I must break you

Data:
Ocena recenzenta: 7/10

Pierwsza część Creeda pokazała nam, że pomimo sporego przebiegu franczyzy, można w nią jeszcze tchnąć odrobinę świeżości i wykrzesać rasowe kino bokserskie. I choć Adonis nie jest tak interesującą postacią samą w sobie, tak jego chemia z Rockym wynagradza wszelkie braki. Nie da się ukryć, że Coogler jest o wiele lepszym reżyserem, niż Steven Caple Jr., aczkolwiek niezależnie od kucharza, to wciąż złota receptura Sly'a na gatunkową rozrywkę. I chociaż kotlet był dobry, czuć momentami, że jednak odgrzewany.

Proste motywy i patos to przydatne narzędzia w konstrukcji kina sportowego, tym bardziej sprawdzają się w bokserskim. Jestem zagorzałym zwolennikiem filozofii, że lepiej postawić na prostotę, aniżeli przekombinować w drugą stronę. Z jakiegoś powodu czuć jednak trochę zmęczenie materiału, brakuje czegoś więcej, niż te dobrze nam już znane morały "pamiętaj dla kogo/o co walczysz" itd. Creed 2 jest tym dla Rocky'ego 4, co "Przebudzenie mocy" dla "Nowej nadziei". W niektórych aspektach można zauważyć również degresję względem poprzedniej części - wyżej wspomniana relacja Adonisa z Rockym schodzi tutaj na dalszy plan. Jest to wydaje mi się zabieg błędny, ponieważ Adonis nie jest na tyle zarysowaną postacią, aby utrzymać ten film na swoich przypakowanych barkach. Ta postać nawet poza ringiem dalej jest w cieniu swojego bardziej ikonicznego ojca.

Umówmy się, że Drago w Rockym 4 nie był postacią. Jeśli jest jakaś definicja postaci w filmie i wymogi, jakie musi spełniać, to Drago na pewno wypada z tej definicji. On tam był co najwyżej przeszkodą dla Rocky'ego, która używa najprostszych słów, które krążą wokół jedynej jego cechy - umiejętności spuszczenia srogiego łomotu. Dlatego też, kiedy dowiedzieliśmy się, że ma syna, to byłem ciekaw czy ta postać w końcu się rozwinie, czy będziemy mieli dwóch androidów bez emocji. Autentycznie, jak urodzi się jeszcze jeden Drago, to będzie Creed 2049. W każdym razie faktycznie dostajemy jakąś namiastkę tej relacji, gdzie ojciec po swojej porażce stara się podratować swoją spuściznę, tworząc swojego "trophy kid", którego zmanipulował pod swoją żądzę spuszczania łomotu. Jest to intrygujący motyw, którego aż po prostu szkoda, że nie zgłębili bardziej. Jak na te 130 minut materiału, totalnie chciałbym zobaczyć więcej sitcomu rodzinnego "The Dragos". Szanuję jednak ostatnią scenę, która jest kamieniem milowym tej relacji i tylko dla tej sceny zawyżyłem ocenę na +1.

Oprócz tego wszystkie zostaje nam ten mięsisty good stuff, dla którego pójdziecie do kina. Mamy Sly'a, z którym każda scena jest wielce nostalgiczna, gdzie stoi z tym swoim znudzeniem w kapeluszu i prawi swoje mądrości. Mamy training montage, teraz był nawet pustynny training montage, a tego jeszcze nie było (chcieli pokazać, że jak w Rockym 4 było w ośnieżonych górach, to my damy na pustynnych nizinach, żeby upewnić widza, że to dwa kompletnie różne filmy). Mamy dynamiczne walki, gdzie czuć i słychać każde uderzenie. To nie jest boks, to jest filmowy boks, ale temu z Creeda bliżej do tych prawdziwych, niż w reszcie produkcji tego typu. Mamy też rapsy i trochę odmienny klimat, który już mi się bardzo spodobał w pierwszej części. To też jest spory plus, gdzie odeszli już od tej smętnej Philly i zmienili trochę kulturową otoczkę, mamy jakieś kluby, bardziej barokowe otoczenie, no i mamy rapsy.

Gatunkowej rewelacji nie doświadczymy, ale myślę, że fani serii nie powinni być zawiedzeni.

Za seans dziękuję Cinema City

Zwiastun: