69. Berlinale I: Laureaci konkursu głównego.

Data:


Synonimy (Synonyme/Synonyms), reż. Nadav Lapid, prod.: Francja/Niemcy/Izrael 2019, czas: 123’, sekcja: Konkurs główny Berlinale
Obsceniczny, plugawy, uliczny, wulgarny, pikantny, świński. To niekoniecznie epitety, którymi należałoby opisać konkursowy film, laureata Złotego Niedźwiedzia; a słowa, które powtarza trenując język francuski izraelski imigrant. Yoav, spacerujący po paryskich ulicach w charakterystycznym musztardowym płaszczu, korzystając z książkowego słownika, nieudolnie stara się wtopić w realia obcego miasta, zakorzenić w nowym miejscu, nie mając przed sobą szansy powrotu do kraju ojczystego. Wzdrygający się na myśl o używaniu hebrajskiego uciekinier wojskowy odwiedza kolejno izraelską ambasadę, ośrodek szkoleń językowych dla uchodźców oraz biura potencjalnych pracodawców. Na powierzchni utrzymuje go znajomość z francuską parą, Emilem i Caroline, którzy z niejasnych powodów oferują mężczyźnie ustawiczną pomoc.
Nadal istotny społecznie i politycznie temat imigracji festiwalowe propozycje konkursowe poruszały już wielokrotnie, zwłaszcza w kontekście kryzysu śródziemnomorskiego, jak choćby w zwycięskim „Ogniu na morzu” (2016). Na festiwalu w Cannes społeczne dysproporcje Szwecji wytknął w bardzo podobnej, choć mniej chaotycznej stylistyce, Ruben Ostlund („The Square” 2017). Czy „Synonimy” faktycznie były najlepszym filmem konkursu? Trudno wyrokować, tym bardziej, że propozycje Berlinale startujące do nagrody głównej były mocno zróżnicowane. Reżyser bazujący po części na doświadczeniach swojego życia wypracowuje nierówną, ale w pewnym stopniu uniwersalną opowieść – tytułowe synonimy to losy podobnych mu, anonimowych osób, desperacko walczących o zachowanie godności w obcym miejscu. Ich sytuację można odwzorować na przykładzie dowolnego kraju goszczącego imigrantów. Chociaż określenie „goszczącego” to spore nadużycie.


Byłam w domu, ale… (Ich war zuhause, aber…/I was at home, but…), reż. Angela Schanelec, prod.: Niemcy/ Serbia 2019, czas: 106’, sekcja: Konkurs główny Berlinale
Laureatka srebrnego niedźwiedzia za reżyserię oferuje widowni dość hermetyczną i statyczną zagadkę. Chwilowe zaginięcie syna wytrąca Astrid ze stanu równowagi. Incydent sprawia, że pracownica sektora kultury próbuje redefiniować swoje życie. Wtrącona w poczucie winy matka zdaje się w każdej scenie odczuwać podskórne napięcie, którego nie potrafi złagodzić, a które narasta, gdy chwilę później nastolatek trafia do szpitala z zakażeniem krwi. Zagubiona kobieta kupuje na ulicy rower od mężczyzny po tracheotomii, oczywiście naprędce podjęta decyzja będzie skutkowała kolejnym irytującym balastem. Chwilę potem, w sekwencji z pogranicza snu, kobieta czołga się wśród zarośli na grób męża, gdzie doznaje chwilowego ukojenia. Scena zniknięcia jej syna, którą spodziewamy się zobaczyć na początku, rozegrała się jako przedtakt, i została zastąpiona sceną z udziałem zwierząt: osła oraz psa ścigającego zająca. Spacerujące na świeżym powietrzu stworzenia, zastygają później w bezruchu, w warunkach domowych. Jedna z bohaterek przyrównuje świat do krainy zwierząt, nie potrafiąc jednoznacznie wskazać tych pozytywnych, ani złych. Autorka sugeruje, że chłopiec najprawdopodobniej spędził tydzień w lesie. Sztuczność atmosfery w domu po niefortunnym zajściu potęgują próby teatralne spektaklu Hamleta odgrywane przez młodzież w warunkach szkolnych z kiczowatymi rekwizytami. Nauczyciele z kolei, zaniepokojeni sytuacją, proponują wyciągnięcie wobec zaginionego konsekwencji, nawet tak poważnych jak zawieszenie go w prawach uczniowskich lub wydalenie ze szkoły. Film nie oferuje łatwych rozwiązań, mniej wytrawni widzowie nie doświadczą przyjemności z oglądania tej tajemniczej układanki doprawionej coverem „Let’s dance” Davida Bowie. Propozycja niemiecka pozostaje jedną z mniej oczywistych i bardziej oryginalnych pozycji konkursu tego roku, chociażby dzięki katatonicznym dialogom podobnym filmom Lanthimos’a. Tylko dla wytrwałych.


Żegnaj, mój synu (Di jiu tian chang/So long, my son), reż. Wang Xiaoshuai, prod.: Chiny 2019, czas: 180’, sekcja: Konkurs główny Berlinale
Trzygodzinna saga opowiadająca historię dwóch chińskich rodzin została wyróżniona nagrodami aktorskimi. Niektórym produkcjom z tego kraju nie udało się dotrzeć do masowej widowni i w ostatniej chwili wycofano je z programu festiwalu, rzekomo z powodów realizacyjnych. Twórcy tej niespiesznej opowieści mieli więcej szczęścia. Yaojun i Liyun, niegdyś pogodne małżeństwo, po tragedii spowodowanej utonięciem syna, nie spodziewają się już niczego od życia, poza czekającą ich smutną starością. Dotkliwą stratę dziecka próbują zrekompensować sobie przenosinami do innego miasta. Autor krytykuje politykę kontroli urodzin, przez którą w wyniku wymuszonej aborcji kobieta traci szansę na ponowne zajście w ciążę. Adopcja również nie przynosi ukojenia i ostatecznie zgorzkniała para postanawia wrócić do rodzimych stron. Czas leczy rany, chociaż ich rehabilitacja trwa kilka dziesięcioleci. Twórcy odżegnują się od jednoznacznej krytyki Rewolucji Kulturalnej, bardziej interesuje ich wpływ polityki i czasów ekonomicznego boom’u na życie jednostki. Z kilkoma zaburzeniami chronologii i woltami fabularnymi film jest pozycją obowiązkową dla fanów kina azjatyckiego.