Aktor, celebryta, artysta.

Data:
Ocena recenzenta: 10/10

To kolejny z tych filmów, nad którymi nie mają końca me zachwyty i odnoszę wrażenie, że podoba mi się coraz bardziej z każdym kolejnym seansem. Wielopoziomowość w symbolice i odniesieniach, a także dopracowany montaż i zdjęcia sprawiają, że jest to spektakl wyjątkowy. Na tyle wyjątkowy, że złapałem się na mimowolnym dźwiganiu oceny o 1 po każdym kolejnym obejrzeniu, aż w końcu dobiłem do stanu, w którym jest to jeden z moich ulubionych filmów ostatnich lat.

Zacznijmy od tego, jak rewelacyjnie dobrana jest obsada. Keaton, który gra Keatona, czyli gościa, który dał się zaszufladkować jako aktor jednej roli i przez długi czas nie mógł pozbyć się etykietki super hero. Czasy skrzydlatych bohaterów minęły, jego nazwisko powoli zaczęło znikać z billboardów, stąd też postanowił stworzyć swoją sztukę, aby znów poczuć się ważnym i w pewien sposób udowodnić sobie i fanom, że stać go na więcej. Norton, który jest świetnym aktorem, odgrywa postać świetnego aktora, który ma powodzenie zarówno u widzów, jak i krytyków. Naomi Watts, która po Mulholland Drive i King Kongu jakoś kojarzyła mi się z takim niespełnionym snem o aktorstwie i dążeniu do samodoskonalenia w tej dziedzinie - oczywiście taką właśnie postacią jest w Birdmanie. Nawet Zach Galifianakis przełamał swoją komiczną konwencję i sprawdził się w czymś nieco poważniejszym. A Emma Stone, no cóż, to po prostu Emma Stone.

Przekaz podprogowy tej produkcji jest tak prosty, że nie trzeba się specjalnie zagłębiać między wierszami, aby go odkryć. Jeśli jednak podejmiemy się jakiejś dogłębniejszej analizy, znajdziemy więcej, niż wydawać by się mogło na pierwszy rzut oka. I to działa naprawdę rewelacyjnie, bo sam film stawia jedynie tezy, zadaje pytania, niekoniecznie dostarczając nam odpowiedzi. Pełno tutaj różnych podziałów i oświadczeń typu – teatr to prawdziwa sztuka i aktorstwo, a filmy są pochłonięte przez komercję, Hollywood i celebrytów. Samo rozróżnienie pomiędzy aktorem a celebrytą pada dosłownie jako jedna z linijek dialogowych. W pewien sposób jest to dystans do wszystkiego, co Birdman reprezentuje, z uwzględnieniem całej tej otoczki i wszystkich jej aspektów, czyli recenzentów, krytyki ogółem i podejściem widzów. I kupujemy to, ponieważ jest nam to nienachalnie i niepretensjonalnie sprzedawane.

Nie da się ukryć, że Lubezki to po prostu Michael Jordan długich ujęć. I to właśnie Birdmanem postawił podnieść sobie poprzeczkę i nakręcić cały film w iluzji jednego, długiego ujęcia. Tak ambitny projekt wymagał oczywiście długich przygotowań, rozeznania lokacji i kreatywności w montażu. Cięcia są dobrze zamaskowane i najczęściej działają na zasadzie tych ułamkowo-sekundowych momentów, kiedy ktoś przechodzi do innego pomieszczenia i przez chwilę jest kompletny mrok na ekranie. Niektóre z kolei są dosłownie nałożonymi na siebie klatkami, pod odpowiednim kątem i w ruchu, tak aby widz w niczym się nie połapał. Najtrudniejszym zadaniem dla Lubezkiego była kwestia ogarnięcia światła. Z racji tego, że starał się on ukrywać źródło światła poza kadrem, niektóre długie ujęcia, czy te w 360 stopniach, wymagały kreatywnych rozwiązań, aby nie zepsuć efektu. Tym bardziej że nieraz mamy dosłownie cały kadr otulony w niebieskim neonie i jedyną ingerencją kolorystyczną jest czyjaś odpalona zapalniczka.

Wydaje się, że Meksykanie mają smykałkę do budowania lokacji. Z precyzją architekta łączą wszystkie kluczowe miejsca swoich lokalizacji ujęciami, w których bohaterowie włóczą się korytarzami. W ten sam sposób Alfonso Cuaron stworzył najlepszą wersję Hogwartu, ponieważ widz dobrze wiedział, skąd postacie przybywają, dokąd zmierzają i gdzie się znajdują względem czego. Podobnie wyglądał zakład pracy w Maquinaria Panamericana, w którym akcja działa się przez cały film. Inarritu z kolei tchnął duszę w nowojorski Broadway od kuchni. Wszystko wydaje się ściśnięte, duszne, dodatkowo kompozycja wspomagana mnogością rekwizytów i stosunkowo wąskimi kadrami daje rewelacyjny efekt "zamknięcia". Nawet scena na otwartej przestrzeni w Times Square wydaje się być przytłaczająca. Akurat tam był to efekt zamierzony mający na celu oddać zakłopotanie głównego bohatera w bynajmniej kłopotliwej sytuacji. Przygniatające kadry nie tylko idealnie współgrają w labiryncie korytarzy zaplecza, ale też eksponują teatralność bohaterów. Właściwie większość dialogów to długie sceny ze zbliżeniami, nierzadko monologi. Sami aktorzy grają bardzo teatralnie, czuć, że dostarczają nam linijki ze scenariusza, często przesadzając w ekspresji. Trochę taka teatralna szkoła aktorska Marlona Brando, gdzie z desek teatru wchodziły na ekrany kin Tramwaje zwane pożądaniem. Działa to zarówno jako taki niepisany homage jak i pasujący do tematyki zabieg.

Birdman to produkcja, która już od pierwszych ujęć zabiera nas do swojego świata i nie wypuszcza aż do końca seansu. Przemyślany i rewelacyjnie zrealizowany obraz pomimo tego, że powstał 3 lata temu, będzie świeży i na czasie jeszcze przez dobrych kilka lat.

Zwiastun: