikąd.

film wymiata :)

Dodaj komentarz