Recenzja filmu, którego jeszcze nie widziałem.

Data:

Nie zwykłem tego robić, ale napiszę słów parę na temat filmu, którego jeszcze nie widziałem. Powodów jest kilka. Przede wszystkim brutalnie przerwano mi jego seans słowami "Kochanie, czas iść do pracy, bo już po ósmej dziesięć", dodatkowo sam do końca nie chciałem zaczynać oglądać żadnego filmu o tak kuriozalnych porach. Co więcej jest to ten rodzaj filmu, który już z góry wiem, że mi się spodoba. Włoskie kryminały zawsze były moim słabym punktem. Jeśli jeszcze na domiar złego w roli głównej pojawia się bardzo przeze mnie lubiany Gian Maria Volonté, muzykę robi Ennio Morricone, a film otwiera jedną z najlepszych dla kina dekad w dziejach, to sukces murowany.
Obejrzałem tylko pierwsze 15-20 minut, więc nie jestem w stanie nic powiedzieć na temat całości, ale jedno stwierdzić muszę - jeśli pozostałą część filmu ogląda się tak samo jak początek, to czeka mnie nie lada uczta.

Film rozpoczyna się sekwencją, w której tajemniczy osobnik - ubrany schludnie mężczyzna - przybywa do mieszkania ponętnej kobiety. Widać wyraźnie, że się znają. Kobieta pyta gościa: "Jak mnie dzisiaj zabijesz?". "Poderżnę Ci gardło" odpowiada mężczyzna. Ich wzajemne zbliżenie kończy się czymś, co na pozór wygląda jak orgazm kobiety. Jest to jednak coś więcej. Zostaje ona zamordowana w opisany wcześniej sposób podczas stosunku. Mężczyzna w potwornie chłodny sposób zabiera się za miejsce zbrodni. Robi jednak coś zupełnie odwrotnego, niż moglibyśmy się spodziewać. Zamiast pozbywać się dowodów swojej obecności na miejscu zbrodni, mnoży je gdzie tylko się da. Tak też zostawia odciski palców w kilku różnych miejscach. Pozostawia również odcisk buta umazany krwią ofiary, a pod jej paznokciami kawałki materiału, z którego zrobiony jest jego krawat. Już samo to zachowanie zaczyna nas potwornie intrygować. Wiemy, że bohater uknuł odważny plan, wg którego powinno mu się udać uniknąć kary. To zresztą sugeruje nam sam tytuł. Tego typu zastosowanie języka filmu intryguje i zachęca do dalszego seansu.

Przy oglądaniu tych pierwszych minut filmu zacząłem się zastanawiać nad pewnymi aspektami, z których zdaje sobie sprawę przeciętny kinomaniak, ale które niekoniecznie wcześniej analizował. Chodzi mi mianowicie o przesłanki oceny filmu. Nie obejrzałem nawet jednej czwartej opisywanego dzieła, a już wiem, że to dzieło. Przede wszystkim dochodzą mnie słuchy, że jest to najlepszy film Giana Marii Volonté. Po drugie film ma fantastyczną ocenę na imdb (7/10). Wiem, że to niekoniecznie musi być wykładnikiem absolutnym, ale może być pozytywną przesłanką. Muzykę robił Ennio Morricone, co też nie stanowi samo w sobie dowodu absolutnego. Występuje w tym filmie typowa dla lat siedemdziesiątych swoista stylistyka, która jak dla mnie, zanikła niepotrzebnie w dzisiejszych produkcjach. Co mam na myśli? Małe rzeczy, gesty, niepotrzebne spojrzenia, scenariuszowo zbędne bzdety, które jednak uwiarygadniają postaci i czynią je bliższymi nam ludziom (choć w przypadku tego bohatera niekoniecznie bardziej ludzkimi). Skąd zatem w oparciu o tak niejednoznaczne przesłanki wniosek, że film z pewnością jest nie tylko dobry, ale wręcz wybitny? Instynkt, wywodzący się z tysięcy obejrzanych filmów i tych milionów chwil refleksji nad pojedynczymi dziełami, jak i cała kinematografią, jako ideą i sztuką.

Z góry polecam seans tego filmu i pomimo tego, że jeszcze go nie oglądałem uważam, że choćby dla pierwszych 20 minut warto mu poświęcić uwagę. Na dniach postaram się go obejrzeć w całości i wtedy dopiszę krótkiego PS'a z informacją czy moje przesłanki się sprawdziły.